Kolejna
wizytacja przeniesiona na przyszły tydzień. I dobrze się stało, bo mam teraz na głowie nie tylko koty od pani, tylko do tego kotkę z PP.
Pisałam wcześniej, że kotka odbywa wyrok w lecznicy, który został zawieszony i odroczony do piątku. Jej trójka dzieci odeszła na PP. Jedno przeżyło (Tabo, jednak dostało surowicę
)
Wczoraj wybrałam kotke z lecznicy, była cała osrana po pachy, ale dr zapewniał, że nic je nie jest, je, nie ma żadnych objawów. Przestraszona, brzydkie posklejane futerko, obojętne oczka, smutna minka - nie napawały jednak optymistycznie. Ale wiadomo - stres. Jednak dziś ok. 14 telefon - kotka nic nie jadła, nie piła, zrobiła dwie paskudne kupy i 4 razy wymiotowała na żółto. Od razu wiedziałam , co jest grane. Pan dr w przypływie niecodziennej odpowiedzialności przybył do lecznicy przyjąć kotkę ok. 16.30. Szybko test (wynik pozytywny) bateria antybiotyków, witamin, podskórnie kroplówka , canglob itp. zakaz jedzenia (to akurat mi sie podoba, bo wszyscy karmią na siłę
). Koteczka w domu i w transporterze łagodna, lubiąca głaskanie, mrucząca, jak zobaczyła pana dr to jakby diabeł w nią wstąpił, zwiała ze stołu (nie trzymałam jakoś konkretnie, bo nie było potrzeby) i zwiała za biurko. Wyjęłam bez protestów. Za każdym razem jak pan dr się zbliżał do niej to wydawało się, że wyskoczy ze skóry ze strachu, tak strasznie się go bała
Co najmniej 15 lat jeżdżę do weta z różnymi kotami, swoimi, nie sowimi, dzikimi z ulicy, strachulcami, NIGDY nie widziałam takiej reakcji kota na weterynarza
Na koniec mnie pogryzła, bo musiałam użyć siły, żeby ją utrzymać i wsadzić do transportera. Co oni muszą robić tym kotom, które tam przebywają, skoro później tak na nich reagują
Ale to tak na marginesie. Wracając do tematu - koteczka ta miała 3 dni temu opuścić lecznicę i zostać PORZUCONA na ulicy, bo wg pań otozianek to oczywiście dziki kot, więc jego miejsce jest na ulicy. Jej los wtedy byłby już przesądzony, padła by trupem najdalej przezywając kilka dni. Teraz pałuję się z idiotami, którzy gryzą mnie z każdej strony, bo wywołałam trzecią wojnę światową wyrażając swoje, niekoniecznie adekwatne do oczekiwań zdanie. O tej organizacji mówi się TYLKO dobrze, ale nie mówi się WCALE, każda opinia odmienna to hejt . Aż się dziwię, że mnie nie zablokowali, ale chyba tylko dlatego, że wiedzą, że to byłby ich gwóźdź do trumny
A pani koordynatorka (dyrektorka) oddziału wypisuje do mnie m.in. takie wiadomości, bo to ją boli najbardziej:
Odpowiedziałam linkiem dot. zbiórek internetowych ze strony min. finansów, nie mam nic do ukrycia, staram się wszystko skrupulatnie rozliczać i mam na wszystko
papiery Napisałam maila z pytaniem, kto ma teraz za to leczenie płacić. Oczekuję odpowiedzi. Wolę mieć wszystko napisane, choć pewnie będzie trudno uzyskać odpowiedź. Zobaczymy.
Teraz boję się nawet iść do "swoich" kotów, bo jeszcze by brakowało, żebym im PP przyniosła
Córeczkę, którą wczoraj jej oddałam zaakceptowała bardzo ładnie, lecz dziś na nią warczała i nie chciała kontaktu. Malutka przez to bardzo nieszczęśliwa, bo nie ma się nawet do kogo przytulić
Myślę, że jest to spowodowane chorobą i wróci do normy jak kotka poczuje sie lepiej. Na szczęście malutka elegancko, je pije, wydala książkowo, bawi się i skacze jak sprężynka.
Przedstawiam bohaterki :
Pan dr składał się przede mną, że on nie może wdrażać profilaktyki i zlecać badań jeśli opiekun/ właściciel ( w tym wypadku organizacja) mu tego nie zleci, utrzymywał, że kotka w lecznicy nie miała objawów (taaak, tylko ciekawe dlaczego ją wczoraj osraną po pachy przywiozłam z lecznicy waśnie) jadła i piła. Możliwe, że stres też zrobił swoje i kotka, która już była zarażona dostała nagle objawów i to takich ewidentnych, bo chyba po drodze z lecznicy do domu i po 10 godzinach przebywania w nim nie mogła się zarazić i pochorować, tylko musiała to ze sobą przywieźć. Ale panie otozianki nie każą robić nic oprócz sterylizacji i kopa w dupę, bo kto za to wszystko zapłaci ?! Przecież nie oni !.
Dobra, teraz z innej bajki
Nie mówiłam, ale dziś , jak już mam pewność, że nie wróci, chciałam i Wam powiedzieć, że od tygodnia Macho mieszka w swoim domu. Bardzo nieładnie, że nie napisałam, choć nie wiecie nawet, jak trudno mi było utrzymać język za zębami
A ponieważ wątek osiągnął swój kres, chciałam, żeby jeszcze tutaj ta informacja się znalazła.
A z jeszcze innej bajki
Wczoraj przyszły wyniki PCR Feli i Maciusia - POZYTYWNE
Nie mam jeszcze papierka, na razie wiem tylko od wetki przez telefon. Nowa strategia do wykonania, nowe wyzwanie.... Nie wiem, czy zdążę odebrac wynik w poniedziałek, bo musze zap***ć z kotką PP i pewnie nie zdążę.
Nie ,nie jestem narąbana, jestem zupełnie trzeźwa, ale wszystko mi już tak zoobojętniało, że nie umiem już nawet się martwić. Jestem głodna, niewyspana, zmęczona... Ostatni obiad jadłam tydzień temu, spać chodzę dobrze po północy i wstaję raniutko, w robocie dogorywam i zbieram siły na popołudnia z kotami
I tym (mało) optymistycznym akcentem żegnam się z państwem i ide se paść