Naszego kocurka wzięliśmy po wypadku jako dom tymczasowy. Wpadł pod bus i miał mocno uszkodzoną nóżkę. Rehabilitowaliśmy go, daliśmy mu dużo ciepła i miłości. Kotek dobrze odnalazł się w naszym domu (bez dzieci i innych zwierząt) jednak był strasznie „narwany” i od początku okazywał zachowania agresywne (nie można go było dłużej dotykać, bo zaraz gryzł, rzucał się do twarzy, gryzł w stopy). Po dwóch szczęśliwie spędzonych latach wyjechaliśmy z kotkiem do Londynu. Na pierwszym mieszkaniu wszystko było ok. Gdy zmieniliśmy mieszkanie na większe, piętrowe zaczęły się hardcorowe problemy.
Po pierwsze kot potwornie wyje w sytuacjach, gdy chce wyjść z naszych dwóch pokoi na resztę domu, po drugie jest bardziej agresywny (szybko się denerwuje, gryzie jakby z szałem), drapie łóżka i wyrywa dole części szafek kuchennych, a papierkiem lakmusowym jest sikanie na wszystko co miękkie - dosłownie. Codziennie zasikane jest łóżko, sofa, ubrania, które zrzuci z wieszaków. Pokazujemy mu gdzie jest kuweta, tłumaczymy cierpliwie, czyścimy ją dokładnie dodając pochłaniacz zapachów i folię ochronną, aby plastik nie nabierał fetoru uryny. Ma dwie kuwety obok siebie do wyboru z różnym podłożem, aby mógł wybrać. Karma pozostaje niezmienna od lat, choć mam wrażenie, że mimo zachowania niesamowitej higieny i sterylizacji kota w pokoju z kuwetami ciągle pachnie szczoszkiem. Zastanawiałam się już nad zmianą karmy i kuwetą zabudowaną, choć nie wiem czy go to bardziej nie zestresuje. Do tego stał się bardziej agresywny i gdy podczas zabawy mnie zadrapie to mam szramę jak po tygrysie Niestety potrafi mnie ugryźć też mocno w twarz i zrobić niezłą ranę bez żadnego znaku ostrzegawczego, gdy np. przytulam go na rękach i mruczy z zadowoleniem. To co mnie najbardziej jednak martwi to fakt, że kot chce uciec z domu. Nigdy w Polsce nam się to nie zdarzyło, a tu w Londynie już kilka razy współlokatorzy wołali mnie, bo kot wślizgnął się do nich do pokoju lub na taras i chciał zwiać. Raz niestety mój chłopak nie upilnował momentu i kot uciekł na sąsiednie osiedle, na szczęście jakiś człowiek o złotym sercu chodził po wszystkich mieszkaniach i szukał skąd zwiał. Strasznie mi przykro, że to wystąpiło. Bardzo się boję, że kocurko przestał nas lubić i że źle się mu z nami żyje
Dodam jeszcze, że chłopak wyprowadzał kota na spacery na smyczy, ale niestety to strasznie nakręcało kota – nie męczył się mimo spacerów i zabawy tylko nakręcał czego efektem było wycie przez CAŁĄ noc, bieganie w omamie po pokoju, wydrapywanie drzwi i wzrost agresji. Potem kategorycznie odzwyczaiłam kota od wychodzenia i było wszystko wróciło do normy. W pierwszym mieszkaniu kot miał bardzo mało miejsca i było dużo osób, większy hałas, ale kot czuł się tam ewidentnie mega dobrze. W drugim mamy psa z którym się ciągle bawi i super się lubią, pięć osób (do których się przymila i lubi) w bardzo dużym, piętrowym mieszkaniu po którym biega do woli. Czy macie może jakieś rady/spostrzeżenia odnośnie tej sytuacji? Czy nasz kot jest z nami nieszczęśliwy? Chciałam iść do behawiorysty, ale mój chłopak mówi, że przesadzam, a ja obawiam się, że to jedyne wyjście. Za każdą radę będę niesamowicie wdzięczna