To moze ja przedstawie NASZA historie, ktora niestety jest bez happy endu..
Ludwiczka znalezlismy na drzewie przed blokiem, darl sie w nieboglosy, byl troche brudny i wstraszony wiec zabralismy go do siebie i tak juz zostało. Weglug weta mial okolo 4 miesiecy. Byl z niego niezly urwis. W połowie listopada zmienilo sie jego zachowanie, byl znacznie spokojniejszy ale jadl, zalatwial sie wiec myslelismy, ze poprostu dorasta
W zeszły poniedzialek nie dawala mi spokoju poglebiajaca sie apatia wiec wybralismy sie do weta, ktory stwierdzil zapaleni dziasel. Ludwik dostal zastrzyki, tabletki do domu i paste do smarowania. Po zastrzykach byla widoczna poprawa wiec myslelismy, ze to byl problem, ze kota bolalo, jednak po 2 dniach zaczely sie wymioty. Pojechalismy natychmiast na kontrole. Kotek mial robione USG, rentgen, biochemie, test na bialaczke, caly czas mial goraczke. Okazalo sie, ze watroba jest '"uszkodzona"' i znaleziono plyny. Dzis zrobilismy punkcje i wszystkie badania wskazaly, ze to niestety FIP
cos co napoczatku bylo tylko najgorszym scenariuszem okazalo sie prawda. 1.5 h temu Ludwiczek odszedl za teczowy most
sama nie moge w to uwierzyc, jak szybko zniszczyla go ta choroba. Nikt z nas nie przypuszczal, ze moze mu cos dolegac, jednego dnia byl zdrowy, nastepnego ledwo zywy. Duzo sie wycierpial w ostatnich dniach i najgorsza byla ta rezygnacja w jego oczach..
Przepraszam za pisownie ale emocje sa jeszcze bardzo silne