Kilka dni temu odeszła moja ukochana kotka Kizia. Miała 19,5 roku, była praktycznie ze mną przez całe życie. Przygarnęliśmy ją jak miałam 6 lat. Był to bardzo kochany, mądry i grzeczny kot. Miała u nas raj. Ogromną działkę, pola za nią, mogła polować ile tylko chciała. Jak była mała to sporo przebywała na dworze, potem już jak zrobiła się starsza dużo częściej w domu, a ostatnimi Laty przeważnie domu. Na starość zrobiła się bardzo pieszczotliwą, kiedyś raczej wolała chodzić własnymi drogami ale zawsze z obu stron było dużo przestrzeni na pieszczoty. Kizia nigdy nie chorowała, jednak wiadomo ze przez ostatnie lata było widać, że się starzeje. Ogłuchła ale bardzo dobrze się trzymała, nie było widać po niej w ogóle wieku poza tym ze była mniej aktywna.
W sierpniu okazało się, że ma niewydolność nerek jednak po włączeniu diety było wszystko w porządku, weterynarz powiedział, ze kot jest w takim wieku, że jest to zrozumiałe. W grudniu Kizia zaczęła się dużo gorzej czuć co było po niej bardzo widać. Problemy z apetytem, dużo więcej snu i dziwnie zaczęła chodzić, jakby miała lekki niedowład tylnich łap. Diagnoza: złogi w przewodach żółciowych, stan ostrej trzustki i te nerki. Udało się wyprowadzić ją, dużo lepiej się czuła co było widać i styczeń i luty był na prawdę dobry. W marcu znowu widziałam, że gaśnie, w święta wielkanocne znowu zauważyłam, że dziwnie stawia łapy, dużo mniej jadła przez co bardzo wychudła. Nagle kilka dni przed odejściem jej stan bardzo się pogorszył. Zaczęła się słaniać, nie chciała jeść i szukała sobie nietypowych odosobnionych miejsc. Rodzice pojechali z nią na drugi dzień do kliniki. Wyniki były fatalne. Bardzo duża anemia, kreatynina 10 (wcześniej było około 4). Dostała kroplówki, ale nie było poprawy. Na drugi dzień rodzice znowu pojechali, znowu dostała kroplówki. Po powrocie do domu była bardzo słaba, wstała, załatwiła się i poszła na to odosobnione miejsce i po chwili odeszła. Rodzice cały czas byli przy niej.
Jest to bardzo trudne dla mnie, mimo ze od kilku lat nie mieszkam w domu rodzinnym to bardzo często w nim byłam i poświęciłam Kizi bardzo dużo czasu, dawałam ogrom miłości i ciepła. Długo już, ze względu na to ze wiedziałam w jakim jest wieku martwiłam się, ze może w każdej chwili odejść, bardzo często o tym myślałam i się martwiłam, sprawdzałam rano czy oddycha, przed wyjazdami się żegnałam licząc się ze mogę jej już nie zobaczyć. Jest mi bardzo ciężko, mam ogrom pytań w głowie co do jej stanu i czy na pewno zrobiliśmy my i lekarze wszystko by jej pomóc. Przeczytałam gdzie, że podanie zbyt dużej ilości płynów może być niebezpieczne, boje się ze to była kwestia tego, ze może jakby coś inaczej zrobić.
Czy ktoś z Was miał podobne doświadczenia z kotem i tą chorobą?
Nie wiem do końca jaki jest cel tego posta, potrzebuje chyba po postu o tym porozmawiać i o tej chorobie i o odejściu z kimś kto miał podobne doświadczenia