Nie jeden miot już odchowałam (większość - ciężarne przybłędy, obecnie zaś moje kotki hodowlane). Gwarantuję ci, że większość z nich była najszczęśliwsza na świecie jak w końcu pozbywała się dzieciarni... Jedyną znaną mi kotką autentycznie lubiącą towarzystwo maluchów jest Tulka (chociaż ona po prostu uważa samą siebie za takie małe kociątko
).
Całe rozmnażanie kotów jest dość paskudne. Od krycia (kotka potrafi wręcz podkrwawiać z pochwy, jeżeli towarzystwo jest "gorącokrwiste"... zdarzyło mi się też, że kotka tuż po kryciu... dosłownie zasłała mi łóżko z bólu, że się tak wyrażę
). Następnie, po kryciu, mamy leczenie ran porobionych przez kocura. Ponieważ krycie jest dla kotek bardzo bolesne (weź szczotkę drucianą i posmyraj się w odpowiednim miejscu... 10-15 razy dziennie przez tydzień
) kocur musi w trakcie trzymać ją mocno za kark. Zazwyczaj robią się po tym rany, najdłużej leczenie trwało u nas miesiąc (bo kotkę swędziało i sobie rozdrapywała na nowo). Jeżeli chodzi o samą ciążę to... poczytaj o tym na jakie dolegliwości cierpią kobiety w ciąży. U kotek niczym się to nie różni
.
Następnie mamy poród. U nas najdłużej trwał 36 godzin. Cały ten czas spędziłam na kawie, waląc głową w ścianę i modląc się o koniec - akurat taka specyfika TEJ rasy, że potrafią mieć nawet parodniową przerwę w środku (dzięki posiadaniu zwierzaka rasowego wiem, jakich nietypowych cech się spodziewać). Czy było warto? Jak najbardziej - jeden kociak o mało się nie udusił (kotce słabo wychodziło rozerwanie pęcherza, nie umiała chwycić). Dzięki temu, że byłam przy każdym porodzie mogłam malucha uratować. W przeciwnym wypadku mała pewnie by się udusiła
.
Następnie mamy odchów maluchów. W dużym skrócie - smród, syf i demolka. Za to człowiek błyskawicznie uczy się chodzić trzymając stopy max. 5 mm nad ziemią
. Do tej pory nie umiem zdecydować który z moich miotów był "najgorszy" - miesięczna walka o życie i oczy 5 maluchów (mamusia z tych przybłąkanych, pewnie miała na sobie jaką głupią bakterię), w trakcie której czyściłam te piekielne oczy po 10 razy dziennie (kiedyś przy takim czyszczeniu - akurat u weterynarza - widziałam jak oko wypłynęło... nie polecam) czy może tegoroczny miot 4 potworów, które opanowały huśtanie się na firankach w wieku 5 tygodni, a szczyt szafy osiągnęly w wieku 8 tygodni. Przez kolejnych 6 tygodni człowiek modlił się, żeby przeżyć to (całodobowe!) szaleństwo
.
Na koniec pozostaje już tylko znalezienie odpowiedzialnych domów (nie "dowolnych", bo moje maluchy zasługują na wszystko co najlepsze). Ostatni maluch w tym roku poszedł w wieku 20 tygodni... nie dlatego, że nie było chętnych, tylko dlatego, że nie dzwonił nikt wystarczająco dobry. Oczywiście muszę się liczyć też z faktem, że jeżeli COKOLWIEK się stanie, to koty mogą do mnie wrócić. Taki mam zapis w umowie (plus kilka, kiedy koty mogę odebrać z policją - jeżeli właściciel ich nie wykastruje/nie leczy/nie zapewnia PODSTAWOWEJ opieki itp.).
Oczywiście dochodzą też koszty - u nas 4 maluchy + matka żarły 5x więcej niż sama kotka. Do tego weterynarz (maluchy trzeba szczepić, odrobaczać, ew. leczenie też jest niezbędne). Nie wiem jakie to są koszty w Polsce (mieszkam za granicą), ale sama nawet się nie zbliżam ze swoimi dziewczynami do kocura jeżeli nie mam odłożonych ok. 5 tysięcy - na krycie, na badania, na ew. cesarkę, na leczenie maluchów, na jedzenie, na szczepienia, na zabawki... na wszystko.
Dochodzi też najsmutniejsza, najczarniejsza strona hodowli - śmierć. Kociaki czasami umierają... ciężko wyobrazić sobie jak potężną bezradność czuje człowiek, jak biega od weterynarza do weterynarza z wijącym się z bólu ukochanym kociakiem i słyszy co raz głupsze diagnozy
. Koniec końców, po odwiedzeniu chyba 5 weterynarzy jednego dnia (każdy kasował nas 100-200 funtów za badania, które nic nie wnosiły), otrzymaliśmy diagnozę - poważna wada strukturalna. Pół godziny później wszystkie metody ew. leczenia były już omówione (w skrócie - metod brak), pozwoliłam więc maleńkiej odejść. Ciężko mi wyrazić słowami jak wielki ból wtedy czułam.
Oczywiście opisałam tutaj te gorsze strony posiadania "słodkich kociaczków". Zawsze jest szansa na kotkę, co z uśmiechem na pyszczku zniesie ciążę, zadrapania na karku będą minimalne i wyleczą się w 3 dni, kociątka będą miłe, grzeczne, kochane, absolutnie zdrowe i nie zdemolują ci całego mieszkania, a będą chcieli wziąć je wyłącznie odpowiedzialni ludzie o złotych sercach. Po prostu ja jeszcze w życiu tyle szczęścia nie miałam
. Na szczęście nie miałam jeszcze na tyle dużego pecha, żeby wszystkie sytuacje wystąpiły w jednym miocie.
EDIT
Polecam poczytać tematy takie jak ten:
viewtopic.php?f=1&t=210760