Cześć, Kociarze!
Chciałabym się poradzić w kwestii odrobaczania kotka, u którego dnia 14.10.2021 r. znalazłam w wymiocinach 2 żywe robale, wyglądem wpasowujące się idealnie w wizerunek glisty kociej. Zacznę od początku.
W połowie lipca bieżącego roku znalazłam porzuconego kotka z niewielkim urazem miednicy (troszkę leków przeciwzapalnych, odpoczynku i kot śmigał już po 2 tygodniach jak nowonarodzony), na kolejny dzień roboczy zabrałam go do weterynarza i, między innymi, kotek dostał preparat na odrobaczanie w postaci pasty. Nie znam niestety jej nazwy, a w Książeczce nie idzie tego rozczytać - na pewno pierwsza literą jest "P" i jeśli miałabym zgadywać, to wygląda mi to jak "Palpenfelm" (???). Kotek w każdym razie miał się bardzo dobrze, jego wiek był szacowany na jakieś 2 miesiące. Koniec sierpnia/początek września dostał pierwszą dawkę szczepienia, druga była 1 października. Kot nadal miał się świetnie. W międzyczasie Luśka (tak, to ten właściwy kotek) dostawała od Nas troszeczkę surowego mięska, może z raz na tydzień po kawałku wielkości orzecha laskowego (i w tym dopatruję się teraz Naszej winy, ale może to kwestia nieskutecznego pierwszego odrobaczenia?). Pierwsze objawy zarobaczenia zaczęły się właśnie po drugim szczepieniu. Wydawała mi się dziwna, inna niż zwykle. I tu nie zrozumcie mnie źle - jadła i piła chętnie, bawiła się równie energicznie, nie stroniła absolutnie od pieszczot, w dalszym ciągu była tą samą Diablicą. To chyba po prostu kwestia mojego przeczucia, wydawała mi się podejrzana, ale nie potrafiłam tego uzasadnić. To były drobne symptomy - wydawało mi się, że śpi nieco dłużej, że robi troszkę inne kupy i w innej ilości, że trochę częściej domaga się jedzenia. Z racji tego, że często robię z igły widły, Narzeczony mnie uspokoił, że to na pewno tylko mi się wydaje. Aż później zwymiotowała obficie, ale tu też pomyślałam sobie, że może się biedna zakłaczyła. Co prawda nie traciła dużo sierści i My ją także czesaliśmy, ale że często się myje, no to jednak mogło się tak zdarzyć. Dzień później - znowu wymioty, trzy dni później - znowu. Przestałam jej dawać mięsne przysmaki i zaczęłam się jej baczniej przyglądać. W końcu któregoś dnia w kociej kupie zauważyłam malutką żywoczerwoną plamkę, ale to też czymś sobie wytłumaczyłam - kot tego dnia zjadł coś z podłogi, a zanim do niego dobiegłam, to pyszczek był już pusty. Nadszedł 14.10. (czwartek), gdzie obudziliśmy się rano, wygłaskaliśmy kotka, wychodzimy z sypialni, a tu - o, kocie wymiociny z dwoma wijącymi się robaczkami (na oko 3-4 cm długości). Tego samego dnia pobiegłam koło południa do weterynarza, kotek został dokładnie obejrzany, zważony, po czym dostał Vetminth do pyszczka (weterynarz tłumaczył dobór preparatu młodym wiekiem kota i małą masą, 5 miesięcy i 2 kg). Miałam obserwować kocie kupki, bo powinna wydalać robaki, po czym w poniedziałek (18.10.) podać kotu pół tabletki Milprazonu. Niestety, w odchodach kota nie było ani ćwierć robaka, natomiast wymiotowała żywymi dalej - w nocy z czwartku na piątek zwymiotowała raz jednego robala i z piątku na sobotę również. W niedzielę nic. Milprazon podaliśmy w niedzielę, tj wczoraj wieczorem z racji tego, że w poniedziałek nie bylibyśmy w stanie jej (kotki) obserwować. Walka to była okrutna i mało skuteczna, bo połknęła może z 1/3 połówki tabletki, a efektów dalej brak. Dzisiaj zadzwoniłam do weterynarza z pytaniem "czy tak to powinno wyglądać?" Kazał mi przyjść jutro z kotem i mamy podać silniejszy lek, taką informację usłyszałam. Powiedzcie mi, proszę, czy skoro kot nie wydalił martwych glist i wymiotował żywymi, to znaczy, że w dalszym ciągu jest zarobaczony? Vetminth nic nie zadziałał? Jestem zupełnie zielona w temacie kocich robali. Kota jest mi bardzo szkoda, bo uwielbia czułości, a ja niestety przez ten czas ją troszkę od siebie odpycham. Jestem w 7 miesiącu ciąży i w tym przypadku lęk o dziecko wygrywa, chociaż z tego co się dowiadywałam, to nawet jeżeli ja stanę się żywicielem przypadkowym glisty kociej (!), to przez łożysko do bobasa nie ma prawa przejść. Od czwartku trochę panikuję, bo wyprałam już chyba wszystko z czym kot miał styczność i kuweta czyszczona była wielokrotnie, ale tu znowu - z tego co czytałam, to jajo glisty może stać się inwazyjne tylko po iluś tam dniach leżenia na ciepłym i wilgotnym podłożu.