Przecież tu nie chodzi o to, że odpowiedzi mi się nie spodobały, tylko o to, że w większości były pozbawione sensu, prawdopodobnie przez niedokładne przeczytanie mojej wypowiedzi. Nie będę przecież kastrować wykastrowanego kota ani bawić się godziny dziennie, jeśli bawię się dwie. Przeczytałam wszystkie rady i tylko kilka miało sens. Np. o istnieniu tej zabawki nie wiedziałam. Sprowadziłam ją z Polski, bo tu takiej nie było. Niestety nie sprawdziła się. Spacery nadal rozważam, ale przyznam, że muszę się lepiej zapoznać z tematem; z tego co czytałam do tej pory, temat ma tyle zwolenników co przeciwników. A zdaję sobie sprawę, że jak już zacznę wyprowadzać kota, to muszę być gotowa robić to codziennie, dlatego nie chcę nic robić pochopnie. Zresztą nie wiem, czy zda to egzamin, bo kot generalnie nie jest zainteresowany światem zewnętrznym. Kot ma zabezpieczony balkon, ale nie jest nim zainteresowany. Nie domaga się otwierania mu drzwi, a jak już czasem wyjdzie, to robi szybki obchód i wraca do domu. Może jak zrobi się cieplej i my też zaczniemy spędzać czas na balkonie, kot bardziej się nim zainteresuje. W każdym razize nie róbcie ze mnie potwora tylko dlatego, że nie chcę wziąć drugiego kota.
Poza zabawą kot ma naprawdę dużo interakcji z nami. Nawet teraz, jak to piszę, kot leży na mnie brzuszkiem do góry
. Ja pracuję w różnych godzinach i często mam wolne w środku tygodnia albo wychodzę dopiero po południu. Takich dni, że kot jest sam od 8 do 16, jest może 1-2 w tygodniu - a w takie dni nastawiam budzik pół godziny wcześniej, żeby się z kotem pobawić i go poprzytulać jeszcze z samego rana. Kot jest bardzo z nami związany i poza zabawą lubi być głaskany, śpi często na mnie, lubi też być noszony na rękach, o dziwo. Noszę go wtedy w miejsca normalnie dla niego niedostępne i daję mu wąchać i pacać łapką np. magnesy na lodówce, a kot aż mruczy z zadowolenia
. Także spędzamy z kotem naprawdę dużo czasu i na zabawie, i na przytulaniu, głaskaniu, mówimy też dużo do kota, daję mu obwąchiwać nowe rzeczy, które przyniosę do domu, czasami przynoszę mu kamyczek albo szyszkę do obwąchania, i generalnie rzadko kot jest sam w domu. I ja naprawdę lubię i chcę się z kotem bawić, nie oczekuję od niego, że będzie tylko spał. Tylko jak próbuję się bawić jedną, drugą, trzecią wędką, może dowiążę tasiemkę, też nie, może odwiążę wszystko i sam sznureczek, a może chcesz aportować, albo ci porzucam chrupki - i kot jest na nie, no to nic dziwnego, że mi się też odechciewa.
Co do dokocenia jeszcze. Wzięcie odpowiedzialności za drugie zwierzę, które może żyć 20 lat, to powinna być przemyślana, odpowiedzialna decyzja, a nie podjęta na zasadzie presji wywartej przez kota, który za rok czy dwa pewnie będzie już dużo spokojniejszy. Decyzja o dokoceniu powinna być podjęta na zasadzie czy ja, tak po prostu sama z siebie, chcę być opiekunką dwóch kotów? Czy jestem na to gotowa finansowo (bo dwa koty dwa razy więcej jedzą i chodzą do weta) i psychicznie? Bo tutaj każdy przedstawia dokocenie jako cud miód i orzeszki i rozwiązanie problemu, a wszyscy wiemy, że nie musi tak być. Dopiero co powstał wątek o bardzo trudnym dokoceniu, a każdy chyba zna ze swojego otoczenia historie o kotach, które się nie dogadały. Ja znam kilka. W najlepszym wypadku koty się po prostu nie lubią i mają podzielone mieszkanie na rewiry, których nie przekraczają, w najgorszym skończyło się nocnym wiezieniem pobitego kota do weta, długą izolacją w łazience i ostatecznie szukaniem drugiego domu dla tego pobitego, bo koty już nigdy potem się nie dogadały. W tym pierwszym wypadku jeden z kotów szaleje w nocy, ale z innymi kotami się nie bawi, bo ich po prostu nie lubi - więc jeśli byłoby tak u mnie, problem i tak by się nie rozwiązał. Kurczę, w moim rodzinnym domu przecież jak do kocura-rezydenta przybłąkała się kotka, to rezydent już nigdy spokoju nie zaznał. Kotka chciała się bawić, myła kocura i się do niego tuliła. Kocur zwiewał, jak tylko zaczynała go dotykać, zaczął też posikiwać po kątach ze stresu, bo po prostu nigdy jej nie zaakceptował i chciał być jedynym kotem. Takich historii jest mnóstwo i dokocenie nie zawsze się udaje, i nie zawsze koty nadają na tych samych falach - po prostu, tak jak ludzie
. Jakbym się dokociła i skończyłoby się tak, że koty by się nie polubiły, nie bawiłyby się razem i rezydent by dalej nas zaczepiał, to w rezultacie skończyłabym na następne 15-20 lat ze zwierzęciem, którego nigdy nawet nie chciałam, które generuje koszta, a które nie rozwiązuje istniejącego problemu. Ba, które nawet mogłoby być samo nieszczęśliwe, tak jak ta nasza kotka, która czuła ciągłą niechęć ze strony kocura. Ciekawe, co wtedy zaleciliby fani dokocenia - może trzeciego kota? Dziecka też się nie powołuje na świat dlatego, że jedynak chce mieć braciszka lub siostrzyczkę, tylko to musi być przemyślana i odpowiedzialna decyzja. I oczywiście, że dokocenie mogłoby się udać, i wszystko byłoby super - ale właśnie, trzeba pamiętać, że niekoniecznie by tak było. A co do naszego kota myślę też jeszcze o tym, że jest on bardzo terytorialny, nie toleruje np. gości. I to nie tabuna głośnych dzieci czy imprezowiczów a jednej, dorosłej osoby, nienachalnej i szanującej kota. Jak przyszła do mnie koleżanka na kawę, to kot mnie parę razy ugryzł. Nie na takiej zasadzie że "chcę się bawić", tylko parę razy bardzo szybko mnie ugryzł i zaraz się cofnął, jakby sam wiedział, że robi źle. Potem całą wizytę spał na mnie. Nie spodobała mu się obca osoba na swoim terenie, ale wyładował frustrację na mnie, bo mnie zna i wiedział, czego się może po mnie spodziewać.
A kot niestety jest rozpieszczony czy raczej przyzwyczajony do tego, że może nam wchodzić na głowę. Jest to kot wrażliwy, bardzo do nas przywiązany, łatwo się stresujący, z podejrzeniem FIC - co również mnie zastanawia w kwestii dokocenia. Pisałam nawet tutaj wątek o tym, że kiedy kot się do nas przeprowadził, dostał zapalenia pęcherza ze stresu. W transporterze zsiusiał się i zwymiotował, a potem przez półtorej godziny nie miał odwagi z niego wyjść. Bardzo więc to przeżył. Mimo, że już pierwszej nocy przytulał się do mnie, mruczał, lizał mnie po twarzy i dawał się brać na ręce, to jednak fizyczne objawy przeżytego stresu (sikanie do łóżka i krew w moczu) trwały dużo dłużej. W każdym razie, jako że na zapalenie pęcherza nie było innego leku niż lek przeciwbólowy i unikanie stresu, my chyba trochę z tym przesadziliśmy. Pamiętam, że ograniczyliśmy wtedy używanie odkurzacza i blendera, bo kot się bał tych dźwięków, i przyzwyczailiśmy kota, że jak tylko będzie domagał się uwagi, to my rzucamy wszystko i go zabawiamy. Koty są inteligentne i szybko się uczą, więc nic dziwnego, że nauczył się nam wchodzić na głowę, skoro na samym początku pokazaliśmy mu, że tak można, że jesteśmy w stanie przerwać posiłek albo rozmowę przez telefon, żeby tylko kot się nie zestresował. Teraz staramy się to naprostowywać.