» Nie paź 24, 2021 13:13
Ładodny kot stał się agresywnym demonem - pomocy
Witajcie kociarze,
Potrzebuję pomocy.
Przepraszam za długi post, ale wydaje mi się, że potrzebne są szczegóły.
Mam duży problem z kotem - 6-letnim Ragdollem. Kotek miał 3,5 miesiąca, gdy zamieszkał z nami i zawsze dostawał tylko miłość i opiekę. Nigdy nie przejawiał w stosunku do mnie agresji - kiedy za bardzo go 'zmolestowałem' mizianiem bądź wyczesywaniem, potrafił mnie delikatnie złapać zębami za rękę, ale nic więcej - zero śladów. Mogłem z nim robić co chciałem. Kot dużą część życia spędził na plecach dając się głaskać po brzuchu do woli. Gdy mnie widział po nocy, to automatycznie, bez dotykania, zaczynał mruczeć, mrużyć oczy oraz ugniatać łapami etc. Kot nigdy nie był karcony, izolowany etc. - był/jest wręcz rozpuszczonym 'jedynakiem'. Po kastracji stopniowo stał się bardziej nieufny w stosunku do obcych - dzieci znajomych etc. ale nigdy nie był agresywny. Ważna informacja - kot był przyzwyczajony do wychodzenie na dwór, na smyczy, jeździł z nami na urlopy itd. Mieszkam w bloku, więc gdy schodziliśmy na dół, to na każdym piętrze kot ocierał się o barierki - ewidentnie znaczył swój teren i tak traktował klatkę schodową.
Od około roku jesteśmy z żoną w separacji i kot mieszka około 2 tygodni u mnie i 2 tygodnie u niej. Wiem, że to nie jest idealna sytuacja, ale kot zna oba miejsca od maleńkości i oboje go kochamy i w obu mieszkaniach czuje się dobrze i nie wykazywał żadnych problemów do teraz.
Do sedna. W piątek, dwa tygodnie temu, około 23 kot chciał wyjść, więc zeszliśmy na dół. Pod klatką staną przy krzaku i bardzo długo (jak wiele razy wcześniej) wąchał gałęzie. Nagle zaczął wyć i 'jodłować' - nachyliłem się nad nim starając sie go uspokoić, co doprowadziło do tego, że zaczął wrzeszczeć (pewnie obudził pół osiedla), tak, jak to robią walczące koty. Wrzeszczał i wył całą drogę do mieszkania oraz zaraz po wejściu do niego.
Natychmiast zostawiłem go samego i położyłem się na kanapie - kot podszedł do mnie i usiadł pół metra ode mnie, obserwując mnie rozszerzonymi źrenicami. Po jakichś 10 minutach odszedł i położył się 2 metry dalej przy kanapie. Po kolejnych 10 minutach wstałem i spytałem czy już się uspokoił oraz spróbowałem przejść do innego pomieszczenia. W kota znów wstąpił demon - wrzask i rzucanie się na mnie - musiałem się zasłaniać zdjętą bluzą.
Poszedłem do sypialni i położyłem się w łóżku. Kot siedział przy drzwiach i mnie obserwował. Po kilku minutach podszedłem przymknąc drzwi i zgasić swiatło, co znów wywołało wrzask i wycie. Po kilku minutach słyszałem, jak kot je w kuchni swoje chrupki i pije wodę. Po chwili przyszedł do sypialni, usiadł przy łóżku, umył się, a potem na nie wskoczył, powąchał moją twarz i położył się obok, jak zwykle.
Obudził mnie po 3 nocy i był dawnym sobą - zabrał mnie do swoich misek i 'razem' zjedliśmy porcję chrupek i znów napił się wody (kot od zawsze przychodził po nas, żeby jeść posiłki w naszej obecności). Wszystko wydawało się ok, więc poszedłem do łóżka, a kot podszedł do drzwi prowadzących na korytarz, zaczął głośno wyć i drapać w drzwi. Wstałem do niego, bo nie chciałem, żeby budził sąsiadów, a on podszedł do mnie, ocierał się, kręcił kółka - było ok. Żeby go uspokoić i uniknąć problemów z sąsiadami, prysnąłem na blat kuchenny sprayem z kocimiętką. Kot oczywiście zaczął robić swoje standardowe wywrotki, ugniatania łąpkami etc., a ja stałem 20 cm obok i myślałem, że pójdzie spać. I nagle znów wstąpił w niego demon - zaczął mnie atakować i musiałem się zasłaniać ręcznikiem robiąc odwrót do sypialni z której wyszedłem dopiero rano. W międzyczasie kot raz przyszedł do sypialni i łasił się do mnie, głośno mrucząc i dając się dotykać. Ale za każdym razem, gdy to ja wychodziłem z sypialni, kot, leżący w swoim legowisku, syczał na mnie. Zamknąłęm się w sypialni i zadzwoniłem po żonę, dla której kot był łagodny i kochany, jak zawsze, więc ona zabrała go do siebie, gdzie nie sprawiał żadnych problemów. Zakładałem, że kot skojarzył zapachy innych kotów z moją sylwetką i widzi we mnie intruza, a uspokaja się dopiero, gdy czuje mój zapach. Nie spałem wtedy pół nocy i zdążyłem już przeczytać, że to prawdopodobnie przeniesienie agresji (redirected aggression).
Kot był u żony kolejny tydzień i wszystko było w porządku. W ostatni piątek podjechałem do niej, kot zachowywał się normalnie, więc spakowałem go i zabrałem do siebie. Przez pierwsze pół godziny kot był trochę 'nieswój', ale dawał się dotykać i całować, mruczał etc. W pewnej chwili wskoczył na blat w kuchni i nadal dawał się miziać, ugniatał łapami i barankował o blat i ścianę (taki nasz rytuał). Zacząłem go delikatnie wyczesywać ulubioną szczotką i po kilku minutach spojrzał na mnie tym dzikim wzrokiem i zaczął wyć. Zeskoczył z blatu i przegonił mnie do pokoju dziennego ciągle wyjąc. Potem wskoczył na swój drapak z legowiskiem i obserwował mnie z rozszerzonymi źrenicami. Mówiłem do niego spokojnie i nawet mrużył do mnie oczy, ale każda próba zbliżenia z przekąskami, pastami etc. kończyła się wyciem i syczeniem.
Postanowiliśmy, że żona znów go zabierze do siebie i ustaliliśmy, że spróbuje mu zniknąć, z oczu, żeby się uspokoił. Schyliłem się (nie patrząc na kota) i skulony spróbowałem przejść pod jego legowiskiem (drapak stoi przy drzwiach), a kot zeskoczył, zaczął wrzeszczeć, pogonił mnie do sypialni i rzucił się na mnie. Dosłownie poszatkował mi spodnie na drobne i pogryzł/podrapał obie nogi, na tyle dotkliwie, że krwawiły do rana. Udało mi się go zamknąć w sypialni i wyszedłem z domu. Dwadzieścia minut później do kota przyszła żona, on znów był całowicie spokojny, a ona zabrała go do siebie. Do dziś jest 'zwykłym sobą' w jej mieszkaniu.
Jestem załamany - kota bardzo kocham i zawsze dbałem o niego bardziej niż o siebie. Teoria o tym, że poznaje mnie po zapachu, a jest agresywny tylko z daleka legła w gruzach, bo przecież wiedział kto go miział i wyczesywał w chwili, gdy stał się agresywny. Taka utrata zaufania jest dla mnie wręcz traumatyczna - być może dla niego też. Boję się, że już nigdy mu nie zaufam. Ale co ważniejsze, to jest mój kochany kot i nie chcę go stracić. Raczej jest zdrowy, nie czuje bólu etc., bo u żony zachowuje się, je i bawi normalnie. Wydaje mi się, że on traktuje mnie teraz, jako agresora na swoim terytorium i próbuje ustalić dominację, bo on nie syczy na mnie ze strachu - on celowo przegania mnie z miejsca na miejsce i zaciekle atakuje.
Wszelkie porady w internecie mówią o tym, żeby kota zostawić i dać mu się uspokoić - robiłem to za każdym razem i dodatkowo dostał na to cały tydzień. Najgorsze jest to, że widać, że może wstąpić w niego dzikość w każdej chwili, nawet jeśli 10 sekund wcześniej się o mnie przyjacielsko ociera. Mieszkam w niewielkim, 60-metrowym mieszkaniu, więc unikanie go i dawanie mu przestrzeni będzie bardzo trudne, tym bardziej, że on się wcale nie stara uciekać i kryć, a wręcz odwrotnie - próbuje zmusić do tego mnie.
Co mogę zrobić? Dać mu więcej czasu? Kupić feromony do mieszkania? Zatrudnić behawiorystę (jeśli tak, to czy macie kogoś godnego do polecenia w Łodzi i okolicach?)? Weterynarz i psychotropy?
Ten kot, to jedyne, co od pewnego czasu, wywołuje u mnie szczere poczucie radości i myśl o tym, że nie będzie już ze mną mógł mieszkać po prostu mnie przeraża.
Z góry dziękuję za rady,
Michał