» Pon lip 06, 2020 18:13
Re: Toto [*]
Nie wiem, czy uda mi się sensownie opisać zakończenie historii Tota, ze względu na panujący w mojej głowie chaos: myśli, wspomnień, żalu, pretensji do siebie i innych. Wiem, że większość z Was przeżyła odejście kota, w tym tego najukochańszego, ale tu moje odczucia są bardzo subiektywne. Toto, jak chore dziecko w rodzinie, był otoczony troską, miłością, opieką. Był najważniejszy. Wszystko toczyło się wokół niego i z uwzględnieniem jego potrzeb. I nie był to dla nas ciężar, raczej walka, walka pełna nadziei.
A on dawał się kochać poprzez swoją delikatność (nie drapał, nie gryzł, nigdy nie zrobił żadnej szkody), łapką dotykał mnie tak delikatnie, jakby dotykał najdelikatniejszej materii.
Został pochowany na cmentarzu dla zwierząt w Mochlu. Gdy zobaczyłam te wiatraczki, ulubione zabawki zwierząt, to naszła mnie myśl, że ja mogłabym mu jedynie postawić zestaw suplementów i leków. Są zabawki w domu, nawet jest tzw. pokój zabaw, ale on ulubionej nie miał. Można byłoby policzyć dni, kiedy się bawił, bardziej był obserwatorem. Takie było jego życie. Krótkie okresy „zdrowia” pomiędzy okresami złego samopoczucia. Jedyne co, to uwielbiał głaskanie po brzuszku i tu robił miny pełne ekstazy. Lubił też spoglądać przez okno, być na balkonie i oglądać filmy dla kotów.
Zmarł w piątek w południe w lecznicy, przy ostatniej próbie ratowania go. W środę i czwartek byliśmy u weterynarza, w tym w czwartek po 21.00. Z każdym dniem jego samopoczucie się pogarszało, a w piątek nad ranem już było bardzo źle. Gdy dojechaliśmy do weta, został stwierdzony wstrząs. Próbowano do ratować, chociaż stan był ciężki. Ja powiedziałam, że decyzję o zakończeniu jego życia podejmę, jak nie będzie żadnych szans. Może źle, może egoistycznie. Została mu jeszcze pobrana krew z żyły jarzmowej i ustaliliśmy, że od wyników zależy ostateczna decyzja. Toto wybawił mnie z jej podjęcia, odszedł sam. A ja mam masę wyrzutów, wątpliwości.
Bolał go brzuszek, przy każdej wizycie zgłaszałam. Wiem to stąd, że gdy podnosiłam go łapiąc pod brzuszkiem, to za każdym razem zapiszczał. Dopiero teraz przeczytałam w karcie informacyjnej z dnia 2.07.2020 że brzuch ma miękki, niebolesny.
A 3.07.2020 rano szef kliniki stwierdza zaleganie mas kałowych. I że od tego zbierała się woda w brzuchu. I że te jego biegunki były tzw. rzekome, bo masy zalegały, a niewielka część wydostawała się w formie biegunki. A on dostawał jeszcze leki powstrzymujące biegunkę.
Wyniki krwi fatalne, wskazujące że może chłoniak, może galopująca białaczka.
Uspokójcie mnie, że to nie z powodu zatrucia zalegającymi masami kałowymi.
A ja jeszcze 2., a potem 3 lipca rano podałam mu lek doustnie na niedoczynność tarczycy, bo wetka wskazała to jako priorytet, mas kałowych nie zauważyła, a powiększoną wątrobą i nerkami mieliśmy się zająć później. Teraz pilnie musimy leczyć tarczycę. Od wtorku już prawie nie jadł, w środę dałam mu strzykawką 20 ml convy, on się bronił jak zwykle, po kilku godzinach zwymiotował samą wodą. Teraz myślę, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane, bo tylko go męczyłam.
Nie mam karty z ostatniej jego wizyty w lecznicy, dali mi wyniki krwi do ręki i oszołomiona i zaryczana jechałam do Mochla.
Wyniki wkleję za chwilę, a wypis z karty, jak tylko ją odbiorę.
Jest źle, Bilbo chodzi i miauczy. W piątek i sobotę co chwilę szukał Tota. Ja czuję się, jak po stracie bliskiej osoby, z uczuciem- tu brak mi słowa - nie zaniedbania, a jakby niedopatrzenia .