Jola Dworc. i koty
Napisane: Sob cze 01, 2019 14:28
Po raz kolejny zakładam wątek kotów Joli Dworcowej. Jola ma teraz 45 kotów, sama jest bardzo chora i sytuacja robi się dramatyczna, szczególnie że ja w czerwcu kończę pracę i będę już miała tylko emeryturę, więc nie dam rady nadal wspierać Joli. Wkleję tu tekst, który napisałam do jednej z fundacji:
Koty. Blisko człowieka, a przecież jakże często ich los łzy wyciska
Dobrze chociaż, że są na tym świecie wysłanniczki świętego Franciszka. - zaczyna swój wiersz „Kocie Mamy” Franciszek Klimek.
Jedną z takich „wysłanniczek Św. Franciszka” jest na pewno Jola Dworcowa. Dlaczego Dworcowa? Bo kiedyś dokarmiała koty na Dworcu Kaliskim i tak już zostało.
Jola opiekuje się kotami od zawsze (a ma już prawie 70 lat!) ale na szerszą skalę jej kocia działalność rozwinęła się jakieś 15 lat temu. Obecnie pod jej opieką jest ok. 60 kotów. Jola nigdy nie była „zbieraczką”, zajmowała się głównie łapaniem kotów na sterylizację i leczenie. Ilość złapanych przez nią kotów trudno ocenić, pewnie będzie ich kilkaset… Ale wiadomo, że przy okazji takich łapanek zawsze jakieś koty zostają u łapiącego – bo wydają się oswojone i można im szukać domu, bo są chore i trzeba je wyleczyć, albo – warunki, w których bytowały nagle się pogarszają i właściwie nie ma ich gdzie wypuścić, np. dający schronienie dziczkom stary dom zostaje wyburzony i powstaje plac budowy, z maszynami, samochodami, kręcącą się ekipą. Przecież w takim miejscu koty zginą natychmiast, więc trzeba poszukać im innego miejsca, a jeśli się go nie znajdzie – cóż, pozostaje zapewnić im opiekę w domu. Czasem w domu Joli zostają też ofiary nieudanych adopcji – jeśli kot nie spełnia oczekiwań nowego opiekuna i wraca do swego „domu tymczasowego”, to bywa, że przechodzi taką traumę, iż przestaje być oswojony, źle reaguje na obcych. Może mógłby znaleźć dom u doświadczonego kociarza, ale o taki dom jest bardzo, bardzo trudno. Jola miała kilka przypadków, że po powrocie z adopcji kot już się nie nadawał do kolejnej próby.
Nieadopcyjnych – starych, chorych, dzikawych kotów Jola ma pod opieką bardzo dużo. O wiele za dużo.- chciałoby się rzec, tylko trudniej podpowiedzieć, co z nimi zrobić? Uśpić zdrowego kota? Wypuścić po dłuższym przebywaniu w domowych warunkach? Ale – gdzie wypuścić? Na ulicę? Przydałaby się jakaś stadnina, gospodarstwo, ale dające gwarancję, ze koty będą dokarmiane, leczone…Już kilka razy Jola próbowała znaleźć takie miejsce, ale nic z tego nie wychodziło i koty zostawały. Jola twierdzi, że mają u niej „dożywocie”. Do końca życia. Ich, lub jej.
Kotom nadającym się do adopcji Jola znajduje domy. Ale nie wszystkich chętnych akceptuje – musi mieć pewność, ze kot będzie miał dobrze, że będzie kochany i odpowiednio zaopiekowany (tu istotną sprawa jest wymóg zabezpieczenia okien). Adopcji w Joli stadzie było pewnie tyle co i sterylek – kilkaset.
Bezdomny kot, który spotka na swej drodze Jolę, może zwykle westchnąć do swego kociego Anioła Stróża „Dziękuję”. Bo Jola nie tylko chce, ale przede wszystkim potrafi pomóc. Potrafi złapać kota, wie jak go chwycić i przytrzymać. Nie boi się syczenia, często bywa podrapana do krwi, ale robi to, co zrobić trzeba. Z jej umiejętności korzysta wiele osób, które nie radzą sobie z podaniem domowemu kotu tabletki, zrobieniem zastrzyku, kroplówki. Sama niejednokrotnie prosiłam Jolę o pomoc przy trudnych, niewspółpracujących kotach. W dodatku Jola ma ogromne doświadczenie i bywa, że to ona podpowiada weterynarzowi, w jakim kierunku diagnozować kota. I zwykle trafia z rozpoznaniem.
Joli koty są wysterylizowane, mają książeczki zdrowia, a gdy chorują, Jola wozi je do weterynarza i wydaje ostatnie grosze na leki. Oczywiście, kilka osób stara się ją wspomagać, podrzucą karmę czy piasek, zaproponują transport do lecznicy, zapłacą rachunek u weta. Ale główny ciężar spoczywa na barkach Joli, to ona musi znaleźć siłę, aby w największy mróz, brnąc po pas w śniegu dostać się do miejsc, gdzie głodne, przemarznięte mruczki czekają na swoją porcję suchej karmy. To ona, łażąc wieczorem po zakazanych dziurach naraża się na ataki różnych mętów. To ona nie śpi w nocy, martwiąc się, za co jutro nakarmi swoją gromadkę. Bo własną emeryturę ma minimalną czyli 988 zł netto. Samemu trudno byłoby za to przeżyć, a co dopiero utrzymać tyle kotów!
Najgorsze, że Jola od kilku lat bardzo choruje, jest ciągle osłabiona, coraz częściej nie daje już rady sama zająć się swoim stadem. Dlatego coraz bardziej potrzebuje pomocy! Pomocy w każdej postaci. Karma i piasek. Pieniądze na ich zakup. Na opłacenie weterynarza. Transport kotów do weterynarza, przejęcia karmienia kotów bezdomnych w taki dzień, gdy Jola nie jest w stanie podnieść się z łóżka (tu mogą pomóc tylko osoby z Łodzi). Adopcje wirtualne kotów „nie adopcyjnych”. I oczywiście – nowe domy dla tych kotów, które są oswojone i powinny wyprowadzić się z przepełnionego do granic możliwości „domu tymczasowego”. Pieniądze można wpłacać na konto Joli Wieszczyckiej (nowy nr konta) : 21 1140 2004 0000 3002 8115 9723
Można tez wpłacić coś rachunek Lecznicy „Perełka” w Łodzi, bo tam Jola leczy większość swoich kotów. Oczywiście z zaznaczeniem – dla kotów Joli Wieszczyckiej.
Koty. Blisko człowieka, a przecież jakże często ich los łzy wyciska
Dobrze chociaż, że są na tym świecie wysłanniczki świętego Franciszka. - zaczyna swój wiersz „Kocie Mamy” Franciszek Klimek.
Jedną z takich „wysłanniczek Św. Franciszka” jest na pewno Jola Dworcowa. Dlaczego Dworcowa? Bo kiedyś dokarmiała koty na Dworcu Kaliskim i tak już zostało.
Jola opiekuje się kotami od zawsze (a ma już prawie 70 lat!) ale na szerszą skalę jej kocia działalność rozwinęła się jakieś 15 lat temu. Obecnie pod jej opieką jest ok. 60 kotów. Jola nigdy nie była „zbieraczką”, zajmowała się głównie łapaniem kotów na sterylizację i leczenie. Ilość złapanych przez nią kotów trudno ocenić, pewnie będzie ich kilkaset… Ale wiadomo, że przy okazji takich łapanek zawsze jakieś koty zostają u łapiącego – bo wydają się oswojone i można im szukać domu, bo są chore i trzeba je wyleczyć, albo – warunki, w których bytowały nagle się pogarszają i właściwie nie ma ich gdzie wypuścić, np. dający schronienie dziczkom stary dom zostaje wyburzony i powstaje plac budowy, z maszynami, samochodami, kręcącą się ekipą. Przecież w takim miejscu koty zginą natychmiast, więc trzeba poszukać im innego miejsca, a jeśli się go nie znajdzie – cóż, pozostaje zapewnić im opiekę w domu. Czasem w domu Joli zostają też ofiary nieudanych adopcji – jeśli kot nie spełnia oczekiwań nowego opiekuna i wraca do swego „domu tymczasowego”, to bywa, że przechodzi taką traumę, iż przestaje być oswojony, źle reaguje na obcych. Może mógłby znaleźć dom u doświadczonego kociarza, ale o taki dom jest bardzo, bardzo trudno. Jola miała kilka przypadków, że po powrocie z adopcji kot już się nie nadawał do kolejnej próby.
Nieadopcyjnych – starych, chorych, dzikawych kotów Jola ma pod opieką bardzo dużo. O wiele za dużo.- chciałoby się rzec, tylko trudniej podpowiedzieć, co z nimi zrobić? Uśpić zdrowego kota? Wypuścić po dłuższym przebywaniu w domowych warunkach? Ale – gdzie wypuścić? Na ulicę? Przydałaby się jakaś stadnina, gospodarstwo, ale dające gwarancję, ze koty będą dokarmiane, leczone…Już kilka razy Jola próbowała znaleźć takie miejsce, ale nic z tego nie wychodziło i koty zostawały. Jola twierdzi, że mają u niej „dożywocie”. Do końca życia. Ich, lub jej.
Kotom nadającym się do adopcji Jola znajduje domy. Ale nie wszystkich chętnych akceptuje – musi mieć pewność, ze kot będzie miał dobrze, że będzie kochany i odpowiednio zaopiekowany (tu istotną sprawa jest wymóg zabezpieczenia okien). Adopcji w Joli stadzie było pewnie tyle co i sterylek – kilkaset.
Bezdomny kot, który spotka na swej drodze Jolę, może zwykle westchnąć do swego kociego Anioła Stróża „Dziękuję”. Bo Jola nie tylko chce, ale przede wszystkim potrafi pomóc. Potrafi złapać kota, wie jak go chwycić i przytrzymać. Nie boi się syczenia, często bywa podrapana do krwi, ale robi to, co zrobić trzeba. Z jej umiejętności korzysta wiele osób, które nie radzą sobie z podaniem domowemu kotu tabletki, zrobieniem zastrzyku, kroplówki. Sama niejednokrotnie prosiłam Jolę o pomoc przy trudnych, niewspółpracujących kotach. W dodatku Jola ma ogromne doświadczenie i bywa, że to ona podpowiada weterynarzowi, w jakim kierunku diagnozować kota. I zwykle trafia z rozpoznaniem.
Joli koty są wysterylizowane, mają książeczki zdrowia, a gdy chorują, Jola wozi je do weterynarza i wydaje ostatnie grosze na leki. Oczywiście, kilka osób stara się ją wspomagać, podrzucą karmę czy piasek, zaproponują transport do lecznicy, zapłacą rachunek u weta. Ale główny ciężar spoczywa na barkach Joli, to ona musi znaleźć siłę, aby w największy mróz, brnąc po pas w śniegu dostać się do miejsc, gdzie głodne, przemarznięte mruczki czekają na swoją porcję suchej karmy. To ona, łażąc wieczorem po zakazanych dziurach naraża się na ataki różnych mętów. To ona nie śpi w nocy, martwiąc się, za co jutro nakarmi swoją gromadkę. Bo własną emeryturę ma minimalną czyli 988 zł netto. Samemu trudno byłoby za to przeżyć, a co dopiero utrzymać tyle kotów!
Najgorsze, że Jola od kilku lat bardzo choruje, jest ciągle osłabiona, coraz częściej nie daje już rady sama zająć się swoim stadem. Dlatego coraz bardziej potrzebuje pomocy! Pomocy w każdej postaci. Karma i piasek. Pieniądze na ich zakup. Na opłacenie weterynarza. Transport kotów do weterynarza, przejęcia karmienia kotów bezdomnych w taki dzień, gdy Jola nie jest w stanie podnieść się z łóżka (tu mogą pomóc tylko osoby z Łodzi). Adopcje wirtualne kotów „nie adopcyjnych”. I oczywiście – nowe domy dla tych kotów, które są oswojone i powinny wyprowadzić się z przepełnionego do granic możliwości „domu tymczasowego”. Pieniądze można wpłacać na konto Joli Wieszczyckiej (nowy nr konta) : 21 1140 2004 0000 3002 8115 9723
Można tez wpłacić coś rachunek Lecznicy „Perełka” w Łodzi, bo tam Jola leczy większość swoich kotów. Oczywiście z zaznaczeniem – dla kotów Joli Wieszczyckiej.