» Śro sie 12, 2020 18:38
Fundacje- czemu nikt nie pomaga choremu kotu?
Tytułem wstępu- na nasze podwórko przybłąkał się/podrzucono kota. Chory (oczy w ropie), chudy, w kołtunach. Zadzwoniłam do trzech fundacji- z Sosnowca, Jaworzna, Bytomia. Jakie odpowiedzi usłyszałam: nie nasz rejon (a chwalą się ze po 300 km jeżdżą po koty), mamy za daleko...., mamy za dużo kotów- to akurat rozumiem. Ostatnia pani mimo wszytko stwierdziła ze pomoże i przyjedzie. To był czwartek w zeszłym tygodniu. Nie przyjechała, nie odpowiada na smsy.
Kota karmię, oczy czyszczę, kołtuny wyczesuje.
Nie mam pieniędzy na weterynarza - sprawdzałam, koszt wizyty 45 zł bez leków. Do tego trzeba zapłacić za leki i wizytę kontrolną. Nie stać mnie, nie mam transportera, nie mam auta na chodzie.
Czemu fundacje żebrzą wszędzie o pieniądze a potem nic nie robią? Czuje się totalnie olana. W Mysłowicach mamy schronisko, ale taki chory kot nie ma tam szans.
Macie może jakieś kontakty do fundacji, które rzeczywiście mogą pomóc?