Jak to zwykle bywa nieszczęścia chodzą parami. Najpierw straciłam Sami, później laptop, a wczoraj Malutką (prawie).
Laptop wzięłam do pracy, kolega dwoił się i troił żeby go w ogóle odpalić. Niestety starość nie radość i wiele się uczynić nie dało, ale zmartwychwstał, nie wiem na jak długo. Nie wiem co zrobił bo się na tym kompletnie nie znam, ale na pewno wyjął z niego pół kilo czarnych kocich kłaków. Oprócz tego podobno system też już ze starości nie bardzo sobie radzi. Najważniejsze jednak , że żyje i można z nim jakoś dojść do porozumienia.
Wczoraj, jak wchodziłam do domu, nie wiem jakim cudem Malutka wymknęła się na klatkę. Zorientowałam się dopiero po godzinie, bo to kot, który ma swoje upodobania i nie zawsze wita mnie w drzwiach. A najbardziej lubi ukrywać się w takich dziurach i skrytkach, że już nawet nie staram się jej szukać, zawsze skądś w końcu wylezie.
Wróciłam o 16.00 . O 17,00 doszłam do wniosku, że wystarczy tego ukrywania i zaczęłam jej szukać. Przegrzebałam absolutnie wszystkie miejsca, gdzie mogłaby być. Nigdzie jej nie było. Przeszukałam klatkę od góry do dołu. Nic, ani śladu kota. W amoku przeszukałam okolice bloku, a wiem, że ona do mnie nie przyjdzie, tylko wciśnie się w jakiś zakamarek i będzie czekać. Ciemno, nic nie widać, kot czarny, nigdzie jej nie było.
No to dawaj rozpytywać sąsiadów. Pan z czwartego powiedział, że jak wychodził pół godziny temu to była na klatce, ale jak wracał 15 minut temu to już jej nie było. Sąsiad z parteru - że była na dole ale ja wyścigał na górę i poszła. Jeszcze jedna sąsiadka, że spała sobie na schodach. No to jeszcze raz przeszukiwania klatki i szukanie dziur, gdzie mogłaby wleźć. Tylko wnęki w ścianie na każdym piętrze z dziurą od zewnątrz gdzie są liczniki gazowe, a drzwiczki pozamykane. No to świecę do środka telefonem - na IV nie ma, na III nie ma, na moim piętrze świecę, a tam czarne, otwieram drzwiczki - JEST. Siedziała na klatce półtorej godziny, a ja idiotka byłam przekonana, że jest gdzieś w domu. To kot, który boi się ludzi, nie wyjdzie prosić o pomoc, ucieknie i umrze sobie gdzieś w krzakach.
Nie wiem, jakim cudem przemknęła mi pod nogami, bo jestem na to wyczulona i jak wchodzę do domu to zawsze pilnuję.
Jeśli chodzi o Sami
-------------------------
Przede wszystkim serdecznie Wam dziękuję za pomoc w Jej ratowaniu
Czas, kiedy Sami z siostrzyczką były u mnie znów nauczył mnie pokory. Przez ten czas nauczyłam się wszystkiego co mogłam o FIP, o leczeniu, o lekach...tylko czasu miałyśmy za mało, a Sami nie chciała poczekać choć walczyła dzielnie i długo. Zrobiłam dużo błędów, dziś zareagowałabym zupełnie inaczej. Bogatsza w kolejne doświadczenia mam nadzieję, że ta wiedza nigdy mi się nie przyda
Kolejny raz potwierdziło się, że weterynarzom się nigdy nie ufa, że trzeba działać samemu i szybko, bo najgorszy jest uciekający czas. Ale czasu nikt już nie cofnie, a ja zostanę z wyrzutem sumienia, że nie zrobiłam wszystkiego, co mogłam.
Choć minął tydzień wcale nie jest lepiej. W pracy jakoś leci, ale najgorsze są powroty do domu
. Koty, zwłaszcza Pifko do dziś strzygą uszami na dźwięk jej imienia, przy miskach rozglądają się, czy aby na pewno nie wylezie żeby zaglądnąć, co też one tam mają dobrego. Kosia, jak chce wejść do łóżka rozgląda się dookoła, czy nie idzie Sami, bo to Sami jak była zajęła jej miejsce przy mnie. Wszystko ją przypomina. Wszystko jest nią wypełnione, do dziś omijam miejsce za fotelem, gdzie lubiła leżeć, a ja musiałam uważać, żeby jej nie zdeptać.
Wpłaciłyście ogromną ilość pieniędzy i nie mówcie, że nie muszę jej oddawać. Tak trzeba. Pomagacie również innym kotom, które tej pomocy potrzebują, macie swoje chore . Kilka osób pytało na grupach o lek , ale ja mam SAK, a SAK nie jest najlepiej działającym lekiem, nie wszystkie koty na nim zdrowieją. Można zastosować na początek kuracji i zmienić. Dotarł do PL na początku grudnia. Nie ma na nim nic oprócz podziałki ml. Jest ważny pół roku i przez ten czas trzeba go wykorzystać, bo później już do niczego się nie przyda
Niektórych przeważnie zwyczajnie nie stać na jakikolwiek lek
Nie wszystkie wpłaty kojarzę z nicami, przy wpłatach też nie wszyscy wpisali nick dlatego wpiszę imionami, a Wy odezwijcie się choćby na PW żebym mogła zwrócić. W tym momencie nie jestem w stanie wszystkiego, bo zostałam bosa goła i wesoła, koszt cmentarzyka to 700 zł, wyłożyłam się z tego, co jeszcze było. A koszt wizyty w Rzeszowie 480,00 (wstawiałam wcześniej zdjęcie). Żeby Wam zwrócić muszę trochę zarobić
Marzena P. - 100,00
Marta BG. - 50,00
Ewa HG. - 50,00
Marzena K. - 60,00
Agnieszka R. - 25,00
Anna P. - 100,00
Iza P. - 700,00
Iza P. - 300,00
Joasia K. - 100,00
Maria K. - 50,00
Joasia Z. - 60,00 (bazarek Katarzyna 1207)
Marta BG. - 50,00
Julia M. - 100,00 . zrzutka ( od Dana)
----------------------------------------------
RAZEM 1 745,00 Nie wiem tylko na razie, jak spłacę Pibon
Chyba dopiero w momencie odsprzedania leku, bo na razie zwyczajnie nie mam
Na Sami wydałam
- wizyta w Rzeszowie 480,00 ( w tym zabiegi i badania)
- odżywki, wspomagacze, odpornościowe ok. 200,00
Mogę też wpłacić Wasze pieniążki na jakiegoś wyznaczonego przez Was kociaka, to już zostawiam Wam decyzję jak to załatwić, tylko napiszcie, proszę.
No i to by było na ten czas tyle.
Muszę jakoś tę żałobę przeboleć.
Na razie tylko pogodziłam się z tym, że jej już nie ma, ale pozostał straszny ból, który wcale nie mija.