jolabuk5 pisze: To, że raz kota oddali nie musi znaczyć, że całkiem sobie nie radzą. Może ten oddany kot był wyjatkowo "trudny"?
Dokładnie, dopytałabym się o szczegóły tego "oddania".
Miałam kiedyś w szpitaliku w lecznicy zajmującej się wolnożyjącymi kotami znajdę po wypadku.
W momencie znalezienia kotka była tak ogłupiała już chyba od bólu i wyczerpania - że sprawiała wrażenie w miarę spolegliwej i raczej wycofanej. Przyczajony tygrys...
Lecznica ją przyjęła, okazało się że miednica jest połamana, jakoś wet załatwił pokrycie kosztów leczenia przez gminę, miała u nich siedzieć w klatce kilka tygodni do czasu zrośnięcia (było to konieczne także ze względu na konieczność zmiany opatrunków i monitorowanie jej stanu). Po 2-3 tygodniach dostałam telefon że muszę kotkę odebrać i wypuścić, rany się już zagoiły a oni ją zoperowali - mam ją zabrać i się w ogóle nie pytać o koszta (wiedzieli że jakby co to dopłacę za co trzeba) i zrobili wszystko tak by ta dzika furia była już do wypuszczenia (byliśmy w kontakcie na bieżąco, wiedziałam że to zrobią) - nigdy nie mieli tak agresywnego kota, jeden z wetów wylądował na pogotowiu po pogryzieniu, na widok człowieka wpada w szał, jest zagrożeniem dla każdego kto klatkę otwiera i samej siebie, piętnaście razy mi przypominali że jak będę ją wypuszczać to mam otworzyć kontenerek i zwiewać
A złego słowa nie powiem - zoperowali ją super, kotka od lat żyje, nie ma śladu po urazach a mogę ją obserwować bo stołuje się w miejscu dokarmiania przeze mnie kotów.
Podejrzewam że gdyby nie było opcji przyspieszenia sprawy przez operację to miałabym wybór: albo ją usypiamy bo nie jesteśmy w stanie się nią zaopiekować a szał w klatce z połamaną miednicą na widok człowieka uniemożliwiał jej zagojenie - albo ją zabieram. Z naciskiem pewnie na to pierwsze, ze względu na agresję kocicy. Podejrzewam ze w dniu gdy ją zabrałam - szampan się lał strumieniami
Gdy po kotkę przyjechałam, wet wszedł do szpitalika by ją przepakować do kontenerka, był dziwnie blady gdy go ode mnie brał
a ryk z pomieszczenia jaki nawet do mnie dobiegł podczas tej czynności (bynajmniej nie ludzki) spowodował że nawet ja zwątpiłam i przestałam się uśmiechać pod nosem na te hasła o uciekaniu podczas wypuszczania
Skoro jedyny zarzut do tej lecznicy jaki masz to że raz zwrócili kota do fundacji bo mieli z nim problem z ogarnięciem (to może oznaczać masę rzeczy) a nie masz za wielkiego wyboru - to bym się upewniła czy to na pewno ją dyskwalifikuje.
Tym bardziej że to co dla Ciebie oznacza "dziki kot" dla lecznicy która ma doświadczenie w opiece nad kotami wolnożyjącymi może oznaczać "cóż za spokojny wolnożyjący kot".