» Sob lip 24, 2021 14:31
Wystraszony kot [PROŚBA O POMOC]
Dzień dobry wszystkim, jako iż jest to mój pierwszy wpis na forum pragnąłbym powitać i pozdrowić każdego użytkownika miau.pl! Z pewnością zostanę tu na dłużej, więc warto się przywitać...
Niestety mój pierwszy post dotyczyć będzie sprawy mało przyjemnej - potrzebuję bowiem rady w dosyć trudnej sytuacji...
Zacznę od początku - na działce, której jestem właścicielem dwa lata temu zadomowiła się para kociąt - "brat" i "siostra", odpowiadające wyglądem i wymiarami mniej więcej półrocznym kotkom. Oczywiście zwierzaczki same nie wprowadziły się na działkę; do tego zachęciło je jedzenie jakie wraz z małżonką zaczęliśmy im podawać oraz ogólna opieka jaką dostały. Po wielu dniach ogromnej rezerwy w stosunku do człowieka udało się nakłonić kotki do bliższego kontaktu, a po pewnym czasie futrzaki wręcz zamieszkały na działce. Nigdy wcześniej nie mieliśmy kota, ale te "działkowe" nicponie emanowały takim urokiem, że zakochaliśmy się w nich po uszy. Niestety wcześniejszy brak doświadczeń z mruczkami wpłynął też na popełnienie kilku błędów w opiece nad nimi...
Po około roku naszej wspólnej relacji kotka zaszła w ciążę (trudno stwierdzić kto jest ojcem, gdyż ogródki działkowe zamieszkuje wiele kocurów). Nieświadomi dobroczynnych skutków sterylizacji pomogliśmy zwierzątku przejść przez wymagające dni (kotka okociła się w domku na działce i tam też dbała o swoje potomstwo, śpiąc z kociakami w środku i dniami ucząc je polowania i innych kocich sztuczek w ogrodzie). We współpracy z weterynarzem udało się nie tylko pomóc kociej mamie, ale też znaleźć nowe domy dla odchowanych już futrzaków (jeden kotek zamieszkał nawet z nami w mieszkaniu). Wkrótce potem kotka została poddana sterylizacji. Naturalnie kolejnym krokiem miało być wykastrowanie jej brata - ja jednak musiałem wyjechać wtedy do pracy (za granicę), a żona postanowiła bym to właśnie ja udał się z nim do weterynarza w tej sprawie (ze względu na mój lepszy kontakt z tym kotem - na każdą wizytę do lecznicy to ja go zabierałem i na moich rękach nie wydawał się zestresowany).
Nadeszła zima, wraz z nią mój wyjazd - do domu wrócić miałem na wiosnę (już tego, to jest 2021 roku), a zatem okres oczekiwania zdawał się być względnie krótki. Niestety podczas mojej nieobecności stało się coś strasznego - nasz kochany kociak w pewnym momencie na działkę zaczął przychodzić tylko żeby coś zjeść i szybko uciec, przestał poddawać się wszelakim pieszczotom (które wcześniej uwielbiał - potrafił leżeć w słońcu na trawie godzinami, nadstawiając się do głaskania), w dodatku zrobił się bardzo strachliwy, zwłaszcza w stosunku do ludzi. W drzwiach działkowego domku zamontowana jest reagująca na wszczepione kotom czipy klapka - do tej pory kocurek używał jej, by wejść do środka i uciąć sobie drzemkę bądź coś zjeść, teraz jednak już jej nie używa. Zmiana ta przyszła niespodziewanie z dnia na dzień - jednego zimowego wieczoru zwierzak leżał na swoim posłanku w domku na działce obok żony i głośno mruczał, drugiego uciekał już przed dotykiem ludzkiej ręki. Jakby tego było mało w okolicy zaczął pojawiać się inny, znacząco starszy kocur, który niestety bije naszego podopiecznego. Kiedy jesteśmy na działce intruz nie pojawia się wcale (bądź bardzo rzadko, tylko po to by po chwili uciec), sytuacja zmienia się, kiedy na działce nie ma nikogo oprócz kotów (dodam, że agresor nie atakuje kotki, w zasadzie to zupełnie ją ignoruje).
Nasz kochany działkowy kotek teraz (lato 2021) przychodzi na działkę na dłużej - zjada przyniesione mu jedzenie i kładzie się gdzieś w cieniu na około pół godziny po czym znika. Nadal nie daje się pogłaskać (tylko przy jedzeniu; kiedy akurat nie siedzi nad talerzykiem reaguje na dotyk podkurczeniem ogona i wycofaniem się poza zasięg ręki) i często rozgląda się nerwowo w odpowiedzi na dobiegające zewsząd dźwięki. Oprócz tego bardzo schudł i praktycznie nie reaguje na imię, którym wcześniej go wołaliśmy. Zastanawiamy się czy jego obecny stan psychiczny nie jest jakiegoś rodzaju urazem do człowieka - kot oprócz lęku przed innymi kocurami boi się także ludzi - a działki pełne są hodowców gołębi, którzy raczej do miłośników kotów nie należą...
W związku z powyższym, smutnym stanem rzeczy postanowiłem założyć konto na forum i spytać o radę. Nie jesteśmy pewni co zrobić, by pomóc naszemu ulubieńcowi. Jeden weterynarz zaleca wykastrowanie kota (wówczas zaniechałby wędrówek po działkach do innych kotek, a kocury chyba powinny przestać z nim rywalizować i go bić), drugi zaś uważa, iż teraz jest już na to za późno (ma mniej więcej 2 lata i 4 miesiące).
Zwracam się więc z prośbą o pomoc do Was, z pewnością bardziej doświadczonych ode mnie "kociar i kociarzy". Czy ktoś miał podobną sytuację? W jaki sposób powinniśmy teraz postąpić? Czy kastracja jest dobrym pomysłem? Jeśli nie - czy są jeszcze jakieś inne opcje udzielenia pomocy kotu?
Z góry dziękuję wszystkim za odpowiedź, bardzo doceniamy wszelakie próby pomocy. Pozdrawiam!