Nie minęło nawet pół roku od kiedy pożegnałam swojego ukochanego kociaka.
A 13 lutego zmarł kot mojej mamy... Miał okropne problemy behawioralne, po przeprowadzce do innego miejsca stał się płochliwy, wszystko go stresowało. Wyjście na balkon spowodowało u niego chwilowy paraliż (30 min leżenia na boku i przeraźliwego miauczenia), spowodowało to załatwianie się pod siebie (kładł się na boku, miauczał i robił kupkę)
Nie miał apetytu, przekładał się tylko z łóżka na fotel i cały czas spał.
Byliśmy w trakcie usuwania mu kalafiora z pyszczka i usuwania ząbków co też nałożyło się na całą sytuację.
Przejęta zabrałam go do weterynarza ponieważ kochałam go jak swojego.. Lekarz posłuchał, zrobił usg serca ze względu na szmery w płucach i brak możliwości zwykłego osłuchu, przepisał leki uspokajające (relanium). Zadowolona wykupiłam receptę, po tygodniu mieliśmy jechać na kontrolę.. Już po godzinie byliśmy z powrotem w lecznicy ponieważ kot zaczął mocno dyszeć i lecieć z rąk. Nie było poprzedniego lekarza. Drugi lekarz stwierdził, że nic strasznego, dostał kroplówkę i do domu... Ledwo dojechaliśmy do domu kot stracił oddech. Szybko zaczęłam dzwonić do kliniki, że kot się dusi... Oczywiście szybko do auta i z powrotem Rtg wykazało, że płuc praktycznie nie widać są tak zainfekowane. Zaczęła się reanimacja komora tlenowa, odsysanie wody z płuc, po drugiej próbie ratowania kot zmarł. Nie mogę sobie wydarować, że śmierć nastąpiła po tabletkach uspokajających.. Lekarz tłumaczył, że pokazało się tylko z czym był problem ponieważ kot miał poważne szmery w płucach i ogólnie bardzo źle się czuł a po rtg wyszło, że nawet płuc nie było widać tak były zaatakowane ale ja i tak czuję winę w sobie, że po co jechałam z nim do tego weterynarza żeby go zabić lekami uspokajającymi!
Jutro jadę do lecznicy porozmawiać z tym pierwszym lekarzem. Mam żal jak zostaliśmy potraktowani podczas ratunku.
Kiedy kot leciał z rąk po podaniu tabletki zadzwoniłam do lecznicy co robić. Kazali przyjechać na kroplówkę. Dostał kroplówkę podskórnie a nie dożylnie. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, na końcu lekarz się wygadał, że taka kroplówka wchłania się dopiero po 8-10 godzinach (przecież on potrzebował ratunku już!!).. po chwili od podania kroplówki kot zaczął strasznie dyszeć. 3 razy pytałam lekarza czy na pewno nic mu nie będzie ponieważ kotek zaczął się szamotać i okropnie łapać powietrze. Lekarz się zaśmiał, że kot jest tak jakby na haju i musi to przeżyć sam i mogę go zabrać do domu.
Ledwo dojechaliśmy na mieszkanie Tiguś zaczął charczeć, języczek zrobił mu się szary. najszybciej jak się dało wróciliśmy do lecznicy lekarz zaczął go reanimować i walczyć o jego życie ale niestety o jeden przyjazd za późno. Czuję się winna jego śmierci, nie mogę sobie z tym dać rady..
btw. czy ktoś podawał kotu relanium? czy dawka 5mg(1 tabletka) dla kota 7 kg to nie za dużo jak na raz?
Wyniki badań krwi
https://zapodaj.net/e514cb3170c28.jpg.html