O Zająca nadal zero zapytań.
Za to było kilka telefonów o inną ogłaszaną przeze mnie kotkę. Dwa w niedzielnej porze obiadowej wyprowadziły mnie z równowagi.
Pani zadzwoniła.Mówi jak to marzy o takiej koteczce i dalej wymyślać sposoby na obejście braku osiatkowania. Jak to nie otwiera balkonu.Nigdy. "Przy 50-stopniowym upale też?"nie mogę się nadziwić. Jak zapewniłam,że kotka jednak kocha balkon i to dla niej prawdziwy raj latem,przyznała,że ona to jednak nie mieszka na 1p.jak na wstępie utrzymywała,a w segmentowcu z ogródkiem
. I dlaczego jej to nikt kota wydać nie chce,przez te "Wasze obecne wymogi",to ona ma kota nie mieć? Owszem,może mieć,ale MUSI ZABEZPIECZYĆ GO.Nie ,nie zabezpieczy.Rozstałyśmy się,każda przy swojej racji pozostając. Ale Pani nie dała,najwyraźniej, za wygraną. Chłopa swego nasłała,bardziej asertywnego i straszącego
z innego nr tel.rzecz jasna dzwoniącego ,ale o tą samą kotkę,10min.po Pani,z tymi samymi pretensjami,które poszły dalej,bo "jakim TO JA PRAWEM kota złapanego na działce wydać nie chcę, skoro jestem osobą prywatną,nie instytucją.Jakim prawem wymagam osiatkowań? "A co do bezpieczeństwa kota ma zinstytucjonowanie" -zapytuję? No pan nie umiał racjonalnie odpowiedzieć. I jak to tak WBREW NATURZE chcę więzić kota w bloku? Ano ZGODNIE Z NATURĄ i instynktem łowczym kota,wyjaśniam,próbuję zadbać o kocie bezpieczeństwo wymagając osiatkowań,coby nie zleciał przy pierwszym polowaniu na wróbla.
I takie tam przepychanki,które mi adrenalinę podniosły,że niedzielnego obiadu się odechciało.
Ale to oskarżenie "JAKIM PRAWEM..." dudni mi w głowie do dziś