Witam,
mam problem z pewnym kotem.
Kot, nazwany przez nas Lolek, od około roku jest przez nas dokarmiany, regularnie, codziennie, przychodził pod dom i czekał na kolację.
Od jakiegoś czasu zagląda do nas przez okno, czeka na parapecie, a że na dworze zrobiło się paskudnie, zaczęłam mu okno otwierać.
Początkowo nie chciał wejść, uciekał jak tylko ktoś podchodził do okna. Od około dwóch tygodni zaczął wchodzić do pokoju przez okno, po czym usadawia się na podusi umieszczonej na parapecie
Nigdy nie było mowy żeby go pogłaskać, natychmiast syczał, kulił się, widać zresztą, że w swoim życiu kocur wiele przeszedł, jest też wiecznie przeziębiony, być może na coś chory, kicha i prycha, ma wypłowiałe, brązowawe futerko, które faktycznie powinno być u niego chyba czarne. Chciałabym go zabrać do weterynarza, ale do tej pory nie było takiej szansy.
Od kilku dni kot zaczął się nieco oswajać z naszymi rękami, nawet podnosił łebek do głaskania. Potrafiliśmy kiziać się tak przez 20 minut, kocur tarzał się po poduszce, pokazywał nawet brzuszek, jednak my ostrożnie głaskaliśmy tylko po łebku i po bokach. Ni stąd ni zowąd, zachowanie kota zmieniało się i w ułamku sekundy z przytulaska robił się nerwus, bez ostrzeżenia "pacał" nas łapą, wydawał krótkie syknięcie i "kuł" nas zębem. Przypomina to trochę atak kobry- krótkie, szybkie ugryzienie, tylko w przypadku Lolka mimo wszystko raczej delikatne. Jest to jednak dla nas dość nieprzyjemne doświadczenie, kiedy to wydaje się, że kot zaczął się z nami oswajać, prosi się o dotyk, aż tu nagle atak- bez ostrzeżenia. Potem traci już humor i układa się do snu.
Czy to normalne u dzikich kotów, czy tak przebiega u nich proces zaprzyjaźniania się z człowiekiem?
Czy wg Was jest szansa na pełną socjalizację i zaproszenie kota do domu na stałe?
Aktualnie kot od dwóch dni pomieszkuje na parapecie w pokoju, kilka razy niestety załatwił się na podłogę....nie ma mowy żeby załatwił się do kuwety, a kiedy otwieram okno żeby wyszedł się załatwić....on nie reaguje i wraca do układania się na poduszce.
Mam wrażenie, że chce tu zostać, i być kochanym i tulonym, a jednocześnie w pewnych momentach traci do nas zaufanie. Nie chcę go wyrzucać z powrotem na dwór, a jednocześnie boję się nieco tych dziwnych zachowań u niego, nie mówiąc już o tym, że boję się wziąć go na ręce i zaprosić do kuwety...
Jakieś pomysły? Może ktoś ma doświadczenie w postepowaniu z dzikuskami?