Na dzień dzisiejszy kociak je ale mięso przegotowane, ok. 15 min. - surowego nie chce. Im tłustsze, tym chętniej wcina. Najlepsze są skóry z kurczaka i oczywiście tłusty wywar z nich - to pije zamiast wody jak najlepszy smakołyk.
W związku z tym, że nie wchodziło w grę podanie kotu tabletek na odrobaczenie, to lekarz weterynarii polecił mi zakroplić kropelki stronghold plus. Dostał porcję dla kociąt, czyli dla kotów do 2,5 kg. Z tym problemu nie było żadnego, bo zapuściłam mu kropelki kiedy spał i nawet nie był tego świadomy.
Muszę jednak opisać całą sytuację..
Po podaniu kropli jakieś 30 min. kot zamarł - nie reagował na ŻADNE bodźce. Nawet potrząsanie łapkami nic nie dało. W związku z tym, że nie mam absolutnie żadnego doświadczenia ze zwierzętami, to od razu zadzwoniłam do weterynarza; który mi sprzedał preparat żeby dopytać czy to jest normalna reakcja. Dowiedziałam się, że to zbieg okoliczności, preparat jest ok, dużo osób go stosuje i - uwaga, to zabolało mnie najbardziej(!!!) - Pani wychodzi do domu za 5 minut. Oczywiście nie było mowy żeby przywieść kota. Zadzwoniłam wiec do innego weterynarza, który stwierdził, że to NA PEWNO nie po kroplach, ponieważ po 30 minutach one jeszcze się nie wchłonęły. Najpewniej jest to spowodowane silnym zarobaczeniem - robaki się trują i kot źle to znosi. Oczywiście przywiezienie kota nie było potrzebne. Bardzo mnie to zabolało, bo zostałam z tym wszystkim sama. Tym bardziej, że obaj weterynarze byli w temacie odnośnie kociny. Kot wyglądał jakby był nieżywy - dosłownie. Gdyby nie to, że inny domownik zauważył, że cały czas oddycha to byłam pewna, że zabiłam go. Nie dawałam za wygraną i zadzwoniłam do 3 weterynarza, który był nieobecny ale pracownik kazał kota przywieźć żeby ocenić sytuację. W trakcie tej rozmowy kot zaczął dochodzić do siebie - poruszał łapkami, otworzył oczka, reagował na głos i obecność domowników. Po 4 godzinach od podania kropli doszedł do siebie, wstał, zjadł jak zawsze i był chętny do zabawy. Oczywiście nie został z nami na noc. Na drugi dzień czuł się bardzo dobrze. Teraz nawet fajnie zaczął jeść. Chyba już nigdy nie podam mu tych kropli, bo stres i dramat jaki przeżyłam był straszny. Czy ktokolwiek miał taką sytuację?
Poza tym, na opakowaniu widnieje informacja, że krople są też na pchły. No ale dziś, czyli jest to 6 dzień od podania kropli drapał się niemiłosiernie. Zastanawiam się czy ten preparat na pewno działa dobrze. Po kroplach fiprex w ogóle nie było takiej sytuacji. Kot znowu zrobił się niespokojny. Myślicie, że powinnam mu zakroplić ponownie fiprex? Czy to będzie bezpieczne dla niego? Może powinnam odczekać, poobserwować go trochę. Nie wiem czy stronghold zabezpiecza przed pchłami czy tylko wybija to, co już jest na zwierzaku. On wychodzi, ma kontakt z miejscami gdzie są dzikie koty, czasem nie ma go np. dzień czy dwa, więc nie wiem czy te pchły to na chwilę czy krople słabo działają.
Chciałabym się też poradzić odnośnie ponownego odrobaczania, czy powinnam jeszcze np. za miesiąc ponownie go odrobaczyć innym preparatem czy te krople są wystarczające? Jak myślicie?
Blue pisze:Skoro kot pozwala Ci się bez problemu głaskać - to myślę że nic nie stoi na przeszkodzie by go do lekarza zabrać, tylko musisz mieć porządny kontenerek.
To jak rozumiem - dorosły kot, karmiony, który waży 2 kilo.
Wygląda na wychudzonego i zabiedzonego, choć michę pod nos ma. Inne koty go leją i odtrącają.
Myślę że koniecznie powinien trafić jak najszybciej do lekarza, tym bardziej że ostatnio dodatkowo wybrzydza przy jedzeniu.
Tylko umów się z porządnym wetem, od razu koniecznie obgadaj badania krwi, nie dawaj kotu jeść przed wizytą.
Tak żeby podczas tej jednej wizyty zrobić jak najwięcej, żeby ograniczyć stres kota do minimum.
To wszystko nie jest takie proste. W ogóle nie byłoby problemu, gdyby dzikie koty nie pastwił się nad małym. To nie jest tak, że ja go nie chcę zabrać do weterynarza, bo żałuję pieniędzy czy mi się nie chce. Nie. Ja chcę go wyciszyć. Pokazać, że człowiek to jest ktoś ok, dotyk nie boli, dom jest miejscem bezpiecznym, domownicy go akceptują kochają i chcą być jego przyjacielami. Na dzień dzisiejszy udało mi się wypracować to, że kot czuje się dość swobodnie przy typowych dźwiękach domowych - otwierana lodówka, skrzypiący parkiet, otwierane drzwi czy okno. Udało mi się nauczyć go, że kiedy śpi na fotelu w pomieszczeniu a ja tam wchodzę to nie musi zrywać się na równe nogi. Udało mi się pokazać mu, że kiedy zamykam drzwi do pokoju, gdzie śpi to nie musi reagować panicznie bo nic złego mu się nie stanie. Nauczyłam go, że kiedy podnoszę rękę żeby odgarnąć włosy z twarzy, to jemu nie stanie się wtedy nic złego. Wypracowałam u niego pewność, że kiedy pada deszcze to ZAWSZE otworzę mu okno żeby mógł wejść. Wiesz, to wszystko wymaga czasu i pracy. I tak nie jest wciąż ufny, wciąż jakby brakowało mu pewności, że jest ważny. Wciąż woli być na zewnątrz niż w domu. Tyle, że on ma naprawdę bdb warunki - dom z ogrodem przy lesie. Uwielbia siedzieć na tarasie przy oknie balkonowym, szczególnie w deszcz. No i co z tego? Sytuacja: godzina 1.40, leje jak z cebra, kot chciał być na zewnątrz więc go wypuściłam. Leży sobie spokojnie w rogu balkonu, nagle wrzask i cały dom na równych nogach - dziki kot przyszedł go atakować. Inna sytuacja. Na tarasie ma wystawiony kosz z posłaniem, spał tam cały dzień wśród kwiatów w cieniu. Wieczorem kosz cuchnący, bo jakiś inny kot zsikał go niemiłosiernie. Innym razem, inne posłanie zniszczone przez dzikusy. Ma miejsce pod krzaczkiem - bardzo fajne, jak taka jamka. No i co? Przegoniony przez dzikie koty. Jeszcze inna sytuacja. Moja mama z rana patrzy a tu kituś jak oszalały wskoczył na drzewo za nim goni inny kot - gdyby nie jej reakacja nie mam pojęcia co mogłoby się wydarzyć na tym drzewie, bo tamten całkowicie nie dawał za wygraną. Nasza kocina wcisnęła się na sam szczyt dość sporego drzewa - myślałam, że sam nie zejdzie. Po KAŻDEJ takiej akcji kot jakby na nowo dziczał i znowu spokojnie, powoli go uczę, że dla mnie jest ważny. Uwierz mi, to bardzo męcząca sytuacja. Bywa, że nie śpię po nocach bo coś, gdzieś i muszę wyjść. O godzinie 3.40 stałam w ulewie żeby mógł wyjść z domu spokojnie - akurat chciał być na zewnątrz. Ja tez mam swoje obowiązki i jestem osobą bardzo zajętą, dla mnie ten kot to dodatkowy ogromny obowiązek, na który nie mam zbyt czasu - dlatego w moim domu nie ma zwierząt. Uważam jednak, że skoro wybrał sobie to miejsce na swoje to mu pomogę. On bardzo boi się zamknięcia - nie wyobrażam sobie wsadzić go w transporter. Panicznie reaguje na czarny kolor. Boi się samochodów. Muszę wypracować u niego wizytę u weterynarza. Mogę go zabrać na siłę. Wierz mi, po powrocie nie wróci do domu. Ja go obserwuję i widzę mniej więcej na ile mogę sobie z nim pozwolić. Uważam, że bez pomocy człowieka albo zginie bo zje to, czego nie powinien lub nie przetrwa przez dzikie koty. Smutne to ale tak jest. Tutaj moje rozgoryczenie, bo uważam, że osoba z fundacji, która oglądała go kiedy kulał mogła pomóc mi bardziej - tym bardziej, że to nie ja wtedy kojarzyłabym mu się z wizytą u weterynarza. Absolutnie zgadzam się, że weterynarz powinien go obejrzeć ale nie zabiorę go tam brutalnie.