Łapanka 7.07.
Umówiłyśmy się o 7:30 (o tej karmicielka zaczyna obchód), celem złapania Ogonka i dalszego łapania kociaków oraz "czarnego chudego", zgłoszonego przez karmicielką koło "pańciostwa". O 7:30 byłam już przy wieży, zanim rozstawiłam klatkę przyglądał mi się jakiś pingwinek, którego pierwszy raz na oczy widziałam
ewidentnie czekał na michę, nie wyglądał na speszonego moją obecnością, przy ustawianiu klatki oddalił się nieznacznie, wyglądało na to, że szybko się złapie.
O 7:33 już był w klatce
Dziki dzik, syczący, walący, wyjący (na szczęście, nie chcemy oswojonych kotków). Z pyska kocur, lecznica potwierdziła
już po kastracji, prawdopodobnie wróci jutro. Udało się ogarnąć na talon.
Wkrótce dojechała Fleur z TŻ, udało się przełożyć kocurka do transportera i wsadzić do auta, ja zostałam z klatką, Fleur z TŻ poszli na kociaki. Wzięli wędkę, bo maluchy nie są zainteresowane jedzeniem, ale na ruchliwe patyczki/ listki/ sznureczki reagują nawet niezłym zainteresowaniem i liczyliśmy, że w końcu uda się je zwabić bliżej bramy.
W międzyczasie pojawiła się Biała-ale-jednak-tri, numer 12, kastrowana w niedzielę, wypuszczona w poniedziałek, karmiąca. Przyszła karmicielka, pozwoliłam nakarmić Białą, podchodziła do miski na trzy razy, w międzyczasie karmicielka poszła do Fleur. Jak Biała skończyła jeść i przeszła na drugą stronę ulicy (ale bliżej mnie), zabrałam miski do siebie, żeby Ogonek nie miała dostępu do jedzenia. A tu tymczasem niespodzianka
Biała zaszła mnie od tyłu i jeszcze postanowiła dojadać (tak, biorę wózek na łapanki, bo wożę na nim klatkę łapkę, transportery i wszystkie puszki, saszetki, sznureczki itd).
Tylko że przy którymś dyskretnym spojrzeniu w jej kierunku zobaczyłam nie ją, a najpierw kociaka- pingwinka
a potem biało-kremowego kociaka
Przyprowadziła do michy dzieci. Ale mignęły tak szybko i tak dyskretnie, że serio nie mam pojęcia, gdzie mogą mieć kryjówkę. Na oko dwumiesięczne, ładniutkie, na oko zdrowe, oczka czyste.
W tym czasie zadzwoniła Fleur, że kociaków jednak nie cztery, tylko pięć (trzy bure, dwa czarne), ale "pańciostwo" wyskoczyło z posesji z awanturą. Że kradniemy koty, że po co nam tyle, że "my nie rozmnażamy, one same się mnożą", że oni dbają, że koty mają co jeść, że jaki tam kociak z okiem do usunięcia! Że oni zainstalują kamery, wszystkie miski powywalają, karmicielka ma się nie pokazywać, że koty zamkną, że zgłoszą na policję.
Fleur zgarnęła jednego kociaka, wrzuciła do auta luzem i odjechała z TŻ, jak tylko karmicielka się oddaliła.
Teraz chodzę i karmię ja, ale nie widziałam żadnego kota poza "pańciową" Pusią.
Natomiast ze strony Fleur ruszyły telefony do różnych organizacji "interwencyjnych", wyszło że na razie kompletujemy po prostu dokumentację z zaniedbania kotów i szykujemy się na ewentualny atak. Iiii... udało się złapać też kogoś ze Straży, kto faktycznie kojarzył interwencję sprzed kilku lat i postanowił iść tam z awanturą, ponoć ma egzekwować kastrację kotki i wyciągać kociaki. I oby coś z tego wyszło!
Zgarnięty luzem do auta kociak najpierw zaszył się tak, że nie szło go znaleźć
znaleziony schowany pod kierownicą (trzeba było włożyć rękę od przodu auta...) podrapał, usyczał, ogólnie robił dziką dzicz.
Wylądował u mnie w klatce łapce
W środę syczał, hykał i zawodził w niebogłosy.
W czwartek zatargany do weta razem z Mikaelą.
Mikaela cud miód i orzeszki, oko goi się dobrze, dostała drugą dawkę Biomectinu do uszu (świerzb!).
Rossini (sorry, to mój TŻ wymyśla im imiona
) dostał jakąś nowość w kroplach na kark, która zwalcza pasożyty i wewnętrzne, i zewnętrzne, świerzba też. Do powtórki za miesiąc. Kocurek. Mimo chudzizny i wystającego kręgosłupa - 800g wagi
żre, je, wsuwa, nadrabia, grubnie w oczach
i adekwatnie korzysta z kuwety. Po odrobaczeniu kupy brzydkie, ale już po dobie lepiej.
No i teraz już mruczy, po krótkim osyczeniu zaczyna barankować wyciągniętą rękę.
Straszliwie zawodzi. Schemat wygląda tak, że kot zawodzi od rana - wyciągnięty mruczy i się kizia - po 3-5 minutach nudzi się i miauczy, żeby go puścić - wsadzony do klatki miauczy, żeby go głaskać. W zasadzie cały czas miaukoli
Pewnie jakby miał Mikę do towarzystwa, to by nie był taki miauczykotek, ale mają inne cykle odrobaczania, no i ona musi być delikatniejsza przy tym oczku
Niestety też czarny, same czarne koty mam. Białe kilka włosków na klacie. Uszaty taki i większy od Miki, ale kręgosłupa mogłaby liczyć każdą kosteczkę...
Nie wiem, ile mnie kosztowała kontrola Miki i wstępne ogarnięcie Rossa, bo w czasie wizyty trwała burza i pod koniec siadł prąd. I padły komputery, ale pani wetka powiedziała "eeee, pani u nas to zapłaci kiedyś", no i prawdą to jest, bo jutro odbieram Vetikę i wypuszczam.
A we wtorek jestem umówiona w urzędzie na zwrot kosztów, ale to będzie maks 160 złotych, natomiast rachunek sięgnie pewnie koło tysiaka.
I tu bardzo dziękuję za Wasze wpłaty!
Wstyd przyznać, ale ten tydzień był tak intensywny, że dopiero dziś zerknęłam na konto, a tam wpłaty:
Maczkowa 150
SabaS 50
Aania 200
DZIĘKUJĘ! To mnóstwo kasy, to ogromna pomoc, serio