Zaczynam bać się świąt Wielkanocnych
. W zeszłym roku w samą Wielkanoc wykićkałam w krzakach,w miejscu dokarmiania Rozalkę.
W tym roku trafił się jeszcze gorszy bonus, taki prezent "na zajączka".
W Wielki Piątek zauważyłam go jak spał pod drzewkiem ,daleko ,w krzakach. Nie wstawał,nie podchodził,nie zareagował na kićkanie,na ustawione miski z żarciem.
"Moja "bezdomna kotka przybiegła nerwowo,zjadła,uciekła. Denerwuje się jak pojawia się jakiś obcy. Nowy podniósł główkę,rozejrzał się , i dalej położył główkę. Ślepa się robię,nie widziałam dobrze z daleka,ale zdawało mi się,że musi być jakiś problem z oczkiem,bo jedno na pewno nie błysnęło z oddali. Zaklejone ropą? KK? No trudno. Nie podchodzi. Nic nie poradzę. Zostawiłam jedzenie. Nie będę wdrapywać się pod krzaczory,bo pewnie i tak zwieje-pomyślałam. Może przyszedł z działek,może z okolicznych domów jednorodzinnych. Wcześniej go nie widywałam.
Może pójdzie,skąd przyszedł-miałam takie pobożne życzenie
Jak zwykle w takich przypadkach,ale nigdy te pobożne życzenia się nie spełniają
Nazajutrz, w Wielką Sobotę, poszłam z koszyczkiem do święcenia. Ale przy okazji miałam zostawić "swojej"kotce saszetkę. Nie zdążyłam jeszcze dobrze się wgramolić,ustawić obok siebie wystrojonej w jasny płaszczyk koszyczka,tak by święconki szlag nie trafił,bym jej nie wywaliła zaraz,a już słyszę od Pani ,która obok dokarmia ptaki:" Proszę Pani,tu jest jakiś ranny kotek,chyba potrącony przez samochód..."
NIEEEE! Błagam,tylko nie to! Tylko nie dziś.
Mam mięso do pieczenia na święta,sernik do zrobienia,mieszkanie do odkurzenia...
Huk roboty. Błagam,nie!!!
"O tam jest,pod samochodem,niech Pani tu przyjdzie"-dyktował życzliwie,pomocnie acz stanowczo drugi głos gapia z okna na parterze.
"Zaraz podejdę,tylko dam saszetkę kotce". Nerwy zaczęły mi sięgać zenitu. Będą mnie instruować,a sami gó...o zrobili widząc kota. Do cholery,jak ja go zabiorę.Czy ci ludzie myślą,że karmiciel w każdej sytuacji,nawet wracając z kościoła w święto , z kieszeni eleganckiego płaszcza wyjmie czarodziejską różdźkę ,machnie nią i wyczaruje transporter,podbierak,klatkę-łapkę...??? Przecież w garść kotka nie wezmę!
Kot nie czekał aż podejdę. głód go zwabił. Przybiegł do mnie,przeskoczył przez murek,dorwał się do jedzenia.Sam. Przemknął blisko,nie uciekł spod ręki. Nie ma oka! No to jest coraz lepiej...Ale sam przeskoczył murek,czyli nie najgorzej po tym potrąceniu. To taka diagnoza na szybko,po paru minutach obserwacji kota. Na więcej nie było czasu.Biegiem po transporter.
Fajnie,znów mamy problem. Nie. To znów JA mam problem. Gapie i "życzliwi" natychmiast zniknęli.
Wyłożyłam drugą saszetkę. Jadł łapczywie,a ja pobiegłam po akcesoria. Zanim wróciłam z transporterem i siatką do łapania,kot zniknął...Czyli standard.
Ludzie cały czas szli z koszyczkami święconek do kościoła i z kościoła,a ja jak ten palant krążyłam kićkając z transporterem
. No wariatka. Bez dwóch zdań.Uśmiechałam się zdawkowo odpowiadając przez zęby "dzień dobry" mijanym sąsiadom. Kot zniknął. Najadł się i zaszył gdzieś. Idą święta.Nawet nigdzie klatki-łapki nie wypożyczę. Beznadziejna sytuacja.
I znów święta nerwowe,bo myślałam o biedaku. Chodziłam jeszcze kilka razy tego dnia.Nawet zostawiłam na noc transporter w krzakach,by z rana pobiec tam przygotowana. Nie było biedaka.
Po dwóch dniach wrócił. A ja zdążyłam już zanieść transporter do domu. Tym razem jak pobiegłam po niego i wróciłam,kot jeszcze się zajadał jedzeniem i oblizywał nie oddalając z miejsca. Dał się pogłaskać i wyciągnąć przez szczeble w płocie gołymi rękami
. Ten moment wyzwolił u mnie prawie stan przedzawałowy
Wiedziałam,że mam jedną szansę. Jeden chwyt. Jak się wystraszy,jak zacznie wić,pazurzyć ,gryźć,wyrwie mi się z uścisku i zwieje,więcej go nie dorwę. Jak przeciągnąć chorego kota,którego znam od paru minut przez szczeble płotu??? Udało się. Bez problemu.Dopiero w transporterze zaczął szaleć.W domu domagał się wypuszczenia natychmiast. Miałam wrzucić do klatki wystawowej,ale zaryzykowałam. Wypuściłam do kuchni. Był przerażony.Wbił się w kąt,zaczął ziać z otwartym pyszczkiem.Oby nie dostał jakiegoś ataku serca! Wielkie nerwy.Potem trząsł się.Już nie z nerwów,ale z temp. Kichał. Oczy brzydkie. Wiedziałam,że ma kk. Na szczęście miałam Unidox i Onsior. Dał sobie podać do pyszczka.Po niedługim czasie uspokoił się ,zjadł tonę.
Spał i jadł.I tak kilka dni.
Dziś jest lepiej. Nie kuleje.Oka ewidentnie nie ma. I nie będzie
Drugie ocalało. Na szczęście! Boi się nadal .Czasem wychodzi do mnie,do głasków.Częściej ucieka do kryjówki za pojemniki z karmą,na krzesło pod stołem,za mikrofalówkę.
Zamówiłam obróżkę feromonową uspokajającą,znów wielkie koszta za wszystko się szykują
. Odrobaczyłam raz. Testy na szczęście ujemne
Robię bazarki,ale słabo idą...Zaglądajcie kochani,stworzę może coś jeszcze.