Strona 2 z 3

Re: Do ratujących koty - czy też macie tyle śmierci i cierpi

PostNapisane: Wto maja 09, 2023 19:15
przez 15kotów
Nie mogę sobie wybaczyć...wyobrażamy sobie jak ratujemy kochanych a ona walczyła o życie 15 metrów ode mnie. Nie uciekała jak przechodzili bo była ufna, od ludzi zaznała tylko dobrego...zawsze wierzyła że ją uratuję, bo zawsze ratowalam, nie bała się odkurzacza, kątówki, kosiarki.I pozwoliła się zamordować. Nie zdążyła ucieć...Była kotem mojego zycia i nie upilnowałam jej. Wyprowadziłam się w miejsce gdzie nie ma samochodów, miała wszystkie badania na bieżąco, nawet grupę krwi. Cały czas jakieś drobne dolegliwości, zwalczyłam suka, kk, guzek na sutku (histopatologia ok) ,zwichnięcie kości biodrowej, teraz oddałabym wszystko żeby jej nie wypuszczać, ale my nie mamy warunków,a było gorzej. Takie zwyrodnialstwo nie mieści mi się w głowie. Jestem w szoku, nie mogę uwierzyć. Szukamy ich, dzwonię po straży miejskiej, nadleśnictwie, zależy czy gdzieś były kamery, jeśli byłi stąd moż znajdę po psie, ale życia jej to nie wróci.
Mam wrażenie że gram ze śmiercią w grę " oszukać przeznaczenie", za każdym razem kiedy ktośumiera analizuję przyczynę i wykluczam taką możliwość u reszty. Panleukpoenia ? - surowica i szczepienia, przewlekła niewydolność nerek - biochemia kontrolna, fip? - gs, groźby działkowców - opieka gminy...nie mam pomysłów na morderców...nie mogę uwierzyc ze ktos przyszedl i zamordował mi ukochane zwierzątko, mój cud, moje dziecko i jej nie ma...to jakiś żart mrocznych bogów...
Na razie żyjemy żeby ratowac Richelieu - bez antybiotyków zapalenie płuc go zabije, jutro przyjdzie maxidin, nie jest dobrze, ale zagrożenia życia nie ma w tym momencie nie podajemy tlenu i furosemidu. Piję wino, nie mam dostępu do leków.

Re: Do ratujących koty - czy też macie tyle śmierci i cierpi

PostNapisane: Wto maja 09, 2023 21:03
przez 15kotów
Pibon jak sobie radzisz? U mnie to samo, wciąż zawieszane życie bo depresja, bo kolejna walka, pasmo dołów i cierpienia...chciałabym wyłączyć czucie, żeby móc działać i żyć. Niewiele mam z tego życia, bardzo mało radości, od lat te same niezrealizowane marzenia, potem cios w łeb i coraz mniej chęci do życia.
Nie piszesz co się stało ale rozumiem:
Nie uratowałam Komori, mogłam przeskoczyć przez płot i ocalić ją.
Zaniosłam Nockę do weterynarz na dojezdzie w Poznaniu która podała jej metronidazol - lek potencjalnie toksyczny i nie podawany w pierwszym sorcie i podawałam go jej i ją zabiłam
Znajduś miał niewydolność nerek, jedyne co chciał jeść to mięso które go zabijało, próbowaliśmy wdrożyć barfa nerkowego, po każdym dodatku odmawiał jedzenia...
Fatka - "dej Pani kota bo moje trzy przejechane a dzieciaki plączą" znam aż za dobrze. Telefony odbierał TŻ i szlag go trafiał. Kiepska jestem w adopcjach, ale może trzeba, może to je ocali. Chociaż większość nie adoptowalna, chłopcy chcą biegać, część choroby przewlekłe...ktos weźmie niekastrowanego kocura dorosłego, który i tak nawet wykastrowany będzie oznaczał? Pierwsza na liście jest Kitler w końcu się oswoiła, ale płochliwa i dotyku nie lubi.

Re: Do ratujących koty - czy też macie tyle śmierci i cierpi

PostNapisane: Śro maja 10, 2023 6:14
przez iza71koty
15kotów pisze:Dziękuję, pomaga...leki by się przydały dla mnie...dajecie to radę znosić na trzeźwo? Nie nie czytałam Pamiętnika Babuni, w takich sytuacjach czytam pamiętniki z obozów. Nie wiem jak mam żyć z bólem, wydobyłam się z apatii po fipie bo Richelieu zachorował na zapalenie płuc i mój TŻ go uratował i nagle kot mojego życia...jakby moje życie było grą, ile jestem w stanie znieść...Niestety nie potrafię wierzyć w tęczowy most, nie ma śladu po nich, a przecież by mnie nie zostawiły.
Violet przykro mi, ja też nie mam "szczęścia do wetów", większość to niekompetentne, przekonane o swojej niezbywalnej wartości nieodpowiedzialne, chciwe kreatury. Też zwiedziłam, Richelieu jest takim kotkiem którego weci próbowali wiele razy zamordować, na szczęście nieskutecznie. Dlatego czytam, pytam, studiuję i wcale juz w siebie nie wierzę...
Kiedy zaczynam podchodzić do śmierci lżej dostaję mocniejszy cios coraz bliżej serca, są moją rodziną...każdy kto przyjdzie i chce jest kochany, mości się w sercu. Komori miałam 8,5 roku, od momentu kiedy ją uratowałam z kk malutką niosąc w polarze na brzuchu 5 km pieszo do weta.
Jola, Ania dziękuję czytam w kółko
Aga co się stało?
Ania61 podziwiam 20 kotów w domu, jak u nas , jakimi lekami sie asekurujesz?


Mogę prosić o rozwinięcie-co znaczy na trzeżwo?

Bo już mam obawy :oops: :roll: że ja z moim bagażem bardzo traumatycznych doświadczeń z kotami i opieką nad wielkim stadem - powinnam dawno popłynąć......

Re: Do ratujących koty - czy też macie tyle śmierci i cierpi

PostNapisane: Śro maja 10, 2023 7:07
przez iza71koty
15kotów pisze:Nie mogę sobie wybaczyć...wyobrażamy sobie jak ratujemy kochanych a ona walczyła o życie 15 metrów ode mnie. Nie uciekała jak przechodzili bo była ufna, od ludzi zaznała tylko dobrego...zawsze wierzyła że ją uratuję, bo zawsze ratowalam, nie bała się odkurzacza, kątówki, kosiarki.I pozwoliła się zamordować. Nie zdążyła ucieć...Była kotem mojego zycia i nie upilnowałam jej. Wyprowadziłam się w miejsce gdzie nie ma samochodów, miała wszystkie badania na bieżąco, nawet grupę krwi. Cały czas jakieś drobne dolegliwości, zwalczyłam suka, kk, guzek na sutku (histopatologia ok) ,zwichnięcie kości biodrowej, teraz oddałabym wszystko żeby jej nie wypuszczać, ale my nie mamy warunków,a było gorzej. Takie zwyrodnialstwo nie mieści mi się w głowie. Jestem w szoku, nie mogę uwierzyć. Szukamy ich, dzwonię po straży miejskiej, nadleśnictwie, zależy czy gdzieś były kamery, jeśli byłi stąd moż znajdę po psie, ale życia jej to nie wróci.
Mam wrażenie że gram ze śmiercią w grę " oszukać przeznaczenie", za każdym razem kiedy ktośumiera analizuję przyczynę i wykluczam taką możliwość u reszty. Panleukpoenia ? - surowica i szczepienia, przewlekła niewydolność nerek - biochemia kontrolna, fip? - gs, groźby działkowców - opieka gminy...nie mam pomysłów na morderców...nie mogę uwierzyc ze ktos przyszedl i zamordował mi ukochane zwierzątko, mój cud, moje dziecko i jej nie ma...to jakiś żart mrocznych bogów...
Na razie żyjemy żeby ratowac Richelieu - bez antybiotyków zapalenie płuc go zabije, jutro przyjdzie maxidin, nie jest dobrze, ale zagrożenia życia nie ma w tym momencie nie podajemy tlenu i furosemidu. Piję wino, nie mam dostępu do leków.


Nikt tutaj nie ukoi Twojego cierpienia.Słowa otuchy dadzą ulgę tylko na chwilę.Ból - chcesz czy nie - pozostanie z Tobą.Pewnie na długo.Jeśli pijesz wino -bo nie masz dostępu do leków to może jednak-dla dobra Twojego i kotów-warto by się było o nie postarać......Wspominałaś o depresji.

Re: Do ratujących koty - czy też macie tyle śmierci i cierpi

PostNapisane: Czw maja 25, 2023 15:00
przez 15kotów
Ciąg dalszy...walczę o Rishelka, mojego synka wykarmionego od malenkiego. Najpierw zapalenie płuc, potem zatok odporne na antybiotyki, teraz jakaś rozwijająca się struktura wypycha mu gałkę oczną. Podejrzenie chłoniaka...może być i ropień. Tysiąc wydany na badania i konsultacje i skierowanie na tomograf, którego opis bedzie za 14, 20 dni roboczych, a on powien byc operowany już. Jesli to chłoniak to nie wolno ruszać a i tak to wyrok...

Re: Do ratujących koty - czy też macie tyle śmierci i cierpi

PostNapisane: Czw maja 25, 2023 15:14
przez jolabuk5
Ojej, biedny kotek... Nic nie mogę doradzić, ale trzymam kciuki, żeby to nie był chłoniak. Może antybiotyk by pomógł, jeśli to ropień?

Re: Do ratujących koty - czy też macie tyle śmierci i cierpi

PostNapisane: Czw maja 25, 2023 17:06
przez egwusia
Dołączę się z dobrym słowem i kciukami :ok: .
Niech się uda!

Re: Do ratujących koty - czy też macie tyle śmierci i cierpi

PostNapisane: Czw maja 25, 2023 17:36
przez Krzesimir
Widzę tu dużą wiedzę medyczną, działasz na poziomie na którym niejeden licencjonowany weterynarz by wymiękł. Tym bardziej że specjalizujesz się w kotach a taki przeciętny wet ma jeszcze mnóstwo innych gatunków do ogarnięcia. Problem z kotami i ogólnie zwierzętami domowymi jest taki, że profesjonalna medycyna to jest w zasadzie dopiero XXI wiek. Oczywiście gabinety weterynaryjne były już w PRL, ale w porównaniu z dzisiejszymi czasami to było niemal średniowiecze. Dodatkowo problem z kotami jest taki, że to zwierzęta obszarowe, które w naturze mają penetrowanie rewiru i trzymanie ich w zamknięciu jest dla nich nienaturalne. A zwłaszcza w miastach czyha na nie mnóstwo czynnych i biernych niebezpieczeństw. Ja mieszkam na największym możliwym zadupiu zadupia, wokół tylko lasy i łąki, biega wszędzie mnóstwo lisów, szopów, wilków, a moje koty idą w teren na cały dzień, czasem na kilka dni, i wracają całe. Ale u mnie nie ma debili którzy chodzą z agresywnym psem i używają go do takiej zabawy. Dlatego tamten fragment najbardziej mnie ruszył.
15kotów pisze:Takie zwyrodnialstwo nie mieści mi się w głowie. Jestem w szoku, nie mogę uwierzyć. Szukamy ich, dzwonię po straży miejskiej, nadleśnictwie, zależy czy gdzieś były kamery, jeśli byłi stąd moż znajdę po psie, ale życia jej to nie wróci.
Życia nie wróci, ale w tym przypadku nie jesteś staruszkiem z rozgwiazdą, tylko każda taka udana interwencja to kolejny sygnał zmieniający nastawienie społeczeństwa. Kiedyś nie do pomyślenia było że można nie bić dziecka. Przecież takie niebite dziecko nie wyrośnie na porządnego człowieka. Dzięki ludziom którzy czasem samotnie walczyli z całym systemem, dziś żyjemy w czasach, kiedy za znęcanie się nie tylko nad dzieckiem ale nawet nad zwierzęciem można pójść za kratki. Bo oni nie odpuścili i po latach te kropelki wydrążyły skałę.

Ale wracając do kotów, czyha na nie też mnóstwo biernych niebezpieczeństw, i te są przeważnie groźniejsze. Bo dopiero od około 1-2 pokoleń kotów mamy czasy, kiedy ludzkość zwraca większą uwagę na zanieczyszczenia i toksyny w swoim otoczeniu. Kto w XX wieku patrzył na to, czy rolnik nie stosuje chemii przy uprawach? W sklepach pierwsze produkty eko stały się modne w latach 90-tych, pierwsze ostrzejsze przepisy regulujące rynek żywności pod tym względem to dopiero XXI wiek. Czyli bardzo niedawno. To się niestety odbija na kotach, zwłaszcza miejskich i podmiejskich kotach, bo one czesto żerują na tym, co wyrzucą ludzie, albo żerują np na myszach, które żerują na tym co wyrzucą ludzie. I te pokolenia wychowane na chemii są słabsze. Ja przewiduję, że potrzeba jeszcze około 10 lat lub 1 pokolenia kotów, zanim w kotach zanikną skutki XX-wiecznego żywienia się ludzkości toksynami. Z każdym rokiem powinno być lepiej, bo medycyna się rozwija i świat staje się czystszy. A ludzkość chyba mądrzejsza.
Czasami kiedy przyjadą do mnie goście i zostaje po nich jakieś mięso z całą litanią E-składników, to w skrajnych przypadkach rzucam jako zanętę dla ryb a jeśli nie to wolę sam zjeść niż dać kotkom, bo mój organizm jest kilkakrotnie większy, więc łatwiej sobie poradzi z wszelkimi toksynami. Taki kotek waży tylko kilka kg. Dla niego normy dopuszczające wszelką chemię w żywności dla ludziów są o wiele za wysokie. Ludzie często tego nie rozumieją.

jolabuk5 pisze:Niedawno pibon (pisze w moim wątku) wypuściła swojego ukochanego Freddiego -tylko na chwilę, duży ogród, spokojna okolica, prawie żadnego ruchu, a kotek tak prosił, nie lubił być stale zamkniety w domu - i już po chwili Freddiego nie było, sąsiad zawrócił samochodem do domu, nie zauważył...
Właśnie dlatego moje koty, mieszkające na kompletnym odludziu, gdzie jakikolwiek samochód jeździ rzadziej niż raz na tydzień, są od małego uczone że samochód to wróg. Dostają opieprz kiedy wjeżdżam na podwórko a one nie uciekają spod kół, za każdym razem kiedy wjeżdżam daję im taką lekcję. Latem często samochód stoi otwarty i śpią w środku, ale mają zakaz spania pod spodem. Czasami jak widzę coś takiego to zakradam się z kluczykiem, szybko odpalam i robię im przebudzenie mocy. Działa.
Kot który nigdy nie wychodzi, nie wie jak groźny jest samochód.

Mimo tych wszystkich wspaniałych warunków i zabezpieczeń mi też nie udało się uniknąć przedwczesnych śmierci. Przeważnie dlatego, że nie miałem wystarczającej wiedzy i zignorowałem objawy, albo z powodu zaniedbania. Weterynarzy objechałem już wielu, w promieniu do 200km i najczęściej mam bardzo dobre zdanie o nich, prawie nidgy nie trafiam na mendy, które chcą tylko nażreć się kasy albo ogólnie mają wszystko w d... Ale ja przeważnie szukam ludzi z polecenia i zawsze zwracam dużą uwagę na opinię "pacjentów" xD
Leczenie i ogólna kondycja kotów w Polsce wyraźnie idą w dobrym kierunku i z każdym rokiem jest lepiej. Dodatkowo świadomość ludzi rośnie a zanieczyszczenie środowiska się zmniejsza.

15kotów pisze:Od jakiś 12 stu lat dokarmiam, sterylizuję, leczę stado kotów. Zrobiłam w międzyczasie technikum weterynaryjne, współpracuję z różnymi wetami, mam nawet jakieś leki/zabiegi za dramo lub na odroczoną płatność. Stosuję takie cudowne środki jak feliserin, canglob, maxidin, GS-441524, a jednak śmierć nie przestaje odbierać mi futrzatych przyjaciół. Czy tez tak macie? Czy winą jest miejsce, które wybrałam na azyl, czy w stadzie duża ilość chorób jest normalna? Czuję się przeklęta...

Jest ciężko, ale w tym tunelu jest światełko. Przyszłość jest w jasnych kolorach. Więc trzeba działać i się rozwijać. Tym bardziej że musimy się spieszyć, bo kiedy w końcu dojdzie do pierwszego kontaktu z jakąś obcą cywilizacją, a przy obecnym tempie rozwoju technologii dojdzie do tego wkrótce, to nie chcemy chyba, żeby poznali nas jako nieogarniętych barbarzyńców? :P

Re: Do ratujących koty - czy też macie tyle śmierci i cierpi

PostNapisane: Pt maja 26, 2023 2:16
przez pibon
Czy ta galka oczna jest wypychana powolutku od dluzszego czasu (tygodniami)? Czy pojawilo sie to dosc nagle? Oby to byl "tylko" ropien. Az mna wstrzasnelo gdy to przeczytalam, bo mialam z takim objawem stycznosc.
Trzymam kciuki za zdrowie Twoich zwierzakow i za Ciebie.

Czuje stale dotkliwy bol. Stracilam wczesniej dwa ukochane zwierzaki i bylam otepiala z bolu ale to co teraz przechodze jest potworne. To byl wyjatkowy, kochany chlopczyk. Dawal mi codziennie wiecej milosci i radosci niz reszta rodziny razem wzieta. Tesknie za nim tak bardzo.

Re: Do ratujących koty - czy też macie tyle śmierci i cierpi

PostNapisane: Pt maja 26, 2023 14:43
przez 15kotów
Nagle. W zeszłą srodę zaczeło być widać i już nie rośnie. Do tego zatoki, ciągły katar , wypróbowujemy pierwszy antybiotyk z antybiagramu (gentamycyna). Ale operować trzeba jak najszybciej, oko się nie zamyka, gałka oczna zaczyna mętnieć, a na wyniki tomografu trzebaby czekac tygodniami (na opis). Teraz inny wet radzi żeby go albo nakłuć i cytologia, albo na stoł i co wyjdzie. Jeśli to chłoniak to i tak to sprawa tygodni i nie da się wyleczyć. W najlepszym wypadku przy chemioterapii jest nawrót po kilku miesiącach.
Nie będzie lepiej, od lat próbuje zapobiec następnym zgonom, będą nastepne, winne miejsce, może geny. W ciagu kilku miesięcy 3 najważniejsze najukochańsze...w tym Komorii.

Re: Do ratujących koty - czy też macie tyle śmierci i cierpi

PostNapisane: Pt maja 26, 2023 19:18
przez jolabuk5
Może to jednak ropień!

Re: Do ratujących koty - czy też macie tyle śmierci i cierpi

PostNapisane: Sob maja 27, 2023 11:48
przez 15kotów
Tak, mam więcej nadziei. Rozmawiałam pół h przez tel z sensowną wetka i w pon jedziemy. Albo nakłujemy jak się da, albo bedą operować i wtedy nie da się ocalić oka. Może da się założyć sączek. Z opuchlizny na nosie po naciśnięciu leci krew i kot ładnie reaguje na leki przecwzapalne (tolfine). Czy gentamycyna działa trudno orzec. Na razie szanse są i działamy. Niestety czeka nas wyprawa rower plus 2 pociągi.

Re: Do ratujących koty - czy też macie tyle śmierci i cierpi

PostNapisane: Sob maja 27, 2023 12:11
przez jolabuk5
Moim zdaniem tak nagle to pojawia się ropień. Oby się udało kotu pomóc! :ok: :ok: :ok: :ok: :ok: :ok: :ok: :ok: :ok: :ok: :ok:

Re: Do ratujących koty - czy też macie tyle śmierci i cierpi

PostNapisane: Sob maja 27, 2023 14:16
przez ASK@
Jestem DT. Świadomy wybór od 2008 roku. I karmicielem od ponad dwóch dekad. Mam i miałam śmierć w tonach. Min całe mioty. Nie chcę o tym pisać. Bo boli ciągle jak cholera.
Nie, nie radzę sobie z tym. Nie nawykłam.

Re: Do ratujących koty - czy też macie tyle śmierci i cierpi

PostNapisane: Sob maja 27, 2023 17:09
przez Krzesimir
jolabuk5 pisze:Moim zdaniem tak nagle to pojawia się ropień. Oby się udało kotu pomóc! :ok: :ok: :ok: :ok: :ok: :ok: :ok: :ok: :ok: :ok: :ok:
Oczywiście że jak nagle to ropień. Każde sensowne źródło online tak powie i każdy sensowny wet powinien to wiedzieć.

15kotów pisze:Nagle. W zeszłą srodę zaczeło być widać i już nie rośnie. Do tego zatoki, ciągły katar , wypróbowujemy pierwszy antybiotyk z antybiagramu (gentamycyna). Ale operować trzeba jak najszybciej, oko się nie zamyka, gałka oczna zaczyna mętnieć, a na wyniki tomografu trzebaby czekac tygodniami (na opis). Teraz inny wet radzi żeby go albo nakłuć i cytologia, albo na stoł i co wyjdzie. Jeśli to chłoniak to i tak to sprawa tygodni i nie da się wyleczyć. W najlepszym wypadku przy chemioterapii jest nawrót po kilku miesiącach.
Nie będzie lepiej, od lat próbuje zapobiec następnym zgonom, będą nastepne, winne miejsce, może geny. W ciagu kilku miesięcy 3 najważniejsze najukochańsze...w tym Komorii.
Na badanie tomografem czasami rzeczywiście trzeba czekać tygodniami, bo dostęp do sprzętu jest ograniczony i jest kolejka. Ale na sam opis nie trzeba czekać tygodniami. Oczywiście wszystko zależy od tego jak profesjonalnego i oficjalnego opisu potrzebujesz. Opis wyników tomografii można zrobić w 15 minut. A jeżeli zależy Ci tylko na szybkim wykluczeniu jednej z 2 możliwych opcji, to dowolny lekarz radiolog może to zrobić od ręki w minutkę, przeglądając tylko dokumentację wysłaną mailem. A z tego co zroumiałem tylko o to tutaj chodzi. Może coś źle zrozumiałem.