Witam wszystkich, którzy jeszcze zechcą tu z nami być.
W moim życiu strasznie dużo się dzieje, niestety nic dobrego. Problemy chyba urządziły sobie zawody, który mi więcej dołoży :/
Stąd moja nieobecność, choć i moje osobiste, i "moje" z III piętra cały czas pod kontrolą i trochę mają z tymi problemami wspólnego.
Najpierw o kotach "moich" z trzeciego pietra.
Najbardziej problematyczne to oczywiście Misiek i Myszka. Już nie mogłam patrzeć na ich cierpienie i 24 kwietnia zabrałam ich do weta. Zrobiłam badania ze względu na ich dużą wagę, która tez mogłaby wskazywać na jakieś zaburzenia. Okazało się, że waga nie jest aż taka straszna jak to wizualnie wygląda, Misiek 7,20 kg Myszka 6,50 kg. Stan paszcz obu kotów TRAGICZNY. Doraźnie wetka zastosowała Convenię i Dexafort (steryd) i miałam popracować nad panią żeby zabrać je na zabiegi zanim leki przestaną działać. Ja nie wiem, w jaki sposób te koty są w stanie jeść ! Z tym, co mają w paszczach każdy inny kot już dawno umarły z głodu, bo nie byłby w stanie wziąć do pyszczka żadnej karmy. I to działa na ich niekorzyść, bo ich właścicielka wyznaje zasadę - JEDZĄ TZN ŻE NIC IM NIE JEST. Pracowałam naprawdę długo i stanowczo, ale niestety ... Powiedziała, że jak problem wróci to już wtedy zrobimy zabiegi. Tylko że, jak problem wróci to nikt bez wcześniejszego antybiotyku zabiegu nie zrobi. A jak podam antybiotyk to problem się znów na chwilę "schowa" i powstaje takie błędne koło. Już nie mam siły się prosić wysłuchując ciągle argumentu, że "Puszkin ma wyrwane zęby i nie pomogło, im też nie pomoże" . Czekam na jej decyzję i nie mam innego wyjścia. I tylko kotów żal, bo cierpią. Niestety popsutych zębów antybiotykiem i sterydem nie da się wyleczyć i problem nigdy nie zniknie.
Puszkin trzyma się całkiem nieźle. Ma okresy, kiedy czuje się gorzej, ale są też okresy, kiedy wszystko przechodzi i w tym czasie odzyskuje formę. Domywa się, czyści futerko, je ze smakiem i nawet przede mną nie ucieka.
Zaskoczyły mnie wyniki badań Myszki i Miśka. Takich wyników życzyłabym sobie u wszystkich kotów (na zdjęciach) Tak morfologia, jak i biochemia ze wszystkimi parametrami w normie, choć koty żywione jak żywione i wcale już nie młode.
Została mi do przeglądu Muszka. Nadal mieszka w piwnicy, którą uważa za swój dom, całkiem dobrze sobie radzi i na swój sposób jest szczęśliwa. Pani ostatnio zauważyła problem z cyckiem, który jest opuchnięty. Niestety nie widziałam, bo <Muszka nie jest skora do pokazywania brzucha obcym, a próba zabrania do weta nie powiodła się, bo do transportera nie dała się zapakować. Trzeba będzie jakoś wsadzić podstępem. Na razie nie miałam czasu z nią jechać, bo po 1/ moje auto rozlazło się na cacy i transportu był brak 2/ zajęta byłam jeżdżeniem ze swoimi chorymi kotami tam i z powrotem. One wymagały pomocy natychmiastowej.
Przy okazji wizyty z Myszką i Miśkiem kupiłam wszystkim kotom (szt. 7) krople na pchły, kleszcze i robaki (Broadline) stąd taka kwota.
Wyniki badania krwi (morfologia i biochemia) Myszka i Misiek
A teraz "Moje koty - moje problemy"
Malutka, jak wczesniej pisałam ma ogromne problemy z nerkami. Choć na chwile problem zniknął od lutego powrócił ze zdwojona siłą. Dożylne kroplówki byłysmy w stanie podawac przez tydzień, później żyłki odmówiły, pękały, zatykały się i przeszłysmy na kroplówki podskórne. Jednak to też zawiosło. Udawało się tylko przez 2 tygodznie, ale to był straszny koszmar, który przerósł i mnie i kota. Każde wbicie igły w grzbiet sprawiał jej tak ogromny ból, że kroplówki podawałyśmy we dwie na zasadzie, że jedna trzymała kota w powietrzu za kark, a druha obsługiwała igłę i kroplówkę. To trwało 2 tygodnie. Więcej nie wytrzymałam psychicznie. Kiedy przy ostatniej kroplówce Malutka zsikała się ze strachu powiedziałam dość ! Nie wspomnę już o łapaniu kota po domu, chowaniu się przede mną, wielkim strachu i stresie, który wywoływał każdy mój ruch i o zbliżeniu się do kota nie było mowy.
Kiedy zabrałam ją na badanie krwi i wetka chciała ją nawodnić odstawiła taki cyrk, jak w domu przy kroplówkach. Wetka wtedy też stwierdziła, że w takim razie kroplówki nie mają sensu, bo prędziej ją stres zabije niz te nerki. Od tego czasu jesteśmy tylko na lekach. Co jakiś czas zaliczamy wizytyu w Rzeszowie, bo wiadomo, że kot wymaga najczęściej pomocy w weekendy jak wszystkie przychodnie nieczynne. O ile w jednych badaniach spada nieco mocznik to kreatynina rośnie. Kolejne badania i kreatynia spada, rośnie mocznik. Dwa tygodnie temu w sobote już myślałam, że nie dożyje do poniedziałku. Nic nie jadła od kilku dni, nie dała się nakarmić, chodziła i zataczała się, nie była w stanie przejść dystansu 3 metrów. Okazało się, że znów dopadło nas zapalenie pęcherza. W moczu w dość dużej ilości leukocyty, erytrocyty i białko, i kolejny antybiotyk. Jednak sie udało i kradniemy z Malutką życiu każdy następny dzień. Malutka w tym roku skończy 11 lat a z chorymi nerkami funkcjonuje od 5 roku życia. Ten narząd się niestety nie naprawia i jestem świadoma, że to droga tylko w jedną stronę, jest mi ciężko, jak jej stan sie pogarsza i choć jestem przygotowana na wszystko, psychicznie mnie to całkowicie rozwala. Wazy 2,30 ( tyle wazyła Sami jak umarła). Został z niej już tylko długowłosy szkielecik.
Druga moja kotka Kosia, która 7 maja skończyła 18 lat , jakiś miesiąc temu też wywinęła mi niezły numer. Rano okazało się, że kot nie chodzi, ciągnie tylko tylne łapki za sobą. Pierwsza myśl - jakiś wylew, zaburzenia jakieś neurologiczne, to już koniec !
Szybki urlop i natychmiast wizyta w lecznicy. Kontrola neurologiczna nie wykazała żadnych nieprawidłowości. Za to RTG wykazał straszne zmiany w kręgosłupie. Przy grzbieciku i przy miednicy kręgi zupełnie pozrastane, ogromne kolczaste wyrostki, które podobno sprawiają taki ból przy poruszaniu się. Z uwagi na to, że też przestała jeść drugi kot na kroplówce. Trwało to jakoś tydzień i choć już przawie się z nią żegnałam, bo starości się nie wyleczy, to Kosia pokazała życiu, że jeszcze nie czas, że nie spieszno jej za TM. Na lekach cały czas wróciła troszkę do formy. Ma lepsze i gorsze dni. Niestety nigdzie nie da rady wyskoczyć i większość czasu spędza na swoim kartonowym legowisku, które kocha najbardziej, ale nie poddała się. Znów oszukałyśmy na chwilę czas. Kolejny raz sie udało, choć widać, że starość doskwiera i chore kosteczki bolą przy poruszaniu. To bardzo cierpliwy kotek, znosi wszystko i nie narzeka. I tak żyjemy z dnia na dzień oczekując najgorszego, które z pewnością kiedyś nadejdzie. Mówię im, że jeszcze damy radę, że wszystko będzie dobrze, choć sama w to nie wierzę.