Macie wielką intuicję...
Żyjemy acz w niepełnym składzie
Nie miałam siły o tym wczoraj pisać.
Bo wczoraj musieliśmy pomóc przejść na drugą stronę El Cotowi
.
Na sam koniec okazał się niesamowitym twardzielem. Żył pomimo iż żyć już nie powinien, znikał, z dużego kocura pozostało 2.5 kilogramowe ciałko, a on żył, ostatniej nocy nadal sam przyszedł do nas spać na łóżko. Nie wiem jakim cudem na nie wszedł
Mimo tak wyniszczającej choroby nadal ze wszystkich sił starał się żyć normalnie. Witał mnie pod drzwiami gdy wracałam do domu, choć chodził już bardzo, bardzo powoli, starał się wypełniać swoje wszystkie rytuały łazienkowe, łącznie z chodzeniem po kancie umywalki i pralki
, prawie do samego końca przychodził jeść. Do samego końca domagał się głaskania i przytulania, przytulał się do kotów.
Niestety ciało się poddało
Jakby wyrównywało rachunki za prawie 20 lat w zdrowiu. Przez dwa tygodnie schudł 1.5 kilo mimo jedzenia.
Ostatnie trzy dni były już nie tylko drogą w dół ale ostrym zjazdem
El Coto przestał stopniowo jeść i pić. Jedna jedyna próba nakarmienia strzykawką skończyła się szybciej niż zaczęła. On tego nie chciał i bardzo wyraźnie to pokazał a my to uszanowaliśmy.
Póki mimo coraz gorszych wyników i chudnięcia okazywał chęć do życia, miał apetyt i chęć do bycia z nami, po prostu byliśmy z nim i robiliśmy co można by poprawiać jego komfort.
Mieliśmy nadzieję że zaśnie spokojnie i się nie obudzi tak jak nasza Żaba która też żyła wbrew wszelkiej logice, przyszła do nas rano, dała pomiziać, położyła się i zasnęła.
Ale nie było nam to dane. Za to coraz większe było ryzyko że umieranie El Cota będzie bolesne
Dlatego nasza wetka, którą on bardzo lubił, pomogła mu wyruszyć w dalszą drogę.
Zdjęcie z wczoraj.
Reszta kotów ok. Chyba daliśmy zarazie radę.
Niestety ElCotowi pouszkadzała tyle że nie dał się rady z tego podnieść finalnie