Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy
Wasylisa pisze:Temu kotu życia nie wrócisz. Ale jest dużo innych kotów, które potrzebują domów. Takich, które mają słabe szanse na adopcje, bo nie są rozkosznymi puchatymi rudymi kociątkami, tylko np. pięcioletnim kocurem w przeciętnym kolorze, za to bez oka. Albo kulką stresu, warczącą przy probie pogłaskania. Weź takiego kota i dbaj o niego. Już wiesz, że nie możesz go wypuszczać, bo nie mieszkasz na spokojnej wsi (zresztą na spokojnej wsi są lisy i kuny). Nie przyzwyczajaj kota, że może wychodzić. Jeśli mieszkasz w domku - możesz zrobić wolierę w ogrodzie, jeśli chcesz, by kot miał dostęp do zieleni.
Jest szansa, że rozsądną opieką nad kotem w potrzebie zapewnisz szczęśliwe życie zwierzakowi, a sobie - poczucie zadośćuczynienia I "odpokutowania" za błąd.
Ale jeśli nie możesz zapewnić nowemu kotu innych warunków niż temu, który właśnie zginął, to zamiast zwierzaka weź nadgodziny w pracy i zrób przelew na kocią fundację. Tak też można zrobić coś dobrego.
estrelek pisze:Witajcie. Muszę się po prostu wygadać. Wczoraj o tej godzinie nawaliłam. Nie wzięłam kota do domu, a powinnam. Zawsze wychodził o 5 rano na dwór z domownikami, mieliśmy tak ustaloną rutynę, obchodził swoje wszystkie kąty, chodził nad rzeką, po parku, koło 8-9 zawsze go brałam z powrotem do domu. Naprawdę się nim opiekowaliśmy, a on był szczęśliwy gdy mógł wychodzić :( Chodzenie po dworze to było jego życie, zawsze męczył się w domu i nie mógł się doczekać aż w końcu wyjdzie, wychodził 2 razy dziennie, zawsze go staraliśmy się pilnować, ale chociaż był wykastrowany to był bardzo terytorialny. Niemożliwe było, by go upilnować w domu lub zakazać wychodzenia, on taki byl. Wczoraj niestety było inaczej, bo musiałam wcześniej wyjść z domu, wołałam, szukałam go na tyle ile mogłam, ale go nie było, myślałam, że po prostu poszedł w swoją stronę wgłąb parku. Nie miałam wyjścia więc z racji, że śpieszyłam się na autobus to po prostu zostawiłam go na dworze parę godzin dłużej. Wczoraj była piękna pogoda, świeciło słońce, pomyślałam, że nic mu się nie stanie, najwyżej schowa się gdzieś w krzaki i poleży. Niestety, to było najgorsze co mogłam zrobić i najbardziej nieszczęśliwy dzień od dawna. Według opinii weterynarza kot doznał obrażeń wewnętrznych, po prostu uderzył go samochód. Nie mogę sobie wybaczyć, nie jestem w stanie nawet, gdybym poszukała go może chwilę dłużej to dziś by żył. Pluję sobie w brodę, że tak mu odebrałam życie. Mieszkamy w malutkim mieście, na starym rynku, jest tu jednokierunkowa, samochody się kręcą, ale obok jest duży park gdzie nie ma samochodów i mamy odgrodzone spore podwórko (łączące ze sobą kilka kamienic) Miał dopiero niecałe 3 lata, był wyjątkowy. Jest mi strasznie przykro i nie wiem czy kiedykolwiek się z tym pogodzę, nie chcę się godzić, chciałabym żeby cofnąć czas...Jak się pogodzić, jak wyzbyć się okrutnego poczucia winy, które mnie przygniata i rozsadza głowę...gdyby umarł że starości lub choroby, ale był młody, bardzo zdrowy i bardzo piękny :( Zawsze miałam z tyłu głowy, że coś może mu się stać, był bardzo lekkomyślny, bo jeszcze młodziak, a tu tyle samochodów i parkingów. Ale gdybyśmy zostawiali go w mieszkaniu to by cierpiał...mogliśmy go komuś oddać co prawda, na jakąś spokojną wieś, ale tak go kochaliśmy, to nasz pierwszy kot, mieliśmy go od małego. Przepraszam wszystkich kociarzy, że nawaliłam, że jestem nieodpowiedzialna i musieliście to przeczytać.
Alienor pisze:Koty wychodzące giną (na wsi także, tylko tam 99% osób ma to głęboko w odwłoku). Jak kot ma żyć to po prostu trzeba go nie wypuszczać bądź zrobić mu wolierę . Wszystko inne skończy się tragicznie. Bo - jak ktoś kiedyś powiedział kot wychodzący żyje do pierwszego - pierwszego rozpędzonego samochodu; pierwszego agresywnego a szybkiego psa; pierwszego wku.wionego gościa z cegłówką lub prętem; pierwszego przytrutego szczura... Wychodzący kot jest jak ludzki 2-latek wystawiony na ulicę, żeby sobie poszedł się bawić - z tym, że a) za takie postępowanie z dzieckiem ma się problemy z prawem; b) raczej nikt nie przyspieszy jak mu dziecko wylezie na drogę; c) jak krzywda stanie się dziecku, świadkowie zareagują - a przy kocie w 90% przypadków nikt się nie zainteresuje. Mieszkam na parterze, w spokojnej okolicy - na wszystkich uliczkach progi zwalniające; w większości domów jeśli koty nie są rasowe, to wychodzą - ja mam zasiatkowany balkon przez firmę, dzięki czemu moje koty żyją i nie muszę płakać, że samochód/pijak/pies je zabili. Niestety nie ma innego sposobu, by kot był bezpieczny.
estrelek pisze:i musieliście to przeczytać.
Użytkownicy przeglądający ten dział: Google [Bot] i 290 gości