Witam
Na początku chce zaznaczyć, że w temacie zwierzaków w domu jestem kompletnym laikiem. Nigdy nie miałem zwierząt, " latających luzem po domu", jak to sam mówiłem. Nie miałem takowych, bo po prostu nie chciałem.
Ale Pan Bóg chyba stwierdził: "To się jeszcze okaże..."
Jakiś czas temu w kotłowni jakaś dzika kotka zostawiła mi 4 prezenty (mam tam cały czas otwarte okno) . No i "wpadłem". Zakochałem się w nich od pierwszego momentu.
Kotki były jeszcze ślepe, znalazłem je na pewno krótko po narodzinach. Na początku nie chcieliśmy ich z żoną dotykać, żeby ich matka ich nie odrzuciła po naszym zapachu. Wydawało nam się, że postępujemy słusznie - żona twierdziła, że raz czy drugi widziała kocicę (ja nigdy jej nie widziałem), mleko i pokarm, który zostawiliśmy dla kocicy regularnie znikały. Wydawało nam się, że matka przychodzi do młodych, bo pokarm znikał, a kotki przez większość czasu cicho spały. Czasem piszczały, pewnie z głodu, ale przeważnie były cicho, więc wydawało nam się, że matka się nimi zajmuje jak trzeba. Nie zblizalismy się do nich. Zrobiłem im tylko jakieś wygodniejsze gniazdo i zostawiłem je kotce.
No i tu się kończy idylla.
Po upływie ok 3 dób, w ciagu 24 godz. zdechły 3 z nich. W tym momencie zwątpiłem w kotkę i uparłem się, że ten 4 przetrwa. Karmiłem go mlekiem dla niemowlaków (No trafiło akurat na niehandlową niedzielę, nic innego nie miałem w domu). Karmiłem go strzykawką (bo nic innego nie miałem w domu). W poniedziałek miałem kupić butelkę i mleko dla kociąt. Karmiłem go regularnie co trzy godziny, wstawałem tez w nocy, masowałem brzuszek. Za drugim czy trzecim razem zauważyłem, że zaczyna sobie radzić, że coś przełyka.
Ale nie udało mi się.
Na pewno tysiąc rzeczy mogłem zrobić lepiej, ale powiedzcie mi, co się mogło w nimi stać.