Do ratujących koty - czy też macie tyle śmierci i cierpienia

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Sob maja 06, 2023 17:30 Do ratujących koty - czy też macie tyle śmierci i cierpienia

Od jakiś 12 stu lat dokarmiam, sterylizuję, leczę stado kotów. Zrobiłam w międzyczasie technikum weterynaryjne, współpracuję z różnymi wetami, mam nawet jakieś leki/zabiegi za dramo lub na odroczoną płatność. Stosuję takie cudowne środki jak feliserin, canglob, maxidin, GS-441524, a jednak śmierć nie przestaje odbierać mi futrzatych przyjaciół. Czy tez tak macie? Czy winą jest miejsce, które wybrałam na azyl, czy w stadzie duża ilość chorób jest normalna? Czuję się przeklęta...
Tworzymy azyl dla kotów przychodzących, cześć zostaje i się oswaja, część pozostaje dzika. Tyle tytułem wstępu, żeby uniknąć hejtu, ' koty nie powinny wychodzić" itd.
Opiszę sytuacje z lat 2022-2023 a poprzednie lata wyglądają podobnie.
Sylwester 2022, u dwóch kotek zauważam guzki - jeden na sutku, drugi na brodzie. Obie to oswojone rezydentki o które stoczyłam wiele walk. Ostatecznie u młodszej okazał się rak kości, zmarła w kwietniu mimo leczenia, rak był nieoperowalny obejmował żuchwę, łączył się z tyłem czaszki.
W kwietniu znajduję jednego z kocich synków rozwalonego z wywalonymi trzecimi powiekami. Natychmiast na dyzur - niedziela kwota 540zł morfo i pełna biochemia, wet nie ma pomysłu, mówi alergia, dostaje histerii, kiedy kot próbuje go ugryźć po tym jak ni pozwolił go mi trzymać przy pobraniu...W sobotę jadę do "mojego" weta, brak pomysłów - " może borelioza? ". Wracamy późny wieczór, wykładam jedzenie stado ok, w nocy Komori - mój największy skarb, z trudem wczołguje się na piętro. Jakoś ma zwichnięty staw biodrowy, w miejscu gdzie samochody nie jeżdżą - operacja 800zł i rechabilitacja, przy okazji usuwamy guzek na sutku. Ryje po literaturze i dawnych badaniach u chłopca, może to samo? Odrobaczam advocatem zamiast aniprazolem 2x po miesiącu i powieki chowają się, lecące wyniki czerwonokrwinkowe wracają do normy.
W czerwcu trójkolorka zapada na fipa- mój nr.6 z najbardziej kochanych. Podejmujemy decyzję walczymy, choć nas nie stać. Ampułka sionu - 850 zł starcza na 8-9 dni. Jesteśmy ubodzy, przez 4 miesiące kuracji pracujemy fizycznie na dwa etaty - sprzątanie, budowy, jemy ziemniaki,płatki, ryż. Ze zrzuty uzbieraliśmy 300 zł...
Po 4 miesiącach kończymy choć wyniki albumin do globulin nie są zbyt ciekawe. TŻ z przepracowania naderwał sobie mięśnie brzucha, kresę białą i wyszła przepuklina. Oczywiście na zabieg nas nie stać.
Jeden z młodych dziczków który przyszedł do domu gdy zrobiło się zimno, oswojony po kolejnym leczeniu, szczepiony nagle łapie kk, płuca zajęte dusi się...surowica, maxidin , namiot tlenowy...w poł dnia go nie ma...
Kot po fipie łapie to samo trzy dni ciężkiego oddechu( zachorowała przed nim) i wychodzi z tego, nagła choroba uruchamia fipa którego jest nosicielem. Natychmiast podaję Gs, brak reakcji, zwiększamy dawkę, sciągamy mulnupirawir i sciagamy płyn, 24 dnia od wystapienia objawów ponownych kicia umiera, nagle w wigilię, przez cały czas czuła się dobrze i nagle jest wstanie agonalnym. Nie obchodzimy świąt wtedy i nigdy więcej. Koszt samego gs za pierwszą kurację 8tyś, TŻ z powazną kontuzją, plus oboje chorwaliśmy 2 miesiące (cięzka praca plus fatalne jedzenie). Ostatecznie przedłużyliśmy jej życie o 6 miesięcy...
W grudniu, styczniu, lutym fatalna aura atakuje dzikie,dokarmiane koty, mimo leczenia umierają 3 kocięta, dwa udaje się uratować.
W marcu wołają mnie z rodów na których dokarmiam i ratuję koty, żebym sprzątnęła ciało dzikiej kotki, która umarła nie wiadomo na co. (Nie, nikt tu nie truje kotów, nie było przypadków)." Dokarmiam to przecież mój obowiązek, nie? "
Parę dni pózniej ten chłopiec, synk wykarmiony co miał w zeszłym roku nie wiadomo co i bryka, wraca i ciężko oddycha. Podejrzewam zatrucie, na nocny dyżur jak głupia. Technik na dyżurze nie ma pojęcia, podłącza kroplówkę i wertuje książkę o zatruciach, szkoda że tłumaczoną z brytyjskiego wydania (inne srodki ochrony) i bezradnie biega koło sapiącego kota. Ja po przegranej walce z fipem pewna zgonu, w końcu technik wpada na idiotyczny pomysł ponownego zmierzenia temp, a kot a mierzyłam w domu 38,2. Kocur dostaje zapaści, wygląda na agonię, mój TŻ wyzywa nas bierze kota i wychodzi. Ta farsa kosztowała 150zł! Na dworze kot dochodzi do siebie. Następnego dnia jedziemy do "mojego" weta, który okazuje się byc na urlopie...Przyjmuje nas warunkowo ojciec, emerytowany wet, który robi badania krwi i rtg - z którym sobie nie radzi, z zoną robią 4 zdjęcia z których widać coś na jednym. Mówi że nie wie, chyba rak, płuco ewidentnie zmienione i pewnie do pon nie dożyje. (chyba on bo wet wiekowy)i zaleca kardiologa. Studiujemy rtg wychodzi nam zapalenie płuc. Po lekach kot czuje się dobrze,nosimy go na rękach na spacery. W nocy w niedzielę kryzys. Dzwonię na dyżur, wet proponuje eutanazję. Kot się dusi, ja czytam, tż podłącza tlen techniczny do transporterka, ja opierając się na artykule wet walę furosemid domięśniowo w tylną łapę i dodaję drugi antybiotyk dedykowany na zapalenie płuc. Do rana kocurek dochodzi do siebie. Ubłagujemy kardiologa żeby nas przyjął po godzinach w wt. Zapalenie płuc plus lekko nadwyrężone serce, usg, badania, kontrolne rtg, krew itd.ufff ale zyje.
Mam serdecznie dosyć śmierci, szybko są nowe dziczki łapać i sterylizować. Lapie się dziczka niespodziewana. Ok. Badania krwi, sterylka i spokój? Nie ma tak dobrze, nastepnego dnia tryskająca biegunka i wychudzenie. Najpierw walcze sama, potem dwie wetki, szpitalik - 6 tygodni z głowy. Przy okazji rezydentka Bastet tez biegunkuje, dezynfekcja wszystkiego, pralka siadła,a tu posłania non stop do wymiany...wyszliśmy z tego...spokój?
Kocurek z zapaleniem płuc na nawrót, nie jest źle, ale mierzenie w nocy oddechu i strach...generalnie jest stabilny i zmierza do wyzdrowienia tylko powoli. Znów przed nami rtg, kardiolog, maxidin i pełna uwaga. Dziczka po kontroli w czwartek 04.05 grubiutka ale ze szczepieniem zaczekać, klatka nadal zablokowana...
I przyszedł piątek..3 metry od domu, za płotem, jest las, do tego teren chroniony, mandaty za brak kagańców, jeden z nowych sąsiadów z rodów wypuścił psy i dzik jednego poharatał, było szycie dość sławna sprawa w okolicy. I nigdy nie było żadnego problemu z psami. I dwójka zwyrodnialców poszła na spacer z wielkim psem bez smyczy i kagańca i ten pies bezgłośnie , nie szczekając nie goniąc zamordował moją największą kocią miłość która wyszła za płot w sumie nie wiem czemu, bo raczej tego nie robiła...A oni stali i nic nie zrobili...kiedy wyskoczyłam i zaczęłam ją reanimować laska z psem uciekła, facet na mnie wrzeszczał i był agresywny, my do weta, bo udało się przywrócić oddech, ale serce po drodze stanęło. Miała zmiażdżona krtań i zduszony wyrostek żółciowy...całe usta i język miałam zdrętwiałe od żółci...
Całkiem poważnie myślimy żeby iść na tory ( to popularna miejscówka tutaj,co roku są 2-3 sprawy)
Bez hejtu błagam, wszystko podporządkowaliśmy ratowaniu kociej rodziny, przeprowadziliśmy się na zadupie między rody a las, lodówka i szafka pełna leków, pół roku zbieram na nową pościel, ale jest na leki, wyrzeczenia, leki, a one i tak umierają. Nie mam warunków żeby nagle nie wypuszczać kotów przychodzących, które po prostu osiedliły się u nas, dom jest malutki, ich dużo, stale z ogródków przychodzą nowe, z reguły dzikie albo chore więc nie wyadoptujesz. Zamorodwana Komori miała nawet grupę krwi zbadaną, co rok usg i pełna uwaga, bo mieliśmy choroby ale nie wypadki. Czy wszyscy którzy opiekują się stadem tak mają?

15kotów

 
Posty: 185
Od: Śro lip 20, 2016 16:21

Post » Sob maja 06, 2023 18:44 Re: Do ratujących koty - czy też macie tyle śmierci i cierpi

Tak, znam to.
Mam w domu kilkanaście kotów, w większości starszych i od jakiegoś czasu nie ma roku, żebym nie musiała któregoś żegnać, albo i dwóch... Z tym że moje koty są niewychodzące, bo nie ma takiej możliwości.

W moim przypadku nie mam szczęścia do wetów. "Zwiedziłam" już wiele gabinetów, długo by opowiadać...
Jestem pewna, że w kilku przypadkach można było kota uratować, gdyby wet nie poleciał sztampą albo nie zlekceważył objawów. I gdybym wtedy miała dzisiejsze doświadczenie.

Inna sprawa z kotami działkowymi.
Bywa, że dokarmiany od lat, w dobrej kondycji kot pewnego dnia nie pojawia się w porze posiłku i przepada bez śladu. Albo i jest ślad, niestety, świadczący o tym, że kot został otruty, czy zatłuczony.

Powiedzieć, że bardzo Ci współczuję, to mało. Z tego co piszesz widać, jak jesteś tą sytuacją udręczona.
Ja też się miotałam, ale w końcu zrozumiałam, że tak się nie da.
Po prostu - na wiele czynników nie mamy wpływu.
To nie znaczy, że odpuszczam.
Ale do śmierci kota podchodzę już spokojniej.
Chociaż każde odejście boli.

U Ciebie może warto rozważyć ogrodzenie terenu specjalnym płotem albo zbudować wolierę?

Pozdrawiam serdecznie.
Będzie lepiej. Musi być.
Obrazek

violet

Avatar użytkownika
 
Posty: 4579
Od: Pon sty 07, 2013 17:17
Lokalizacja: koło Torunia

Post » Sob maja 06, 2023 19:03 Re: Do ratujących koty - czy też macie tyle śmierci i cierpi

Dziekuję. Ale kilka zgonów każdego roku? I żaden nie był ze starości, walczyłam z działkowcami,teraz mamy opiekę gminy i nikt nie truje, nie ma tez możliwości rozjechania, myślę że to albo duża ilosć patogenów bo działki, hotel, las albo jestem przeklęta... Najpierw były geny (koty z jednego miotu), nerki, fip a teraz to... Tak, ogrodziliśmy się wysokim płotem, myślę nad siatką, wolierą, tylko za co? Nie sądzę żeby było lepiej, tak jest od 8 lat i każdym razem marzyłam, ze teraz będzie kilka miesięcy spokoju, albo chociaż trudno ale mam moje 6 najważniejszych, ale mam Komori... myślę że one poumierają a my pójdziemy za nimi...Może zamkniecie ich w ogrodzeniu by coś zmieniło, ale trudne to do przeprowadzenia i drogie.

15kotów

 
Posty: 185
Od: Śro lip 20, 2016 16:21

Post » Sob maja 06, 2023 19:33 Re: Do ratujących koty - czy też macie tyle śmierci i cierpi

Przeczytałam ze ściśniętym sercem. Wiecie, tak sobie pomyślałam, że zbieg fatalnych okolicznosci to jedno, a drugie - wielu kociarzy nie ma aż takich przejść, bo po prostu nie zajmują się kotami aż tak dobrze, tak profesjonalnie i z aż takimi wyrzeczeniami. Bardzo Was podziwiam za to co robicie. I - tak, Ci którzy zapewniają wiekszej grupie kotów tak pełną opiekę, też co chwila borykają się ze śmiercią. Był taki okres u Joli Dworcowej, że też ciągle jakiś kot odchodził, mimo najlepszej opieki. Pewnie kalewala też mogłaby niejedno opowiedzieć...
Jeśli ktoś (jak wiele karmicielek) podaje jedzenie i nawet sterylizuje, ale nie leczy, to nie ma takich problemów - chore koty po prostu przestają przychodzić, znikają. Sama tak mam jesli idzie o koty bezdomne, ktore dokarmiałam w pracy i w pobliżu domu. Wy macie je na swoim terenie, obserwujecie objawy i staracie się pomóc, ale to nie zawsze się udaje.

I niestety tak bywa, że z całego stada odchodzą właśnie te najbardziej kochane, najmilsze. Niedawno pibon (pisze w moim wątku) wypuściła swojego ukochanego Freddiego -tylko na chwilę, duży ogród, spokojna okolica, prawie żadnego ruchu, a kotek tak prosił, nie lubił być stale zamkniety w domu - i już po chwili Freddiego nie było, sąsiad zawrócił samochodem do domu, nie zauważył...

Wiele osób mogłoby Wam opisać, jak ich kotek zapłacił życiem za niekompetencję wetów. I to jest okropne, kiedy śmierć nie była nieunikniona, a jednak nadeszła.
Niejeden raz śmierci kotów nastepują jedna po drugiej. Im kotów więcej, tym częstotliwość odchodzenia większa. Ale bywa i tak, jak u MałgWrocław, której na przestrzeni roku odeszly 3 z 4 kotów.

Piszę to, żeby Was upewnić - nie, nie jesteście przeklęci, to nawet nie jest pech, tylko taki zły czas, który czasami nadchodzi. U wszystkich, lub prawie wszystkich opiekunów. Nie przeżywają tego ci, którzy nie pomagają. Pomyślcie, kiedy tak źle się układa, że mimo wszystko dzięki Wam duże stado kotów ma swoje szczęśliwe życie po latach głodu i zimna, strachu i bólu. Swoje kocie dobre lata, o których tyle z nich marzy. A niektóre nawet nie marzyły, bo nie miały pojęcia, że może tak być. Nie zawsze to długi czas, często o wiele za krótki, ale on jest, dajecie go tym wszystkim braciom mniejszym, których nikt nie chciał nakarmić, ogrzać, przytulić. Gdyby Was zabrakło, byłoby bardzo, bardzo źle...
Znacie Pamiętnik Babuni? To znakomita lektura na chwile zwątpienia (jak dacie mail na pw, mogę wysłać :) )

I taka sentencja, która przyświeca wielu kociarzom:
Wielki sztorm wyrzucił na plażę tysiace rozgwiazd. Brzegiem szedł starszy człowiek. Podnosił kolejno każdą napotkaną rozgwiazdę i wpuszczał do morza. Naprzeciw pojawił się młodzieniec, popatrzył chwilę i zawołał:
- Co robisz, starcze? Tych rozgwiazd jest tu mnóstwo, wszystkich nie uratujesz. Twoje działanie nie ma żadnego sensu!
Staruszek podniósł kolejną rozgwiazdę i wpuszczajac ją do wody odpowiedział:
- Dla niej ma...

A ogrodzenie terenu, jeśli kiedyś uda się Wam je zdobić, to dobry pomysł, choć wszystkim nie pomoże.
Nasz wątek:
viewtopic.php?f=46&t=187577
Wątek kotów Joli Dworcowej:
viewtopic.php?f=1&t=191624
Kącik Muzyczny
viewtopic.php?f=8&t=190784
Zjawiska niewytłumaczalne, opowieści o duchach i nie tylko
viewtopic.php?f=8&t=194190

jolabuk5

 
Posty: 60209
Od: Nie paź 16, 2005 14:56
Lokalizacja: Łódź

Post » Sob maja 06, 2023 19:43 Re: Do ratujących koty - czy też macie tyle śmierci i cierpi

Ten post powinni przeczytac wszyscy co lekceważą koty, ich zdrowie i warunki w jakich żyją.A takich jest niestety całe mnóstwo :(
Jestem pełna podziwu dla osób ratujących i pomagających kotom.
Za poświecenie,za czas i środki w to włożone
Z mojej strony pełen szacun :1luvu: :201494 :201494
Obrazek
Idź zawsze do przodu,nie oglądaj się wstecz,nie holuj smutku za sobą....,,Dżem"

Annaa

 
Posty: 9795
Od: Sob lis 28, 2009 20:25
Lokalizacja: Łódź

Post » Sob maja 06, 2023 19:49 Re: Do ratujących koty - czy też macie tyle śmierci i cierpi

W tym roku znalazłam 2 martwe koty z 14, które mam pod opieką. Pozostałe mniej więcej w tym wieku są i opiekuję się nimi od rodzenia.

aga66

 
Posty: 6130
Od: Nie mar 05, 2017 18:46

Post » Sob maja 06, 2023 20:13 Re: Do ratujących koty - czy też macie tyle śmierci i cierpi

Bardzo współczuję, bo wiem co czujesz. Chcielibyśmy jak najlepiej i czasami okrutny los pisze inny scenariusz niż byśmy chcieli. Ostatnio miałam na tymczasie dwie kotki-mama z córką i one pochodziły z podobnego terenu pod lasem/po jednej stronie domy/działki, a po drugiej stronie ulicy las i to ogromny.
Koty głodujące, rozjeżdżane samochodami lub pożarte przez dziką zwierzynę viewtopic.php?f=1&t=193582&start=1920#p12668031 i też niby bezpiecznie, a jednak każdy dzień to dla nich zagrożenie. Nikt z okolicznych mieszkańców nie kwapił się do pomocy, bo już mają kota(rozmawiałam) a ja pomimo 20 w domu zabrałam 2 kocice. Nie obyło się bez problemów. ale udało się i teraz obie są już w DS.
Ja chyba na Twoim miejscu zrobiłabym kotom wolierę, bo przeżywanie tego co opisujesz jest koszmarem i wykończyć się idzie. U mnie też koty umierają i gdyby nie moja asekuracja lekami to chyba bym z nimi odeszła viewtopic.php?f=1&t=193582&start=1560#p12584991 i nie jest tak, że przez 15 lat można się uodpornić na śmierć, może ktoś inny, szczególnie fundacje które z umierających zwierząt robią biznes bo wystarczy poczytać na fb.
Takie już jest to życie osób wrażliwych, robiących wszystko dla dobra zwierząt, kosztem swoim i rodziny.
Obrazek Obrazek

Kłamstwo jest jedyną ucieczką słabych. Stendhal
Wątek Łopatą i do piachu ku przestrodze o zaufaniu i podłości ludzkiej bez granic, ale i szczęśliwym zakończeniu :) :) :)
http://forum.miau.pl/viewtopic.php?f=1& ... &start=960

Anna61

 
Posty: 40245
Od: Nie lis 25, 2007 20:27
Lokalizacja: Pabianice

Post » Sob maja 06, 2023 20:25 Re: Do ratujących koty - czy też macie tyle śmierci i cierpi

To jeszcze może kilka wierszy naszej forumowej caty (Katarzyny Ryrych, pisarki) autorki Pamiętnika Babuni, o Kociarzach:
KOCIARZE

Kiedy księżyc wędruje nad miastem
i rysuje na szybach witraże,
z małych domków i z garsonier ciasnych
w nocny rejs wyruszają kociarze.

Suną cicho, nie wychodząc z cienia
lecz dokładnie obchodzą swoje włości,
niosąc torby pełne jedzenia,
niosąc serca pełne miłości.

Za dnia siedzą przyczajeni w ukryciu
i wieczora czekają cierpliwi
na banicję skazani w życiu -
niedzisiejsi, niemądrzy, nadwrażliwi...

Ich jest inny świat poza światem
bankomatów, pośpiechu, przemocy -
tam, gdzie nocą płoną jasnym światłem
pośród gwiazd życzliwe, kocie oczy.

Ja nie zmuszam cię, abyś ich kochał,
starczy, żebyś nie był nieżyczliwym -
więc nie stawaj, proszę , na drodze,
tym dziwakom, tym nadwrażliwym...

Kot nie musi być obiektem twoich marzeń,
możesz nawet nie starac się pomóc,
nie przeszkadzaj, proszę, kociarzom,
gdy zmarznięci wracają do domu...

Dla nich ptak przerywa śpiewem ciszę,
i w ich oczy pies spogląda wiernie,
ich prowadzi święty Franciszek,
by swych stóp nie ranili o ciernie.



DZIWACY

Dziwacy, ekscentrycy,
stare panny - dewotki,
przed oknem od piwnicy
karmią koty i kotki,

leczą chore kocięta,
co prawie dotknęły Mostu
( jak lód topnieje renta )
Nienormalni, po prostu.

Płaszczom wiatrem podszytym
wypychają kieszenie
chrupkami, tabletkami,
saszetkami z jedzeniem.

Nie słyszą śmiechów, docinków,
gdy szepcą ekspedientce -
"proszę o trochę ścinków,
za dwa złote, nie więcej...""

Ale gdy nocne chmury
nadciągają nad ziemię
unoszą się do góry,
uskrzydleni mruczeniem...

A gwiazdy nad ulicą
mrugają złoto i słodko
dziwakom, ekscentrykom,
piwnicznym kotom i kotkom...


WYBÓR

Nie śmiej się z tej staruszki z przeciwka,
że dokarmia podwórkowe straszydła...
może nocą, kiedy śpisz smacznie,
wyrastają jej ogromne skrzydła ?

Może - koty - to jej miłość ostatnia ?
to ostatnia wyspa nadziei ,
gdy się wszyscy rozpierzchli po świecie,
jak przelotne ptaki, po kolei ?

Może - nikt nie został w jej domu ?
Straszy pustką stół, nazbyt duży,
może nie ma się zwierzyć nikomu,
kiedy dzień nazbyt cichy się dłuży ?

Może zamiast układać pasjanse
w koronkowej mantylce nad stołem
ona woli, na przekór światu
podwórkowym zostać aniołem ?

Może nie chce, by łzy wyżłobiły
długie bruzdy w pomarszczonej twarzy ?
Może pragnie, by się spełniły
te najmniejsze z bezdomnych marzeń ?

Może - sama nie chce być bezdomna
w opuszczonym przez wszystkich domu ?
Więc się nie śmiej, gdy przechodzi obok,
i - nie pozwól z niej się śmiać nikomu...


I znany wszystkim kociarzom wiersz Franciszka Klimka - Kocie Mamy

“KOCIE MAMY”

K O T Y. Blisko człowieka, a przecież
jakże często ich los łzy wyciska.
Dobrze chociaż, że są na tym świecie
Wysłanniczki świętego Franciszka.

Strudzone własnym ciężkim życiem,
oszczędzające na jedzeniu,
wychodzą wieczór, aby skrycie
ulżyć kociętom w ich cierpieniu.

Od ust odjęte resztki jadła,
kupione za ostatnie grosze,
zaniosą kotce, by nie padła
- wzruszone małych kociąt losem.

Sercami otwierają bramy
człowieczych sumień – gdy zamknięte -
anonimowe KOCIE MAMY,
niedocenione KOCIE ŚWIĘTE.

Nie znajdą miejsca na pomnikach,
ICH na cokołach nie ujrzycie
w piwnicach, szopach i śmietnikach
ratują smutne kocie życie.

Z całego serca Je pozdrawiam;
życzenia składam Im najszczersze
i Im to własny pomnik stawiam
moim serdecznym dla Nich wierszem.
Nasz wątek:
viewtopic.php?f=46&t=187577
Wątek kotów Joli Dworcowej:
viewtopic.php?f=1&t=191624
Kącik Muzyczny
viewtopic.php?f=8&t=190784
Zjawiska niewytłumaczalne, opowieści o duchach i nie tylko
viewtopic.php?f=8&t=194190

jolabuk5

 
Posty: 60209
Od: Nie paź 16, 2005 14:56
Lokalizacja: Łódź

Post » Sob maja 06, 2023 21:02 Re: Do ratujących koty - czy też macie tyle śmierci i cierpi

Dziękuję, pomaga...leki by się przydały dla mnie...dajecie to radę znosić na trzeźwo? Nie nie czytałam Pamiętnika Babuni, w takich sytuacjach czytam pamiętniki z obozów. Nie wiem jak mam żyć z bólem, wydobyłam się z apatii po fipie bo Richelieu zachorował na zapalenie płuc i mój TŻ go uratował i nagle kot mojego życia...jakby moje życie było grą, ile jestem w stanie znieść...Niestety nie potrafię wierzyć w tęczowy most, nie ma śladu po nich, a przecież by mnie nie zostawiły.
Violet przykro mi, ja też nie mam "szczęścia do wetów", większość to niekompetentne, przekonane o swojej niezbywalnej wartości nieodpowiedzialne, chciwe kreatury. Też zwiedziłam, Richelieu jest takim kotkiem którego weci próbowali wiele razy zamordować, na szczęście nieskutecznie. Dlatego czytam, pytam, studiuję i wcale juz w siebie nie wierzę...
Kiedy zaczynam podchodzić do śmierci lżej dostaję mocniejszy cios coraz bliżej serca, są moją rodziną...każdy kto przyjdzie i chce jest kochany, mości się w sercu. Komori miałam 8,5 roku, od momentu kiedy ją uratowałam z kk malutką niosąc w polarze na brzuchu 5 km pieszo do weta.
Jola, Ania dziękuję czytam w kółko
Aga co się stało?
Ania61 podziwiam 20 kotów w domu, jak u nas , jakimi lekami sie asekurujesz?

15kotów

 
Posty: 185
Od: Śro lip 20, 2016 16:21

Post » Sob maja 06, 2023 21:34 Re: Do ratujących koty - czy też macie tyle śmierci i cierpi

15kotów pisze:Od jakiś 12 stu lat dokarmiam, sterylizuję, leczę stado kotów. Zrobiłam w międzyczasie technikum weterynaryjne, współpracuję z różnymi wetami, mam nawet jakieś leki/zabiegi za dramo lub na odroczoną płatność. Stosuję takie cudowne środki jak feliserin, canglob, maxidin, GS-441524, a jednak śmierć nie przestaje odbierać mi futrzatych przyjaciół. Czy tez tak macie? Czy winą jest miejsce, które wybrałam na azyl, czy w stadzie duża ilość chorób jest normalna? Czuję się przeklęta...
Tworzymy azyl dla kotów przychodzących, cześć zostaje i się oswaja, część pozostaje dzika.
...
, wszystko podporządkowaliśmy ratowaniu kociej rodziny, przeprowadziliśmy się na zadupie między rody a las, lodówka i szafka pełna leków, pół roku zbieram na nową pościel, ale jest na leki, wyrzeczenia, leki, a one i tak umierają.
...
Czy wszyscy którzy opiekują się stadem tak mają?


Osobiście nie znam nikogo, kto tak jak Ty opiekuje się stadem.
Sama mam tylko kilka zwierząt w domu.
Dokarmiam i sterylizuję co mi w ręce wpadnie na letnisku. Tam jest ich teraz kilkanaście sztuk.

Nie wiem z jakiego powodu pojawiają się tam czasem nowe, dorosłe dzikie koty.
Czy też znikają.
Chyba nie umiałabym robić więcej.



Też nie znam odpowiedzi na zadane przez Ciebie pytania.


Twoje zmęczenie i żal są całkowicie uzasadnione.

Bardzo współczuję straty.

egwusia

Avatar użytkownika
 
Posty: 3588
Od: Pt paź 10, 2008 15:17
Lokalizacja: Chojnice

Post » Sob maja 06, 2023 21:47 Re: Do ratujących koty - czy też macie tyle śmierci i cierpi

Jola Dworcowa w porywach opiekowała się 60-70 kotami, z czego 40 miała w domu... Wiem z jej relacji jak to jest. Sama miałam maksymalnie ok.15, to też wydawało mi się bardzo dużym stadem...
Nasz wątek:
viewtopic.php?f=46&t=187577
Wątek kotów Joli Dworcowej:
viewtopic.php?f=1&t=191624
Kącik Muzyczny
viewtopic.php?f=8&t=190784
Zjawiska niewytłumaczalne, opowieści o duchach i nie tylko
viewtopic.php?f=8&t=194190

jolabuk5

 
Posty: 60209
Od: Nie paź 16, 2005 14:56
Lokalizacja: Łódź

Post » Nie maja 07, 2023 6:20 Re: Do ratujących koty - czy też macie tyle śmierci i cierpi

Jedna kotka, która odeszła, znaleziona w miejscu karmienia leżąca na boku od jakiegoś czasu chudła. Po urlopie miałam ja zabrać do weta ale nie zdążyłam. Jej brat cierpi po jej odejściu, zmienił się bardzo. Jest smutny, zalękniony. A drugi kotek kocurek to nie wiem zupełnie co bo jego zwłoki dobra dusza wrzuciła do kosza na śmieci. Podobno też leżał martwy na chodniku. Ciężkie jest to wszystkie bo niby to nie moje domowe koty tylko dokarmiane ale opiekuję się nimi już ponad 14 lat i bardzo kocham. Ale mam świadomość, że to już starsze kotki są i momo starań nie tak zaopiekowane jak domowe, które ma się na oku cały czas.

aga66

 
Posty: 6130
Od: Nie mar 05, 2017 18:46

Post » Nie maja 07, 2023 8:52 Re: Do ratujących koty - czy też macie tyle śmierci i cierpi

Ja nie mam dużego doświadczenia, ale siekło mnie gdy znalazłam na mojej rabatce kocurka Ogonka - kilkumiesięczny, duży, typ osobowości gwiazdor, bardzo miziaty. Mój ulubieniec. Leżał wykręcony i miał wywleczone jelita - pies go dopadł. Miałam wyrzuty, że pewnie jeść przyszedł a tu taki los go spotkał...
Tyle dobrego, że od tego czasu wzięłam się za działkowe stado "na poważnie" - kilku młodziakom znalazłam dom, w tym roku kastruję na potęgę te starsze. Gdyby nie ta terapia szokowa to może nadal ograniczałabym się do dokarmiania tylko, nie wzięłabym żadnego do domu i nie użerałabym się z "daj pani kota, bo mojego samochód przejechał"...
Trzy koty moje. Czwarty tylko ze mną mieszka.

Fatka

Avatar użytkownika
 
Posty: 5997
Od: Pt sty 01, 2016 19:36

Post » Nie maja 07, 2023 22:44 Re: Do ratujących koty - czy też macie tyle śmierci i cierpi

Kochana 15kotów, bardzo Ci wspolczuje :(
Nie potrafie odpowiedziec dlaczego los doswiadcza okrutnie ludzi o tak dobrym sercu jak Wy, ktorzy wszystko poswiecaja zeby zwierzakom pomoc :( Ponad miesiac temu zastanawialam sie nad tym, gdy odszedl Sorrek, ukochany Synek @ASK, ktora ciezko pracuje pomagajac zwierzakom. Chwile pozniej potworna tragedia wydarzyla sie u mnie :cry: Mam pod opieka spore stadko. Odszedl moj najukochanszy... Tragiczne okolicznosci, niepojety dla mnie zbieg zlych zrzadzen losu to byly skutki mojego wlasnego tchorzostwa i konformizmu. Nie chce sie wdawac w szczegoly. Juz mu zycia nie przywroce :placz: Wy dzialacie razem z wielkim poswieceniem i macie wsparcie w sobie nawzajem. Pomagacie zwierzakom, ktorych cierpienie nikogo by nie obeszlo. Podziwiam Wasze wielkie poswiecenie. I bardzo mi przykro, ze stracilas te najukochansza :cry:
Nigdy nie mialam szczegolnej radosci zycia a po tym co sie stalo 11 kwietnia stracilam wszelka wole, zlamalo mnie to . Zycie boli. A jednak dalej zyje, bo musze i mysle, ze poki zyje pomoge, ulze zwierzakom, ktore stana na mojej drodze. Trzymajcie sie dzielni ludzie, nie dajcie sie zlamac.
Zapisz sie do newslettera PETA i pomagaj zwierzetom wysylajac email!
https://www.peta.org/about-peta/learn-a ... -to-enews/

pibon

 
Posty: 4236
Od: Pon lip 09, 2012 10:26

Post » Pon maja 08, 2023 14:30 Re: Do ratujących koty - czy też macie tyle śmierci i cierpi

Bardzo współczuję...
Proszę o wytrwałość i odwagę - jest się jak lekarz na wojnie. Koty żyją krócej, chorują bardziej, nie mogą nic powiedzieć, nie wiadomo co się z nimi dzieje gdy ich tracimy z oczu. Trzeba robić swoje, bo ratuje się życie i zdrowie. Śmierć jest częścią tej walki. Proszę się nie poddawać.
Przychodzi mi na myśl, że przyczyną tych zgonów może być jakaś wspólna zła genetyka, (zbieg okoliczności), oprócz czynników środowiskowych...

Zilvana

 
Posty: 364
Od: Nie sty 20, 2013 17:33
Lokalizacja: okolice Warszawy

[następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Google [Bot] i 451 gości

cron