
Miesiąc temu adoptowałam kotkę, która z powodu przepełnienia w fundacji po kastracji miała wrócić w miejsce bytowania. Wolontariuszka, z którą rozmawiałam, powiedziała, że koteczka nie podchodziła do karmicielki, nie jest dzika, ale bardzo wystraszona (ten strach był spotęgowany tym, że zabieg miała przed Sylwestrem, a w Sylwestra musiała zostać sama w gabinecie).
Początkowo oczywiście ograniczyłam Lusi przestrzeń, udało się pożyczyć klatkę kennelową. Po kilku dniach odważyła się opuścić klatkę, obecnie po 5 tygodniach nawet eksploruje mieszkanie, ale jak tylko napotka kogokolwiek z mieszkańców ucieka do schowka w kanapie. Nie narzucam się jej z żadnym kontaktem, nie dotykam, nie podchodzę za blisko, nie głaszczę, odwracam wzrok albo mrugam kiedy na mnie patrzy, nie robię nawet żadnych zdjęć. W nocy, kiedy gaszę światło widzę jak się bawi albo wygina

