» Pon paź 17, 2022 22:38
Historia pewnej miłości
Moi drodzy,
Taka historia...
Od 2017 roku mieszkam sam na wsi, przy dość ruchliwej drodze, a najbliższe zabudowania są ok. 300m jak i cała wieś. Dojeżdżam do pracy ok. 50km. Przez dwa lata nosilem się z zamiarem adopcji kota, ale strach przed tym, że kot okaże się gorszy niż ja, hamował mnie w adopcji kota. Nikt nie wiedział o tym i z nikim nie rozmawiałem. Pewnego dnia, lato, jesień 2019 roku wracam do domu, siadam na schodku, jem kajzerke z pasztetem i pojawią się kot. Z racji tego, że prowadzę pasiekę koty z wioski czasem mnie odwiedzały, więc brak było zdziwienia. Jestem bardzo przyjazny dla zwierząt więc pasztet, choć nie zostało go zbyt wiele, zjadamy na spółkę. Siedzę dalej na schodku, gadając do kota, że go nie ugoszcze, bo nic więcej nie mam, a nie mam nawet lodówki. Kot słyszy, znika na 10 sekund, wraca z myszą, siada na przeciwko mnie, jakieś 3-4metry i jemy. Ja resztę kajzerki, kot myszkę. Koniec historii na ten dzień. Kot gdzieś znikł. Następny dzień to samo, kot przybiega. Wsiadam w samochod, lecę do Lewiatana, bo najbliżej, po kocie jedzonko. Takie najtańsze, zwykłe marki Lewiatan, saszetki i suche. Taki stan rzeczy trwa jeszcze jeden dzień, bo pomimo zaproszeń, kot boi się podejść i wejść do domu. Kolejny dzień, kolejne jedzonko, i już się glaskamy. Kolejny dzień ķot wchodzi do domu, ogląda, wychodzi. Następnego dnia kota nie ma, nie czeka. Znajduje go w ciągniku. Śpi sobie. Spał w ciągniku jeszcze kilka dni, w końcu wszedł do domu dostał mój polar i kuwete zrobiona z pudla narzędziowego i żwirku budowlanego. "Spoko, dawaj, wiem o co chodzi".
Sam też spałem wtedy w garażu, bo domek był w budowie. Rano się budzę, kot obok. Przytula się, łasi, kocham. Kochamy się już do śmierci i na śmierć. Od tamtej pory wszędzie razem, na pasiece, w wannie, nawet na polu podczas orki. "Ciągnikiem, nie jade, będę szla obok." I tak 20km jednego dnia. Kot idzie obok ciągnika. Kłade dach, kot na dachu. Sam wchodzi, sam schodzi ja grzebie w ulu, kot obok na ulu. Więc i ja, jedzonko do wyboru do koloru, kocyk elektryczny, żwirki zapachowe no i wet, bo robaczki wystają a nie powinny. U weta przegląd, sprawdzenie czy nie ma czipa, czipa brak, waga 2kg, wiek 2-3lata. 2 miesiące później wet znowu, kot już 3,5kg. I coś na robaczki w ciele. Były dni, że i dzisiec saszetek poszlo-bo wycmokane, bo za trawie, bo źle pachną.
I tak sobie żyjemy, kot czeka jak wracam, żyjemy jak prawdziwi kochankowie, przyjaciele. Ja dostaje fioła na jej punkcie, ona na moim. Idziemy spać, gasnie światło, kot pod kołdrę sie wciska obok mnie, głową w głowę. Ta sama poduszka, ta sama kołdra i tak codzień. Raz ja budzę kota, raz kot mnie. Zalezy kto śpi na czyim ręku. W sobotę śpimy czasem do 11. Wciąż oboje pod kołdra. Jemy już nawet z jednego talerza. Ogórek kiszony? Musi być dobry skoro ja jem. W domu oaza spokoju, brak drapania, gryzienia pomimo mietolenia po brzuchu i wszędzie gdzie się dało. Moglo trwać godzinę i dwie. Niestety tylko ja to mogłem zrobić. Przyjechała koleżanka, miziala kota, a po kilku sekundach kot chciał jej ogdryzc rękę i ucieczka do mnie na kolana, gadając coś pod nosem. Inny, większy kot na działce no to ucieczka do mnie na kolana. Jedyne co napędzało mi strachu, to że blisko jest ulica, kot wychodzący, choć starałem się go trosze częściej zostawiać w domu niż by chciał. Bez niewolnictwa. Chodzilismy na spacery jak najdalej od drogi, żeby znaleźć coś ciekawszego niz na drodze. No i oczywiści pieszczochy i zabawa na łące. Nigdy na nią nie krzyknąłem, nie uderzyłem, nie dostała w tylek, nawet jak nastąpił zawał w garażu" Było źle ułożone to się zawalilo. To nie ja." ..."Żyjesz? Cała? Reszta nie ważna".
Wracając do domu bałem się czy jeszcze czeka na mnie. Każdego dnia czekał. Czy to wracałem za dnia, czy nocy. Niestety 10 dni temu, kota wręcz rozjechał samochod, ok. 300m od domu. Godzina 10-11 w dzień. Byłem wtedy w domu. Znalazłem go o 15 jak jechałem do Warszawy. Był jeszcze lekko ciepły. Widac było, że ktoś ściągnął z drogi na pobocze. Ogólnie dramat, cialo zmasakrowane. Przebiegł przez jeden pas i na drugim już nie zdążył. Kierowca nawet nie hamował. Dla niego dramat, dla mnie jeszcze większy. Zostałem znów sam. Był plan żeby zmienić lokalizację, właśnie z powodu kota, ale zabrakło czasu,a było blisko realizacji. Dwa dni leżał na biurku w worku, bo nie wiedziałem co zrobić. Cóż w sobotę, wyjąłem kota z worka, wziąłem kołdrę w ktorej spaliśmy i jej poduszkę, zawinąłem i pojechałem na cmentarz do Konika. Do dziś dnia nie mogę się pozbierać , a 40stoparoletni facet wyje jak dziecko. Świat mi się zawał z powodu raczej miłości jaka dostałem. Właściwie jedyna prawdziwa jaka do tej pory miałem.
Cóż mam na monitoringu jej kilka dni życia i ten ostatni, kilka zdjec, jakiś film. Najgorzej chyba to ten pierwszy dzień biega w pamieci- Cześć jestem Kizia, chce zostać z Tobą do końca moich dni... Taka miłość przeżywa się chyba raz w życiu, mnie to spotkało dopiero na starość.
Uratowała w 2019 roku 42 rodziny pszczele przed inwazja mysz, które przegryzały korpusy z boku. Podnosilem ul, dennica zostawała, kot przebiegał i po robocie. Miałem te myszki na schodach lub w domu. Pszczoly żyją. Kizia vel Dzidek Psitek już nie.
Dlaczego Dzidek?
Zawsze jak leżałem na łóżku podparty ręką, kładła się jak dzidzius na ręku, a oczy mówią: Pomiziaj.
Dzidku, dziś nie mam humoru idź sobie w nóżki. Już jestem w nóżkach. Wystarczyło tylko powiedzieć.
Ot taka historia, można byłoby się bardziej wdać w szegoly każdego dnia, ale...
Mam nadzieję, że nie zanudziłem.
Dlaczego to napisalem?
Pytania do bardziej doświadczonych..
Kotka, wysterylizowana, obciete lewe uszko, zarobaczona, bo białe robaczki gdzieś sobie tam wyglądały, nie mała młodych, bo cycuszki małe, super mądra, gadajaca ale bez przesady, bała się szczotki z kijem i odkurzacza, reakcja na samochód marki subaru kolegi który przyjeżdżał to kot obok samochodu, łowna, bała sie jeździć samochodem, u weta znów oaza spokoju nawet jak zastrzyki dwa były, brak tolerancji innych kotow I psów.
Pytanie czy się komuś urwał z chaty, czy raczej podrzucony?