Jak poradzić sobie ze śmiercią kota? Poczucie winy, tęsknota

Witajcie kociarze!
Tydzień temu, w piątek pożegnałam mojego ukochanego kota Felka. Był ze mną 7 lat, od dnia pierwszego jego życia - jego kocia mama urodziła go u nas w garażu.
Odszedł nagle - w czwartek został znaleziony z paraliżem dolnych kończyn. Rodzice zabrali go od razu do weterynarza, który bez prześwietlenia stwierdził, że pęknięty kręgosłup i z kota nic nie będzie, najlepiej go uśpić. Nie zgodzili się, dostał zastrzyki przeciwbólowe i przeciwzakrzepowe i zabrali go do domu. Następnego dnia wracając do domu czekała mnie niemiła niespodzianka, nic wcześniej nie wiedziałam o tragedii która dopiero co się wydarzyła. Od razu stwierdziłam, że musimy zasięgnąć porady innego lekarza więc pojechaliśmy do kliniki całodobowej ponad godzinę drogi od naszego domu. Kiciuś całą drogę spędził na moich kolanach, drzemiąc opierając bródkę na mojej ręce. Diagnoza w lecznicy? Zator w aorcie brzusznej, wet mówi ze 95% nie przeżywa i czy chcemy próbować czy uśpić kotka. Stwierdziliśmy, że walczymy - Felek był nadal pełen sił, na dwóch łapkach (ciągnąc te tylne) próbował uciec ze stołu, w domu normalnie przemieszczał się między pokojami, ba nawet z tym paraliżem początkowo, jak na dżentelmena przystało, załatwiał się nadal do kuwetki. Miał siłę by walczyć więc daliśmy mu tę szansę. Niestety po jakieś pół h przyszedł wet i mówi, że serducho stanęło i pomimo reanimacji nie udało się go uratować. Kot był okazem zdrowia, nie chorował, był aktywnym kotkiem, regularnie odrobaczanym i szczepionym oraz niezwykłym tulasem.
Od momentu jego śmierci minęło 8 dni a ja nadal nie potrafię pogodzić się z jego odejściem.Codziennie płaczę i nadal wyczekuję, że usłyszę drapanie w drzwi proszące by wpuścić go do środka. Mam wyrzuty sumienia, że nie wykonałam kotu badań serca, które stwierdziłyby u niego kardiomiopatię przerostowa, która przyczyniła sie do zatoru. Jednak kot był okazem zdrowia, nie chorował, był regularnie odrobaczany i szczepiony u weta, który w czasie wizyty go osłuchiwał. Tutaj jednak pojawia się problem. Felek nienawidził jeździć samochodem dlatego zawsze zabierałam go do najbliższego "wiejskiego" weta - tego samego który źle postawił diagnozę.. Może inny wet wczesniej wykryłby wady serducha albo zalecił jakieś kontrolne badanie?? Ciągle biję się z myślami, ze można było uniknąć tego smutnego losu. Sama mam rowniez wyrzuty do siebie, kot od października został w domu z moimi rodzicami, ponieważ ja wyjechałam na studia. Stwierdziłam, że nie ma sensu go ze sobą zabierać (jak już pisałam nienawidzil jeździć + co tydzień i tak wracam do domu rodzinnego). Jednak może gdyby ciągle był ze mną wcześniej zauwazylabym ze cos jest nie tak??
Jak było w Waszym przypadku? Mam wrażenie, że nigdy nie uda mi się wrócić do normalności. Co Wam pomogło w przezwyciężeniu poczucia winy i tęsknoty?
Tydzień temu, w piątek pożegnałam mojego ukochanego kota Felka. Był ze mną 7 lat, od dnia pierwszego jego życia - jego kocia mama urodziła go u nas w garażu.
Odszedł nagle - w czwartek został znaleziony z paraliżem dolnych kończyn. Rodzice zabrali go od razu do weterynarza, który bez prześwietlenia stwierdził, że pęknięty kręgosłup i z kota nic nie będzie, najlepiej go uśpić. Nie zgodzili się, dostał zastrzyki przeciwbólowe i przeciwzakrzepowe i zabrali go do domu. Następnego dnia wracając do domu czekała mnie niemiła niespodzianka, nic wcześniej nie wiedziałam o tragedii która dopiero co się wydarzyła. Od razu stwierdziłam, że musimy zasięgnąć porady innego lekarza więc pojechaliśmy do kliniki całodobowej ponad godzinę drogi od naszego domu. Kiciuś całą drogę spędził na moich kolanach, drzemiąc opierając bródkę na mojej ręce. Diagnoza w lecznicy? Zator w aorcie brzusznej, wet mówi ze 95% nie przeżywa i czy chcemy próbować czy uśpić kotka. Stwierdziliśmy, że walczymy - Felek był nadal pełen sił, na dwóch łapkach (ciągnąc te tylne) próbował uciec ze stołu, w domu normalnie przemieszczał się między pokojami, ba nawet z tym paraliżem początkowo, jak na dżentelmena przystało, załatwiał się nadal do kuwetki. Miał siłę by walczyć więc daliśmy mu tę szansę. Niestety po jakieś pół h przyszedł wet i mówi, że serducho stanęło i pomimo reanimacji nie udało się go uratować. Kot był okazem zdrowia, nie chorował, był aktywnym kotkiem, regularnie odrobaczanym i szczepionym oraz niezwykłym tulasem.
Od momentu jego śmierci minęło 8 dni a ja nadal nie potrafię pogodzić się z jego odejściem.Codziennie płaczę i nadal wyczekuję, że usłyszę drapanie w drzwi proszące by wpuścić go do środka. Mam wyrzuty sumienia, że nie wykonałam kotu badań serca, które stwierdziłyby u niego kardiomiopatię przerostowa, która przyczyniła sie do zatoru. Jednak kot był okazem zdrowia, nie chorował, był regularnie odrobaczany i szczepiony u weta, który w czasie wizyty go osłuchiwał. Tutaj jednak pojawia się problem. Felek nienawidził jeździć samochodem dlatego zawsze zabierałam go do najbliższego "wiejskiego" weta - tego samego który źle postawił diagnozę.. Może inny wet wczesniej wykryłby wady serducha albo zalecił jakieś kontrolne badanie?? Ciągle biję się z myślami, ze można było uniknąć tego smutnego losu. Sama mam rowniez wyrzuty do siebie, kot od października został w domu z moimi rodzicami, ponieważ ja wyjechałam na studia. Stwierdziłam, że nie ma sensu go ze sobą zabierać (jak już pisałam nienawidzil jeździć + co tydzień i tak wracam do domu rodzinnego). Jednak może gdyby ciągle był ze mną wcześniej zauwazylabym ze cos jest nie tak??
Jak było w Waszym przypadku? Mam wrażenie, że nigdy nie uda mi się wrócić do normalności. Co Wam pomogło w przezwyciężeniu poczucia winy i tęsknoty?