Koleżanka napisała do mnie z zapytaniem.
Postanowiłam wkleić tutaj jej wpis, bo może któraś z Was będzie miała jakiś pomysł.
Proszę nie piszcie, że nie powinna kota puszczać luzem tylko trzymać w domu. Już nie raz z nią o tym rozmawiałam.
Mam 2 koty. W tym samym wieku. Z różnych matek. Tośka jest normalna - bawi się, łasi, poluje, łazi po drzewach itp. Koty żyją przy domu, mamy na terenie swój las ogrodzony, nie ma psów itp. Więc mają raj. Czatowały tu okoliczne kocury, jak nasze były małe, ale odpędzałam pistoletem na wodę i już ich nie ma. Drugi mój kot - Lucjan do ok. 6 miesiąca był normalny. Tzn wchodził na kolana, tulił się mruczał, bawił się z Tośka, z nami, sam. Ale dupa wołowa z niego była od początku - słabo się wspinał, widać, że taki cykor był zachowawczy. Ale mimo to zachowywał się normalnie. Ok. 6 mies się zmienił. Jakby zdziczał. Do lasu idzie tylko za nami lub dziećmi, jak pies przy nogach. Sam nigdy. Jak Tośka mi w lesie z pola widzenia zniknie to normalnie w panikę wpada. Od miesiąca całymi dniami siedzi na tarasie i gapi się w drzwi lub na wycieraczce koczuje. Jak wychodzę to od razu przychodzi, ale nie daje się głaskać. Nie ociera się o nogi, za to o drzwi tarasowe jak mnie widzi to się ociera. Jak chcę go pogłaskać to się rozpłaszcza na glebie, uszy po sobie kładzie. A kiedyś to była przylepa straszna, ciągle się tulił. Teraz nie. Biorę go na ręce, miziam, nie mruczy, tylko patrzy w jeden punkt. Nie ma możliwości, żeby dostał np od dzieci po łbie czy coś. Żeby to trauma jakaś była. Niemal nie wydaje dźwięków, miauknie tylko jak z jedzeniem do miski idę. Nie drapie. Ostrzy pazury o opony auta, ale jak go weźmiesz np na ręce gdy nie chce, to się nie stawia, nie drapnie, nie wystawi pazurów, zębami nię złapie. Taka wielka wołowa dupa jest. Jeszcze nie znaczy terenu. Przynajmniej ja go jeszcze nie widziałam, poza ocieraniem się. A ma już 9 mies. Tośka mu ostatnio przyniosła podduszoną ryjówke. Obserwowałam. Kurde. No niby próbował się nią bawić, ale koszmar to był jakiś. Nieporadny niemiłosiernie. Skończyło się na tym, że mu ta ryjówka zwiała i tyle. Generalnie to on sprawia wrażenie zagubionego w czasoprzestrzeni. Widzi, słyszy, jako mały nie miał żadnych urazów. Przy matce był do 3 miesiąca. Zdrowy, zadbany, odrobaczony (bo czasem toksyny robali robią spustoszenie neurologiczne). Fizycznie zdrowy, duży kot. Psychicznie masakra. Może on ma po prostu taki charakter, może kurde autystyczny jest czy coś. Tylko się teraz zastanawiam czy go w takim wypadku kastrować? Jeszcze większa oferma będzie. Ale za to jak to nie wykastruje, to go przy pierwszej wiośnie inne koty zagryzą... I co to zrobić?