jolabuk5 pisze:To prawda, trudno jest poradzić sobie samej, szczególnie jeśli sytuacja jest nowa, bo kotek dotad nigdy nie chorował. Wiele z nas, osób opiekujących się kotami, ma za sobą takie przypadki, kiedy nie udało się pomóc. Z różnych powodów, czasem na pomoc było za późno, czasem okolicznosci tak się ułożyły, czasem zabrakło umiejętności, wiedzy, pomysłu albo po prostu szczęścia (za to był pech). Dlatego to forum jest przydatne, warto tu zaglądać. A nawet zagościć na stałe.
Po dwóch i pół tygodniu, czuję się gorzej niż w pierwszych dniach. Poczucie winy zżera mnie z każdym dniem coraz bardziej. Mam ogromne wyrzuty sumienia, że nie znalazłam tego forum, chociaż na trzy tyg przed ostateczną decyzją. Ale zaraz sobie myślę, to po co są ci tzw lekarze, skoro ja muszę się dokształcać na własną rękę i szukać pomocy w internecie. Straciłam prawie 4 tyg jeżdżąc, dzwoniąc i szukając pomocy na miejscu...a to był najgorszy błąd. Kompletnie nie rozumiem, dlaczego żaden z tych lekarzy nie przepisał leku przeciwbólowego. Dlaczego żaden nie zasugerował karmienia strzykawką, kiedy mówiłam że nie stać mnie na kolejne badania. Przecież, leki przeciwbólowe i przymusowe karmienie, dałyby nam wiecej czasu....chociażby na zorganizowanie dodatkowych pieniędzy.
Nie wiem, czy kot był do odratowania. Wygładał tragicznie. Dorosły kot ważył 2,5 kg. Nie potrafilismy już go głaskać inaczej niż po boku i po głowce, bo wystające kosci na grzbiecie były.... Wiem, zaraz ktos mnie będzie oskarżał o zagłodzenie kota. Próbowalismy cały czas podchodizc z jedzeniem, różnym, z nowymi puszkami, plynnymi snackami, surową ryba. Były próby brudzenia łapek, nosa... Całą tą wiedzę znaleźlismy w necie, bo oczywiscie żaden lekarz nawet tego nie doradzał. Te ostatnie dni, to było ciągłe sprawdzanie co kot robi jak wyglada, czy spi, jeżeli tak w jakiej pozycji. W nocy nie mogłam zasnąc myśląc, czy kot przeżyje noc. Rano pierwsze co robiłam, to szukałam kota, żeby sprawdzić, czy jeszcze żyje. Wmawiałam sobie, że waży wiecej, jak go podnosiłam, ale waga nie kłamała.
Są chwile, dni, takie jak wczoraj, że przechodze załamanie i zamiast spać, siedzę w nocy w łazience i ryczę. Przepraszam Kocisława, że nie dałam rady. Że nie wiedziałam co robić i że nie znalazłam na czas odpowiedniej pomocy.
Ktos pisał, że w jego przypadku pomogła wizyta w innym miejscu..... ja byłam w 4 różnych, z 6-cioma różnymi lekarzami sie konsultowałam....w trzecim tyg stycznia szukałam lekarza, który mógłby przyjechać do domu, żeby kota nie stresować. Jeden odpisał, że w tym konkretnym tyg nie ma czasu, ale polecił innego z wizytami domowymi. Tamten polecony, prosił o maila z opisem sytuacji i mówil, że sie odezwie. Nie odezwał się, mimo iż dzowniłam i dopytywałam czy przeczytał maila...czekałam, kolejny tydzien stracowny... tydzień, w ktorym może i trzeba było jechać do szpitala. I tak na każdym kroku taka padaka. Kompletnie nie rozumiem tej sytuacji. Dlaczego nasz ukochany kot miał takiego jebitnego pecha????? ....Wszystko na nic. Wszystko nie tak. Cały czas sie sugerowalismy, że to stres, skoro w dwóch różnych miejscach, ponowne badania nic nie wykazały... Do głowy mi nie przyszło, z tymi lekami przeciwbólowymi. Jak już poprosiłam o jakies, to było za późno....albo były za słabe...przecież na tym też sie nie znam... Naprawdę, nie potrafię zrozumieć dlaczego to się tak wujowo poukładało...Tak jak by sam Kocisław zadecydował, że odchodzi i umówił sie z siłami wyższymi na taki popiepszony splot zdarzeń.
Momentami wyobrażam sobie, że jednak nie paraliżuje mnie dzwięk słowa: eutanazja i po prostu uciekam z kotem ze szpitala. Nawet jeżeli miałby odejsc nastepnego dnia w domu...
Mam takie mysli, że w szpitalu nie chcieli mu pomóc, bo nie przyjechałam wcześniej i to była jakas zemsta. Wiem, że to głupie, ale różne myśli przychodzą mi do głowy. Po prostu przerosła mnie ta cała sytuacja. Nie wiem, jak poradzić sobie z całym tym żalem, smutkiem, ogromna pustką i przeogromnym poczuciem winy, z tymi wyrzutami sumienia. Kocisław nie zasłużył na taki koniec życia. Nawet jeżeli był chory....może nawet nieuleczalnie, to zasłużył na mniej bólu i stresu na koniec. Nie moge tego przeboleć, że tak wygladały jego ostatnie chwile. Ktos go porzucił, nie znamy jego historii. Ale na pewno nie była za ciekawa, skoro bał sie zawsze butów na nogach. Same buty nei wzbudzały w nim strachu, ale jak ktos miał buty na nogach, to nie było możłiwosci do niego podejsc. I te sytuacje, kiedy wkurzałam się na niego, bo potrafił mnie łapą zaczepiać o 6 rano wolny dzień, albo włazić mi do szafy, a ja potem znowu wkurzona, że musze odkłaczać ubrania...Teraz mi tego oczywiscie brakuje. Po prostu chciałabym, żeby było tak jak kiedyś, kiedy był częscią naszej rodziny i naszego życia, tak po prostu.
Chcielismy mu dobrać jakiegos młodszego brata, żeby miał towarzystwo na starość, już nawet zaczelismy szukać....nie zdążyliśmy.
Zostały wspomnienia, zdjęcia, filmy i kawałek futerka, zabrany ze szpitala. Niestety, odcisnąc łapy nie zdążyłam.
Nie wiem, czy ktos to przeczyta, ale pomoże mi samo napisanie. Szukałam oddzielnego wątku o żałobie po stracie kota, ale chyba tkiego nie ma, jednego, współnego.
Dziękuję raz jeszcze za próby pomocy.
I naprawdę chciałabym cofnąc czas...