» Śro sty 02, 2019 11:20
Re: Opiekunka z zaawansowanym rakiem. Potrzebna karma i domy
Temat co jakiś czas wraca jak bumerang. Od kilku dni przeszukiwałam forum w konkretnej sprawie i trafiłam na wątki z 2010, 2011 ( nie będę cytować tytułów, bo sa trochę stygmatyzujące, a nie chcę, by ten temat poszedł w tę stronę ) właśnie analizujące od jakiej fazy można mówić o przekoceniu niekoniecznie wynikającym ze splotu okoliczności, do jakiego momentu pomaga się kotom, a w jakim momencie przyjmowanie kolejnych zaczyna stanowić problem - z punktu widzenia tak dobrostanu psychicznego kotów, jak i ogarniania przez opiekuna. Weszłam dość głęboko w te watki, bo w ciągu ostatnich 2 lat populacja domowa urosła ogromnie, 2,5 roku temu miałam 1 kota i 2 psy i wydawało mi się to nieprzekraczalną ilością, teraz kotów mam 7 i co więcej - wszystkie uważam za rezydentów i żadnego nie chcę oddać, chociaż 2 z nich, obecnie 7 miesięczne, we wrześniu trafiły do mnie tymczasowo z ustalonym w pewnej perspektywie czasowej DS. Opiekuję się też bezdomnym kotem, oswojonym, który kilka miesięcy temu pojawił się w mojej okolicy, leczę, gdy coś się dzieje, w paskudną pogodę nocuję go.
I te ostatnie miesiące w konfrontacji z poglądami wyrażanymi w tamtych wątkach pozwoliły mi wypracowac pewien punkt widzenia.
Stan u mnie jest taki, że mam duże mieszkanie, dwupoziomowe, miejsca na kuwety, drapaki, tunele, kartony do kryjówek kocich jest dużo. Stać mnie tez na karmienie przyzwoitymi karmami i opiekę weterynaryjną, tak w trakcie choroby, jak ogólną profilaktykę. Koty super się ze sobą pozgrywały- i parach do tulenia, i do zabaw. Nie ma miedzy nimi zadnych konfliktów, jedyny, który nie przepada za bliskim kocim towarzystwem- akceptuje obecność pozostałych i ma miejsce w domu zawsze, by w spokoju się wyspać, odseparować, gdy ma na to ochotę. Psy mam raczej zdrowe, ale sa już 13 letnie i tez musze na nie bardziej zwracać uwagę plus znależć czas na wybieganie.
Wydawałoby się super. Jest jedno ale- jestem ich jedyną opiekunką i pracuję i tu zaczyna się problem ogarniania tak bieżacych spraw, typu nakarmić tak, by wiedzieć, które ile zjadło, skontrolować, które, jaka kupę robi, czy nie ma jakiegoś problemu z sikaniem ( nie mają ulubionych kuwet, wszystkie robią do wszystkich ) . A problem narasta, gdy coś zaczyna sie dziać, co miałam przez ostatnie dwa tygodnie. Jakiś armagedon się porobił, sraczki, kichanie, stan zapalny oka i tak jedno po drugim, nagle strata apetytu, pogorszenie samopoczucia, albo - niby wszystko ok, a widzę, że w kuwetach niedobrze. I wtedy jest masakra- ustalenie ( przy chodzeniu do pracy ) które, co zrobiło do kuwety, albo czyja jest ta rzadka kupa, ustalenie, czyje siuśki mają niepokojącą konsystencję, bo zamiast się zbrylać, rozpadają się, wizyty u weta po kolei z tymi, z którymi się da pojechać ( a weta mam 3 minuty od domu, więc żadna podróż ) spowodowały, że prawie ryczałam z bezsilności i wykończenia. Fakt, że sytuacja jest dla mnie nowa, bo do kwietnia wszystkie koty, jakie miałam, w zasadzie były zdrowe ( ale dla odmiany wtedy miałam przez tydzień jeża, który zbyt wcześnie się wybudził i u mnie czekał, az gleba i robale do jedzenia mu odmarzną ), więc nadal jestem w fazie uczenia się, jak to wszystko poodgarniać, na co zwracać uwagę. Być może osoba znacznie bardziej doświadczona lepiej sobie radzi. Ale ja na tym etapie mogę powiedzieć, że nie wyobrażam sobie dobrej opieki nad większą liczbą zwierząt.
Więc powiem tak, jeśli tych zwierzaków jest więcej, jeśli dochodzą problemy w innych aspektach- behawioralnych, finansowych, lokalowych, a też nie ma się stałej pomocy innych domowników- to uważam, że nie da się zapewnić kotom ( czy innym futrom, bądź gadom ) takiego naprawdę dobrego domu. Dochodzą do tego jeszcze chyba naturalne sprawy ludzkie- zmęczenie, pociąga za sobą zniecierpliwienie, nerwowość, trzeba być aniołem, żeby kompletnie tego nie odczuwać, a odczuwając tak schować, żeby zwierzaki nie odczuły. Ja mam morze cierpliwości do zwierząt, a do kotów 3 morza i im któreś bardziej potrzebujące, tym większe to morze...a były momenty, gdy hmmm zbyt energicznie zgoniłam z blatu w kuchni, gdy przygotowywałam pt. miski dla każdego cos innego.
jednocześnie wiem doskonale po sobie, jak łatwo przekracza się granice. Moje pierwsze przekroczenie wyniknęło z tego, że koty wzięte do domu okazały się bardzo mało oswajalne, nie do adopcji. Kolejna znaleziona późną jesienią na wycieraczce okazała się super miziakiem, radosnym, wesołym, chętnym do zabawy- coś, czego z poprzednimi kotami nie zaznałam. Po dwóch dniach stwierdziłam, że ma u mnie dom. Następny znaleziony przy -10C w środku nocy drżący na betonie - miał obiecany dom i miał być na chwilę. Ale przez tą chwilę tak cudownie się zaadoptował w domu, tak się zgrał z kocią wycieraczkową, stały się nierozłączne, kompletnie nie przeszkadzał, a wręcz przeciwnie dawał mnóstwo radości, a w międzyczasie pojawiły się kolejne bezdomne aspirujące do tego samego obiecanego domu... i tak przy każdym był jakiś powód do zostania rezydentem. Głownie taki, że jak pojawiło się jakieś kocię przelotem, to widziałam, że jego "zniknięcie" moje odchorowywały- głównie jeden, który bardzo łatwo się przywiązuje i widać, że potem tęskni, jest markotny.
Ale naprawdę wiem, że trzeba umieć sobie powiedzieć stop. Bo to nie tak, że jak się ma 6, to 7 nie robi różnicy, a przy 13tu i 14ty się nakarmi. Pewnie, jakoś człowiek sobie z tym radzi. Ale właśnie jakoś i raczej z każdym kolejnym gorzej niż lepiej.
Mi teraz serce krwawi, bo mam pod blokiem zupełnie oswojonego kotka, który, gdy wychodzę biega za mną jak piesek. Wykastrowałam, odrobaczam, gdy widzę, że coś mu jest wiozę do weta. Kot ma taka średnią budkę ( innej nie zaakceptował ), która przy niewielkim mrozie daje mu schronienie, ale przy wiekszych nie. Więc biorę go na noc, gdy pogoda jest naprawdę zła. Ale trzymam się sztywno tego, ze jest zamknięty w pokoju, nie mieszam go ze swoimi, nie wypuszczam na salony, a na dzień zawsze wychodzi, gdzie jest dokarmiany przez starsze małżeństwo. Trzymam się tego, bo wiem, że jak wypuszczę na dom, zacznie się zgrywać z moim stadem, to znowu przekroczę kolejną granicę. Gorzej, gdy na drodze mi stanie jakieś chore kocię i tu rozumiem, że człowiek się łamie, bo co z takim chorym robić ( chyba co do schronisk w przypadku kotów mamy zbliżone opinie ).
Sorry, nie mój watek, a napisałam elaborat, ale temat wywołany przez PATMOL wręcz jak w dychę trafił w moją sytuację, jak i przemyślenia z ostatnich 2 tygodni, które trochę mi się ulewały. Ale tez nie ukrywam, sam problem, co z takim stadem w przypadku naszej choroby, wypadku, jakiegoś nagłego zdarzenia też chodzi mi po głowie od jakiegoś czasu, szczególnie, że koty miewamy różne, u mnie np, o ile w przypadku części na pewno można byłoby znaleźć domy- po rodzinie, znajomych, to dwójkę mam nieadopcyjną i trzeba byłoby super amatora, by sobie z dzikuskami radził, jak i wziął na siebie opiekę nad zwierzakami, które nie dają się dotknąć, pogłaskać, zwyczajnie się boją każdego obcego. A pewnie każdy przekocony dom ma takie przypadki.
Temat jest ważny i może gdyby znalazł się moderator warto byłoby wyodrębnić- tak, by mozna było się powyżalać ( bo nie sądzę, by był ktoś mający dużo kotów nieświadomy konsekwencji z tym zwiazanych ) i nie zapaskudzić tego watku - jesli rudalia nadal chce pomocy w takich formach, jakie tu zostały zaproponowane, bo cosik zamilkła od poniedziałku.
Ostatnio edytowano Śro sty 02, 2019 11:37 przez
maczkowa, łącznie edytowano 1 raz