» Pon sty 28, 2019 21:55
Problem z dokoceniem - może ktoś miał podobny?
Dzień dobry,
przeglądałam różne watki, ale trudno znaleźć podobny. Pokrótce opisze sytuację i zadam pytanie, na które może ktoś będzie miał dobry pomysł?
Mam aktualne 4 koty wszystkie przygarnięte - Pierwszy był bury chłopak, obecnie 6 lat, ze wsi, trochę panikarz ale przylepka, potem Trikolorka obecnie 4 letnia , neurotyczka ale już bardzo mocno zsocjalizowana - choć a kolan anie siada:)(dokociliśmy jak miała 5 miesiecy, było trochę syku ale teraz kochają się bezmiernie - dream team). Potem 2 lata temu przypętał się - 4 miesięczny czarny chłopaczek - były syki, ganianki, ale z miesiąc potrwało i teraz cała trójka żyje w stadnej zgodzie i przyjaźni. Mafia trzykolorowa. Czarny ma teraz 2 lata. Chłopak jak malowanie - charakter typu "Pająk Chwat - wszystkich brat":) No i nasz obecny problem - Ruda dziewczyna, lat..chyba 5?. Kochana i miła, śliczna jak milion dolarów, mieszkała jako jedyny kot w domu, a ostatnio od paru miesięcy z psem, z którym żyła we tolerancji. ( ona na górze - on na podłodze). Jej poprzedni pan (nasz znajomy) zmieniał swoje życie i postanowił kotka oddać - co było robić, wzięliśmy na próbę.
Przez pierwsze 2 tygodnie, luz...dlatego zdecydowaliśmy się, ze bierzemy ją na stałe. Czarny chłopak pokochał ją miłością od pierwszego wejrzenia a ona jego, bawią się, korzystają z jednej miski (teraz jest para czarno - ruda). Z drugą parą - stosunki były..sykające ale...w miarę. Mamy lokal 2 piętrowy więc dokacaliśmy w miarę na spokojnie, bez gwałtownych ruchów, zgodnie z "procedurami". Ale...minął miesiąc, Ruda nabrała pewności i zaczęła pokazywać charakter. Opanowała 1 piętro i goni stamtąd wszystkich oprócz Czarnego. Jemu wolno wszystko. Co więcej - bardzo lubi schodzić na parter i tam zaczeła straszyć rezydentów. Sykanie, ganianie, polowanie, bicie. Czajenie się na drodze do kuwety (bierna agresja) albo w ogóle...czajenie się i terroryzowanie wzrokiem. A rezydenci ( szary i trikolorka) - jakby się poddali i przerazili. Chowają się po kątach albo parapetach jak tylko ją widzą. Jak jej nie ma - zabawa i spokój. Ale Ruda - baardzo chętnie siedzi ze wszystkimi na parterze. Siedzi, siedzi..patrzy patrzy..niby śpi...i nagle coś jej strzeli do głowy - biegnie i napada. Raz dziennie akcja musi być. Nie rzuca się z zębami i nie walczy do upadłego, raczej paca łapami i przegania ale wrzaski i krzyki - wiadomo. Reagujemy jak się da, widząc że się zbiera - odsuwamy ją poduszką albo po prostu dostaje znak, ze nie wolno - i rezygnuje. Ale nie odpuszcza. Co więcej - zawsze nasza Trikolorka goniła inne koty ( np. na działce), jako jedyny z trójki strażnik terytorium - a tu..wogóle rejterada...w defensywie.
Faktem jest, ze dostaliśmy Rudą z niby bardzo dobrego domu - niemniej mocno zaniedbaną. Ma problemy z pazurami (nadrywają jej się do krwi), paskudny kamień na zębach i zapalenie przyzębia...no jest co leczyć. I leczymy - co widac, bo kot ma się coraz lepiej. Zęby - czekają na swoją kolej. Ale ma prawo czuć się ciągle niekomfortowo zdrowotnie.
Włączyliśmy Feliway Friends, Ruda nosi obróżkę feromonową ale chyba słabo to pomaga. Zmieniliśmy ciągi komunikacyjne na mniej konfliktowe ( ale domu przecież przebudować się nie da - schody to schody:)), przestawiliśmy kuwety, żeby każdy miał łatwiejszy dostęp, karmimy w miarę bezkonfliktowo, uwagę wszyscy mają poświęcaną równo, tak samo dużo mrytania, drapania, przytulania, zabawy. Mamy ją aktualnie półtora miesiąca i sytuacja zrobiła się...hmmm... mocno nerwowa. Zwłaszcza szkoda mi tej mojej dwójki rezydentów, bo oni cały czas w nerwach.
Co więcej - za tydzień musimy wyjechać (na 7 dni) i oddać koty pod opiekę do rodziny. Myślałam, ze do tego czasu sytuacja się ustabilizuje - ale chyba nie ma na to szans. Rodzina - kociarze 200%, dla kotków wszystko, znają je i kochają - ale mają niezbyt duże mieszkanie 2 pokojowe.
I teraz po tym obszernym wstępie pytania zasadnicze:
1. Czy ktoś z Was miał podobną akcję i czy macie jakieś sposoby? Uspokoiło się u Was? Dogadały się koty?
2. Na czas wyjazdu - rozważam ich rozdzielenie - oddanie Rudej do przyjaciółki solo - a reszty do rodziny. Obawiam się, po prostu, że na małym metrażu, gdzie jest mniej miejsc do ucieczki konflikt może eskalować, a tak - może przez tydzień się trochę uspokoją i zrelaksują wszyscy? I zaczniemy abarot od nowa? Ktoś z Was miał podobne doświadczenia? Co myślicie? Bo ja...już sama nie wiem - raz mi się wydaje to dobrym pomysłem, raz bez sensu.
3. I trzecie - rozważam oczywiście kociego behawiorystę - żeby wyczerpać naprawdę wszystkie wszystkie możliwości przed ewentualnym szukaniem Rudej innego domu, bo jednak zdrowie rezydentów wydaje mi się ważniejsze... (cudna jest, przekochana, do ludzi puchaty miziak i do Czarnego też...) Polecicie kogoś? Najlepiej weterynarza - behawiorystę. W Warszawie.
Uff...
Z góry dzięki za wszystkie pożyteczne i dobre rady, bo już się czuję pogubiona...a doświadczeni w sumie trochę już mam:)
Yoshi