Cześć wszystkim!
Kot ma 6 lat, zawsze był ogólnie zdrowy (za dzieciaka miał problemy z niedomykalnością zastawki, ale późniejsze kontrolne pokazały, że z tego wyrósł).
Je tylko mokre puszki Wild Freedom, okazjonalnie Purizon i Feringa.
Zawsze wzorowo się załatwiał do kuwety.
Nie było nas przez 2 tygodnie, kotami (mamy 2) opiekowała się zaufana osoba. Po powrocie jedyne co nam się rzuciło w oczy to to, że kot (którego dotyczy post) jest chyba nieco chudszy, niż przed wyjazdem. On zazwyczaj je powoli, a nasza kotka ma tendecję do podbierania mu jedzenia, więc stwierdziliśmy, że to dlatego (ona widocznie trochę przytyła).
Kot ma apetyt (nawet duży), bawi się, łobuzuje, nie jest osowiały. W piątek zwymiotował kłaczek. W niedzielę znowu zwymiotował, miał też luźną kupę (nie biegunka, był w kuwecie tylko zwyczajowy 1 raz, ale kupa wyraźnie miękka, plackowata). Kiedy w poniedziałek w nocy znowu się to powtórzyło (luźna kupa + wymioty), zapakowaliśmy go do weta. Weterynarz go zbadała, powiedziała, że nie okazuje bólu i ogólnie wydaje się zdrowy. Dała probiotyk na 3 dni, a po 7 dniach mamy go odrobaczyć. Dostał też zastrzyk przeciwwymiotny.
Ogólnie on czasem ma tendecję do wymiotów, bywa, że żeby pozbyć się kłaczka wymiotuje np. 2-3 dni razy z rzędu, ale tym razem jeszcze zmartwiła mnie kwestia tej kupy.
Dziś już nie wymiotował (odpukać), kupa dalej luźna i śmierdząca.
Pluję sobie w brodę, że nie naciskałam na USG brzucha, ale dla niego każda wizyta u weta to taki stres, że jak mi doktor powiedziała, że to najprawdopodobniej tylko jakieś zatrucie albo robaki, to odpuściłam, żeby go nie mędzyć. Ale teraz się zastanawiam, że może powinnam go tam jednak jeszcze raz zabrać?
Jak długo go obserwować? Jak do piątku kupy się nie zmienią, to go zabrać jeszcze raz do weta, czy wcześniej? Wybaczcie, jeśli to głupie pytania, ale się mocno stresuję, bo on zawsze był okazem zdrowia.