Mam chwilkę w pracy.
Najpierw Notka, źródełko nieustannego lęku i stresu.
Po pierwszej dawce convenii poczuła się lepiej i zaczęla trochę bawić, czego już dawno nie robiła. W drugim tygodniu po drugiej dawce znowu zaczęły się zachwiania, ale zdecydowanie tylnych łapek i tyłu kota. Było to chwilkę po tym, jak pewnego poranka wlazła na parapet zewnętrzny i leżała, spała kilka godzin. Sama się dziwiłam, dlaczego, bo oina nie lubi chłodu, a jednak weszła jeszcze zanim słońce było po naszej stronie. Zaczęłam też szukac informacji, czy zaburzenia chodu mogą być działaniem niepożądanym convenii i znalazłam, ze bardzo rzadko się tak zdarza, ale się zdarza. Nabrałam wątpliwości co do zasadności podania trzeciej dawki i lęku, czy nie ryzykuję zbyt dużo.
W poniedziałek ten miała dostac trzecią dawkę. Rano dostałam smsa od dr, ze jest chora i że jej nie będzie i żebym odebrała lek. Zaczęłam załatwiać kto i gdzie mi poda , poszłam we wtorek do gabinetu na przeciwko bloku. Ta wet juz kiedys widziała Notusię, jak awaryjnie, w te pędy biegłam do niej, gdy Notce się łapki rozjeżdżały. Powiedziała, że to jednak moze być guz i że trzeba zrobić rezonans i zeby jak najszybciej i nie czekać itp. Mój poziom lęku wzrósł znowu. Potwierdziła, ze mogła się przeziębić na tym parapecie. Acha, jeszcze muszę dodać, ze za namową wet prowadzącej nie dawałam Noci od razu z pierwszą dawką convenii tego leku na poprawę ukrwienia ucha (poprawę krążenia), żeby wiadomo było co pomogło, a potem nie miałam kasy aby go kupic i w efekcie zaczęłam jej go dawać dopiero w niedzielę, czyli wraz z trzecią dawką. Postanowiłam sobie, ze jak nie bedzie poprawy czy będzie pogorszenie to na bank zrobię ten rezonans. Wprawdzie mam ogromny lęk, że jak ma guza to im szybciej tym lepiej, bo moze dzisiaj jest operacyjny, a za chwilę, za tydzień czy miesiąc będzie już nie do usunięcia.
Męczę się z tym okropnie.
Wczoraj wróciłam okropnie późno, praktycznie po 23. Dziewczynki wybiegły na korytarz i każda musiała być po swojemu wygłaskana, wytulona i wycałowana. W końcu przyniosłam dzyndzel (taka pozostałość po piorkach) i... Notusia zaczęła sie bawić - przyczajała sie, skakała, polowała, na leżąco łapkami. Widząc Milenke i jej zwiesozny smętnie ogon, że pancia znowu się zajmują "tą czarną" wzięłam dzyndzel i poszłam w jej kierunku no ale... nie było szans. za mną truchtała Notusia i była zabawa. A potem ciąg dalszy w domu, przy wersalce, w prawo i w lewo, tez na grzbiecie zaczepiając pazurki o brtzegi. No jak za dawnych czasów.
Ucieszyłam się bardzo i nawet była mocno zaskoczona. Ale poczekajmy - jedna jaskółka wiosny nie czyni..
A to Noteczka z ostatniego kwartału. Nie wiem, czemu zdjęcia sa obrocone, skoro zgrane są normalnie - co zrobić aby zapodaj ich nie obracało? Ktoś wie?