jolabuk5 pisze:Też myślę, że trzeba poszukać kotu domu, dopóki jest młody i jeszcze się nie przyzwyczaił. Myślę o nowym domu, a nie o oddaniu go tam skąd przyszedł, bo takie powroty koty bardzo źle znoszą psychicznie i często tak się wycofują, że bardzo trudno im znaleźć kolejny nowy dom.
A jeśli masz wrażenie, że przeszkadza Ci nadmierny temperament kota, to może kotek mógłby zamieszkać u Twoich rodziców? 5-letnie kocury mogą okazać się dobrymi towarzyszami do zabawy (to zależy od kota). Oczywiście zakładam, że wszystkie koty są wykastrowane.
Niestety to nie wchodzi w grę z różnych powodów. Ale jeśli zdecyduję się na oddanie kota, to na pewno będę szukała dla niego nowego domu. Tylko to znowu spędza mi sen z powiek czy w nowym domu będzie miał dobrą opiekę i czy nie będzie odsyłany z domu do domu, bo... "coś", a z drugiej strony ja chcę odzyskać spokój ducha, a póki co nie potrafię się odnaleźć w sytuacji jaką na siebie sama i ochoczo sprowadziłam.
FuterNiemyty pisze:Ja tylko tak o tych kotach w domu rodzinnym i kocie obecnym.
Mam wrazenie, ze spokoj przy poprzednich kotach moze sie brac z pewnosci, ze ktos tam sie nimi zajmowal/zajmuje, ogarnial wszystkie klopotliwe tematy, przejmowal na siebie odpowiedzialnosc w razie czego. Tobie zostawala czysta radosc z bycia razem, z zycia w zazwierzeconym domu.
Teraz zapadla decyzja i po fakcie okazuje sie, ze to nie tylko sama radosc zabawy, ale przede wszystkim przejecie odpowiedzialnosci, calosc zycia ze zwierzakiem, wlacznie z 'brudna' robota, sprzataniem, wetem, zakupem karm, zwirow, podejmowanie decyzji.
I takie cos potrafi przytloczyc na starcie i sa dwa wyjscia: albo zaiskrzy bycie domem zazwierzeconym z jego cieniami i blaskami, albo nie.
Możliwe, że coś w tym jest, ale też nie do końca, bo to w większości ja chodziłam do weterynarza i "brudna" robota w żaden sposób mnie nie omijała, nie był to też problem. Do tego finansowo nadal odpowiadam za nie w takim samym stopniu jak wcześniej. Ale świadomość, że w domu zazwyczaj ktoś był na pewno dawała spokój ducha, nawet jeśli w obecnej sytuacji też zadbałam o zaplecze pomocowe w razie jakiś krótszych nieobecności czy choroby.
Blue pisze:A nie jest troszkę tak (być może podświadomie) iż przejmujesz się niemożebnie tym że sama odpowiadasz teraz za życie i dobrostan kociaka - że nie pozostaje już miejsca na odczuwanie radości z jego obecności - bo wszystko zajmuje lęk?
Plus boisz się go pokochać, polubić, cieszyć z tego że jest - bo jeśli-coś-się-z nim-stanie to będzie jeszcze bardzo bolało?
Bo z tego co piszesz - takie mam oduczcie.
Aczkolwiek nie chce Ci tu przeprowadzać publicznej psychoanalizy

Po prostu piszę to ku rozwadze.
Bo w tym zdaniu które Ty napisałaś a ja zacytowałam nie widzę negatywnych uczuć do kociaka ale przede wszystkim silny lęk o niego. Bardzo dużo lęku i to mocno wykraczającego poza naturalny w takiej sytuacji. To może powodować przyblokowanie radości i satysfakcji z jego obecności. Co rodzi wyrzuty sumienia, rozterki (i po co mi to było?? lepiej mi było bez niego), za chwilę znowu wyrzuty sumienia. To plus lęk daje niezłe kombo.
Teraz pytanie do Ciebie które musisz zadać sama sobie. Czy tak reagujesz na pojawienie się malucha z jakiegoś powodu (być może tak się przejęłaś swoją rolą i odpowiedzialnością za bezbronnego kociaka i za chwilę się to uspokoi), czy ogólnie dużo w Tobie jest obecnie lęku (możliwe że nieuświadomionego) który przelał się na kociaka, acz był już wcześniej i jest to "grubsza sprawa".
W pewnym stopniu na pewno tak jest, bo ja mam tendencje do przejmowania się wieloma rzeczami, choć chyba nigdy (nie przypominam sobie) tak bardzo mnie to nie rozwaliło. Ale jakby nie było kot to żywe stworzenie, za którego człowiek odpowiada, więc trochę inny kaliber niż zmiana pracy czy przeprowadzka do innego kraju.
I ja może źle to ujęłam, ale względem samego kota nie mam negatywnych uczuć. Po prostu to wszystko dokoła pojawienia się kota, podjęcia samej decyzji (rozterki czy była to dobra decyzja) siedzi we mnie i powoduje, że jest jak jest.
Mysia pisze:Kamki23, "wyluzuj". Przestań ciągle myśleć o kocie i przestań poświęcać mu każdą wolną chwilę, bo on tego nie potrzebuje. Wyznacz sobie z 10 minut 3 razy w ciągu dnia, kiedy się z nim bawisz - niech się skrada do długiej wędki, niech się czai i myśli, jak tu ją "uśmiercić" - i oczywiście niech mu się to uda po krótkiej chwili

. Zrób albo kup mu zabawki do aktywnego karmienia. Daj mu dużo kryjówek, jakieś półki do skakania i porządny, rozbudowany drapak - dzięki temu nie będzie się nudził. Pozwól, żeby poza tymi chwilami na zabawę zajmował się sobą sam i Ty też zajmuj się swoimi sprawami. Miziaj go tylko wtedy, gdy widać, że wyraźnie ma na to ochotę, ale i to nie za długo.
Nie musisz go
kochać. Jeśli będziesz czuła
obowiązek kochania go, to najprawdopodobniej nawet go nie polubisz. A poza wszystkim to przestań myśleć o opiece nad kotem jako o jakimś strasznie trudnym wyzwaniu. Wiem, że jest teraz taki "trend", żeby być "doskonałym" opiekunem - jak karma, to tylko z najwyższej półki, non stop zabawa z kotem, ciągłe organizowanie mu rozrywek, ciągłe dążenie do jakiegoś niedościgłego wzorca osoby idealnie zaspokajającej wszystkie potrzeby swojego kota i zamartwianie się, czy aby robię wszystko, jak trzeba i czy nie powinnam robić więcej. Uwierz mi, on tego naprawdę od Ciebie nie wymaga. Nie patrz na niego jak na "projekt do wykonania".
Dzięki za ten post. Po prostu przeglądając fora i posty na grupach FB na różne kocie tematy po prostu człowieka może dopaść zwątpienie, że to co robi jest niewystarczające albo zafiksować się na pewnych rzeczach. A to faktycznie chyba nie trzeba stawać na rzęsach.
Bells pisze:Nie hejtu - kot zasługuje na właściciela, który go będzie kochał i się nim opiekował, a ty też zasługujesz na dobre zdrowie psychiczne i samopoczucie. Uważam, że potrzebujesz jeszcze czasu - i ty i kotek.
Ja tak tylko powiem, że czułam się podobnie, jak brałam drugiego kota. Byłam zła na siebie na początku, że jest uroczy kochany itd., a nie potrafię go pokochać tak jak pierwszego. Że przecież niczym nie zawinił i jest idealny, czemu się tak czuję? Że jestem okropną osobą itd. Ze kto w ogóle myśli o oddawaniu kotka? Czułam jakby w moim domu był intruz. To be fair - mam problemy ze stresem i o tym wiem, załamuję się łatwo pod wpływem stresu, dużych zmian, na krótko, ale jednak. Nowy domownik wywoływał u mnie hyperwentylacje, których od kilkunastu lat nie miałam, dusiłam się bez żadnego powodu... ( a te kilkanaście lat temu był to jednorazowy epizod). Nie jadłam nic przez 5 dni. Trwało to prawie 2 tyg - gorzej i lepiej na zmianę. Za poradą forum, znajomych i za zdrowym rozsądkiem postanowiłam dać sobie i kotkowi więcej czasu. Oczywiście kotkiem się cały czas zajmowałam i starałam się, żeby wszystko było w porządku. Nie spodziewałam się że jeszcze kiedykolwiek - a zwłaszcza wyczekiwany słodki mały kotek - coś tak na mnie wpłynie.
Mam właśnie podobnie, bo przecież kot jest fajny, a ja okropna mam do niego jakieś "ale" i nie potrafię cieszyć się jego obecnością. Na szczęście aż taki objawów jak Ty (dobrze, że masz to za sobą) nie doświadczam, ale i tak jest mi źle z tym jak jest i boje się, że nawet mimo czasu nie będzie lepiej.
Bells pisze:Nie potrafię określić, co i kiedy się dokładnie zmieniło. Zauważyłam pewnego dnia na jego uszkach strupki (od drapania się, okazało się że miał alergię) i już wtedy moja pierwsza myśl to była "czy coś mu jest? przecież jest dla mnie prawie całym światem!" i w sumie wtedy do mnie dotarło, że nie wiem kiedy to się stało, ale kocham go najbardziej na świecie (razem z moim pierwszym kotkiem). U mnie to było około po 10-12 dniach jego pobytu w domku - co nie znaczy że u ciebie będzie tak samo/w tym samym momencie.
Powiem tak - niezależnie czy zatrzymasz kota czy nie, myślę że dla własnego zdrowia najlepiej byłoby żebyś udała się jednak do profesjonalisty (tak, psychiatry, to nie znaczy że wyzywam cię od wariatki - lekarz jak każdy inny, to nam ma się dobrze żyć) i opowiedziała o tym co czujesz - bo ja widzę tu dużo zgromadzonego lęku i stresu.
A co do kotka - dajcie sobie więcej czasu. Wyznacz sobie w głowie jakiś termin - np miesiąc/dwa - jeśli go nie pokochasz i dalej będziesz się tak czuła, to wtedy na spokojnie poszukaj mu kochającego domku. Myslę, że to co czujesz to głównie lęk i duża zmiana i pokochasz kotka.
Ja od samego początku martwię się o tego kota i zależy mi na jego zdrowiu i chcę dla niego jak najlepiej, dlatego już na drugi dzień poszłam na wizytę do weterynarza zrobić przegląd i umówić kastrację i badania. Gdyby coś mu się stało to cholernie bym to przeżywała, ale mimo to, jak pisałam wyżej, nie potrafię się cieszyć z tego, że go mam. Nie czuję tej radości, którą odczuwałam przed przywiezieniem go do domu, podczas robienia zakupów dla niego, podczas szukania weterynarza (bo przegląd weterynarzy w okolicy zrobiłam już dużo wcześniej).
I chyba serio jest coś ze mną nie tak i będzie trzeba w końcu wybrać się do specjalisty.
Dziękuję wszystkim i każdemu z osobna za zrozumienie i przedstawienie swojego punktu widzenia czy opinii, jak i otwarcie mi oczu na pewne rzeczy. Nie wiem jeszcze co zrobię, póki co i tak czekamy na kastrację, która jest zaplanowana na przyszły tydzień. Może do tego czasu polubimy się i nauczymy ze sobą żyć. Bo mimo wszystko oddać ciężko, ale póki co żyć też niełatwo, a przecież szczęśliwy właściciel to szczęśliwe zwierzę.