Koty czują się już dużo lepiej
W piątek byłam na drugiej, i ostatniej, wizycie w Centrum Zdrowia Małych w Będzinie. Po której byłam tak wściekła że szkoda słów, zostałam potraktowana z góry, na odczepnego, doktor rzucił mi tekstem że ma bardziej palących pacjentów. Uparł się że oba koty na pewno mają problem z zakłaczeniem i koniec dyskusji, ja miałam co do tego wątpliwości i słusznie, bo to co ja wzięłam za kulę włosów prawdopodobnie wcale nią nie było. Tali, kotka, miała kolejne RTG i doktor uznał że to co widział dzień wcześniej się zmieniło i rozpadło na mniejsze (co do tego to dopiszę poniżej opinię innego weta) i że jest ok, trzeba czekać. Co z tego że kotka była bardzo osłabiona i ewidentnie w bólu. Lucy, kocur, również miał zrobione RTG które wykazało "zatkanie", ewidentnie kupa stała w przewodzie pokarmowym. Oba koty dostały zastrzyki, Tali dodatkowo kroplówkę a Luckowi doktor jeszcze pomanewrował palcem przy odbycie. Wyśmiano mnie że nie faszeruję kotów codziennie pastą na kłaczki (czego nie robiłam i nie zamierzam robić biorąc pod uwagę ich syfne składy, gęsi smalec jest dużo zdrowszą opcją).
Dostałam zalecenie żeby odetkać kocurka parafiną i podawać mu pastę na kłaczki którą mi dorzucili po wizycie (ciekawa byłam jak skoro kot odmawiał przyjęcia czegokolwiek). Parafiny się bałam więc spróbowałam z mniejszą dawką laktulozy, Lucy w końcu się wypróżnił, wyrzucił z siebie to co zalegało (nie było w tym żadnego pilobezoaru bo dokładnie się tej kupie przyjrzałam w rękawiczkach) a później zaczęło z niego wyciekać i nic poza biegunką, i usyfioną podłogą z tego nie wyniknęło. Żadnych kul włosowych, żadnych pilobezoarów, tylko mokra, niewielka kupa a kot nadal nie chciał jeść ani pić. W sobotę za zaleceniem tego samego doktora podałam mu 2 dawki po 2ml parafiny, ciągle dokarmiając i pojąc go ze strzykawki co godzinę lub dwie. Kocurek był okropnie słaby, leżał większość dnia na boku lub siedział przykurczony, jedzenie oraz wodę musiałam podawać na siłę strzykawką, pilnując przy tym żeby się nie zakrztusił. Ewidentnie coś go bolało bo nie potrafił się nawet nachylić żeby wylizać sobie brzuch. Jeden z gorszych dni jaki pamiętam, panikowałam, okropnie się czułam widząc jak on cierpi, wyszukałam weterynarza działającego w weekend z nastawieniem że jeżeli nic się nie poprawi to w niedzielę z samego rana jedziemy żeby chociaż podano mu kroplówkę. Finansowo zostaliśmy tak sponiewierani na tych wszystkich wizytach że niestety na zastrzyk gotówki musimy czekać do poniedziałku.
Na szczęście, dzisiaj jest w o wiele lepszej formie, kupa nadal była mokra ale kocurek chodzi, reaguje, ociera się, zaczął znowu sobie z nami "rozmawiać", sam zaczął pić z fontanny oraz zaczął jeść.
Kotkę zabrałam w piątek na jeszcze jedną wizytę, z doskoku, u naszej pierwszej wetki (prowadziła je po adopcji ale gabinet nie jest zbyt dobrze wyposażony) na konsultację. Złota kobieta, zrobiła jej za darmo usg widząc moje zdenerwowanie, przeanalizowała oba zdjęcia rtg zrobione w CZMZ w Będzinie. Okazało się że to drugie co do którego doktor twierdził że jest poprawa -
jest ruszone, niewyraźne, i nie ma żadnej wartości diagnostycznej. No szlag jasny mnie trafił bo sami pewnie dobrze wiecie że badania nie są najtańsze, tu 50zł, tu 100zł, jedna, druga, trzecia wizyta, dwa koty i nagle jesteście szczuplejsi o 500zł. Idę do lekarza w dobrej wierze, wyciągam ostatnie pieniądze z portfela żeby tylko ktoś pomógł zwierzakowi a okazuje się że zostałam zrobiona w ci*la bylebym tylko wyszła z gabinetu.
Na usg pani wypatrzyła że no coś tam jest w tym jelitku, ale tylko rtg kontrastowe może pomóc wskazać dokładnie co to jest. Niemniej równie dobrze mógł to być nadal jakiś zbity w kulę źle przetrawiony pokarm, ciało obce lub "bardzo twarda kupa". Przy okazji, ponieważ wcześniej pisałam że rtg kontrastowe nic nie wykazało - zostałam wprowadzona w błąd przez mojego chłopa który był z nią wtedy na wizycie. Okazało się że doktor odmówił rtg z kontrastem i zrobił zwykłe a mój chłop przerażony (jest dość wrażliwy) po prostu się zgodził.
W sobotę kotka już ładnie jadła, mruczała, spacerowała, zachowywała się w sumie normalnie, kupa jednak była nadal miękka. Natomiast dzisiaj była już ładna, twarda, zdrowa kupa
Czekają nas jeszcze kolejne wizyty, powtórzymy badania żeby zobaczyć jak to wygląda od środka i czy nadal coś tam może zalegać. Bardzo mi nie pasuje to że koty się rozchorowały praktycznie w tym samym momencie, równocześnie by się zakłaczyły lub połknęły ciało obce z takim samym skutkiem? No nie chce mi się w to wierzyć. Bardziej myślę że coś tu nie siadło z jedzeniem, może trefna puszka, coś ze smaczkami było nie tak i powstał zator. Mam nadzieję że sprawa na dniach się wyklaruje i że kotka nie będzie musiała iść pod nóż
Wybaczcie że tak chaotycznie ale mam nadzieję że jakoś się połapiecie