Widzę tu dużą wiedzę medyczną, działasz na poziomie na którym niejeden licencjonowany weterynarz by wymiękł. Tym bardziej że specjalizujesz się w kotach a taki przeciętny wet ma jeszcze mnóstwo innych gatunków do ogarnięcia. Problem z kotami i ogólnie zwierzętami domowymi jest taki, że profesjonalna medycyna to jest w zasadzie dopiero XXI wiek. Oczywiście gabinety weterynaryjne były już w PRL, ale w porównaniu z dzisiejszymi czasami to było niemal średniowiecze. Dodatkowo problem z kotami jest taki, że to zwierzęta obszarowe, które w naturze mają penetrowanie rewiru i trzymanie ich w zamknięciu jest dla nich nienaturalne. A zwłaszcza w miastach czyha na nie mnóstwo czynnych i biernych niebezpieczeństw. Ja mieszkam na największym możliwym zadupiu zadupia, wokół tylko lasy i łąki, biega wszędzie mnóstwo lisów, szopów, wilków, a moje koty idą w teren na cały dzień, czasem na kilka dni, i wracają całe. Ale u mnie nie ma debili którzy chodzą z agresywnym psem i używają go do takiej zabawy. Dlatego tamten fragment najbardziej mnie ruszył.
15kotów pisze:Takie zwyrodnialstwo nie mieści mi się w głowie. Jestem w szoku, nie mogę uwierzyć. Szukamy ich, dzwonię po straży miejskiej, nadleśnictwie, zależy czy gdzieś były kamery, jeśli byłi stąd moż znajdę po psie, ale życia jej to nie wróci.
Życia nie wróci, ale w tym przypadku nie jesteś staruszkiem z rozgwiazdą, tylko każda taka udana interwencja to kolejny sygnał zmieniający nastawienie społeczeństwa. Kiedyś nie do pomyślenia było że można nie bić dziecka. Przecież takie niebite dziecko nie wyrośnie na porządnego człowieka. Dzięki ludziom którzy czasem samotnie walczyli z całym systemem, dziś żyjemy w czasach, kiedy za znęcanie się nie tylko nad dzieckiem ale nawet nad zwierzęciem można pójść za kratki. Bo oni nie odpuścili i po latach te kropelki wydrążyły skałę.
Ale wracając do kotów, czyha na nie też mnóstwo biernych niebezpieczeństw, i te są przeważnie groźniejsze. Bo dopiero od około 1-2 pokoleń kotów mamy czasy, kiedy ludzkość zwraca większą uwagę na zanieczyszczenia i toksyny w swoim otoczeniu. Kto w XX wieku patrzył na to, czy rolnik nie stosuje chemii przy uprawach? W sklepach pierwsze produkty eko stały się modne w latach 90-tych, pierwsze ostrzejsze przepisy regulujące rynek żywności pod tym względem to dopiero XXI wiek. Czyli bardzo niedawno. To się niestety odbija na kotach, zwłaszcza miejskich i podmiejskich kotach, bo one czesto żerują na tym, co wyrzucą ludzie, albo żerują np na myszach, które żerują na tym co wyrzucą ludzie. I te pokolenia wychowane na chemii są słabsze. Ja przewiduję, że potrzeba jeszcze około 10 lat lub 1 pokolenia kotów, zanim w kotach zanikną skutki XX-wiecznego żywienia się ludzkości toksynami. Z każdym rokiem powinno być lepiej, bo medycyna się rozwija i świat staje się czystszy. A ludzkość chyba mądrzejsza.
Czasami kiedy przyjadą do mnie goście i zostaje po nich jakieś mięso z całą litanią E-składników, to w skrajnych przypadkach rzucam jako zanętę dla ryb a jeśli nie to wolę sam zjeść niż dać kotkom, bo mój organizm jest kilkakrotnie większy, więc łatwiej sobie poradzi z wszelkimi toksynami. Taki kotek waży tylko kilka kg. Dla niego normy dopuszczające wszelką chemię w żywności dla ludziów są o wiele za wysokie. Ludzie często tego nie rozumieją.
jolabuk5 pisze:Niedawno pibon (pisze w moim wątku) wypuściła swojego ukochanego Freddiego -tylko na chwilę, duży ogród, spokojna okolica, prawie żadnego ruchu, a kotek tak prosił, nie lubił być stale zamkniety w domu - i już po chwili Freddiego nie było, sąsiad zawrócił samochodem do domu, nie zauważył...
Właśnie dlatego moje koty, mieszkające na kompletnym odludziu, gdzie jakikolwiek samochód jeździ rzadziej niż raz na tydzień, są od małego uczone że samochód to wróg. Dostają opieprz kiedy wjeżdżam na podwórko a one nie uciekają spod kół, za każdym razem kiedy wjeżdżam daję im taką lekcję. Latem często samochód stoi otwarty i śpią w środku, ale mają zakaz spania pod spodem. Czasami jak widzę coś takiego to zakradam się z kluczykiem, szybko odpalam i robię im przebudzenie mocy. Działa.
Kot który nigdy nie wychodzi, nie wie jak groźny jest samochód.
Mimo tych wszystkich wspaniałych warunków i zabezpieczeń mi też nie udało się uniknąć przedwczesnych śmierci. Przeważnie dlatego, że nie miałem wystarczającej wiedzy i zignorowałem objawy, albo z powodu zaniedbania. Weterynarzy objechałem już wielu, w promieniu do 200km i najczęściej mam bardzo dobre zdanie o nich, prawie nidgy nie trafiam na mendy, które chcą tylko nażreć się kasy albo ogólnie mają wszystko w d... Ale ja przeważnie szukam ludzi z polecenia i zawsze zwracam dużą uwagę na opinię "pacjentów" xD
Leczenie i ogólna kondycja kotów w Polsce wyraźnie idą w dobrym kierunku i z każdym rokiem jest lepiej. Dodatkowo świadomość ludzi rośnie a zanieczyszczenie środowiska się zmniejsza.
15kotów pisze:Od jakiś 12 stu lat dokarmiam, sterylizuję, leczę stado kotów. Zrobiłam w międzyczasie technikum weterynaryjne, współpracuję z różnymi wetami, mam nawet jakieś leki/zabiegi za dramo lub na odroczoną płatność. Stosuję takie cudowne środki jak feliserin, canglob, maxidin, GS-441524, a jednak śmierć nie przestaje odbierać mi futrzatych przyjaciół. Czy tez tak macie? Czy winą jest miejsce, które wybrałam na azyl, czy w stadzie duża ilość chorób jest normalna? Czuję się przeklęta...
Jest ciężko, ale w tym tunelu jest światełko. Przyszłość jest w jasnych kolorach. Więc trzeba działać i się rozwijać. Tym bardziej że musimy się spieszyć, bo kiedy w końcu dojdzie do pierwszego kontaktu z jakąś obcą cywilizacją, a przy obecnym tempie rozwoju technologii dojdzie do tego wkrótce, to nie chcemy chyba, żeby poznali nas jako nieogarniętych barbarzyńców?