niekompetentni weterynarze
Napisane: Wto maja 15, 2018 11:20
Cześć Wam,
założyłam już poprzednio wątek na temat problemów zdrowotnych mojego [*} adoptowanego kotka . Miałam go dokładnie 9 miesięcy, od samego początku miał masę problemów ze zdrowiem. Na samym początku był koci katar, zapalenie dziąseł, wyciek z oczka, gronkowiec w oku itp. Leczyłam go u różnych weterynarzy, bardzo o niego dbałam, chciałam odmienić jego życie, żeby miał najlepiej jak się da. Był kochany i zabawny, bardzo ciężko pogodzić mi się z jego stratą ;(
Dokładnie 4 tygodnie temu pojechałam z nim do weterynarza, ponieważ zaniepokoiłam się tym, że wypadły mu dwa przednie zęby oraz dziąsła mimo leczenia są żywo-czerwone. Pasmo chorób i problemów nigdy się nie kończyło...raz było lepiej raz gorzej. Ostatni weterynarz namówił mnie na szczepionkę Purevax rpchr, mimo tego że kot miał już szczepienie niecały rok wcześniej w schronisku. Zaufałam mu, bo początkowo zrobił na mnie dobre wrażenie. Oczywiście poinformowałam go o problemach z odpornością u mojego kota oraz o tym, że jest ze schroniska. W schronisku zapewniali mnie że badania na FIV i FELV wyszły ujemne, zostało to również potwierdzone w książeczce zdrowia . Weterynarz ten kasował mnie równo, nie zajrzał też do książeczki. Gdy przyjechałam do niego po czasie kiedy kot poczuł się źle, widać było że był gotów go z miejsca uśpić. Nie poczuwał się do żadnej odpowiedzialności. Po czasie okazało się że kot miał już uśpioną białaczkę, a szczepionką ją uaktywniła i przyspieszyła. Zaczął się horror, prawie codziennie jeździliśmy z nim do lecznicy ( tym razem do żony tego weterynarza konowała), dostawał zastrzyki, kroplówki, po 2 dniach zaczął jeść, bawić się, myśleliśmy, że stał się cud. Kot ogólnie większość czasu siedział w domu, sporadycznie wypuszczałam go na podwórko ponieważ mieszkam w spokojnej okolicy. Okazało się też że parę dni wcześniej pogryzł go bezdomny kot, który panoszy się na moim ogrodzie. Nie było zupełnie widać żadnej rany, jedynie kot lekko kulał, ale zbagatelizowałam to. Okazało się że zrobił się ropień na barku. Weterynarz który zaczepił go felerną szczepionką (miał specjalizację w chirurgii) kazał tą ranę zamykać, zasklepiać. Moja mama, która jest pielęgniarką, załapała się za głowę wtedy, ponieważ takie rany trzeba otwierać i oczyszczać, aby nie doszło do sepsy. Tak też robiłyśmy, rana zagoiła się pięknie. Jednak po paru dniach nastąpiło ogromne pogorszenie związane z białaczką, kot miał już zapadnięte żyły - nie dało się nawet założyć wenflonu, męczył się, doszło do mocnej anemii. Musiałam go uśpić, nie było już szans...Żona tego weterynarza zaczęła wtedy kasować nas już na mniejsze kwoty, mimo że dawała nam masę leków.
Musiałam się trochę wyżalić Wam, bo jestem bardzo zawiedziona weterynarzami, a odwiedziłam ich już kilka, każdy diagnozował mi kota inaczej, aż doszło do tragedii.
Żaden z nich nie wpadł na pomysł żeby zrobić SCHRONISKOWEMU KOTU testu na białaczkę.
Jedna weterynarz twierdziła, że te problemy są z niedożywienia i złych warunków w schronisku i to minie.
Inna znów namawiała mnie na przetykanie kanalików nosowo-łzowych, wręcz mnie pospieszała że nie mogę z tym zwlekać! Po czym okazało się że ma je zupełnie drożne.
Kolejny weterynarz na oko stwierdził plazmocytarne zapalenie dziąseł
a ostatnią diagnozą była kaliciwiroza
Dla mnie to jest niepojęte, że weterynarz ze specjalizacją w chirurgii każe zamykać ranę - przetokę, od czego kot miał gorączkę. Na internecie piszą o nim same pochwały i uwielbienia, że jest stworzony do leczenia zwierząt, ja z kolei mam inne zdanie. Już nie chodzi o tą szczepionkę felerną, bo wiem że zawsze jest ryzyko. Chodzi o jego zachowanie i to że przyczynił się do śmierci mojego kota Teraz wiem, że trzeba samemu czytać, dokształcać się i wymagać, bo osobie która się tym nie interesuje wcisną każdy kit i będą tylko ciągnąć kase. Mimo to pieniądze nie są najważniejsze, ja bym oddała każdą sume żeby mój kot żył.
założyłam już poprzednio wątek na temat problemów zdrowotnych mojego [*} adoptowanego kotka . Miałam go dokładnie 9 miesięcy, od samego początku miał masę problemów ze zdrowiem. Na samym początku był koci katar, zapalenie dziąseł, wyciek z oczka, gronkowiec w oku itp. Leczyłam go u różnych weterynarzy, bardzo o niego dbałam, chciałam odmienić jego życie, żeby miał najlepiej jak się da. Był kochany i zabawny, bardzo ciężko pogodzić mi się z jego stratą ;(
Dokładnie 4 tygodnie temu pojechałam z nim do weterynarza, ponieważ zaniepokoiłam się tym, że wypadły mu dwa przednie zęby oraz dziąsła mimo leczenia są żywo-czerwone. Pasmo chorób i problemów nigdy się nie kończyło...raz było lepiej raz gorzej. Ostatni weterynarz namówił mnie na szczepionkę Purevax rpchr, mimo tego że kot miał już szczepienie niecały rok wcześniej w schronisku. Zaufałam mu, bo początkowo zrobił na mnie dobre wrażenie. Oczywiście poinformowałam go o problemach z odpornością u mojego kota oraz o tym, że jest ze schroniska. W schronisku zapewniali mnie że badania na FIV i FELV wyszły ujemne, zostało to również potwierdzone w książeczce zdrowia . Weterynarz ten kasował mnie równo, nie zajrzał też do książeczki. Gdy przyjechałam do niego po czasie kiedy kot poczuł się źle, widać było że był gotów go z miejsca uśpić. Nie poczuwał się do żadnej odpowiedzialności. Po czasie okazało się że kot miał już uśpioną białaczkę, a szczepionką ją uaktywniła i przyspieszyła. Zaczął się horror, prawie codziennie jeździliśmy z nim do lecznicy ( tym razem do żony tego weterynarza konowała), dostawał zastrzyki, kroplówki, po 2 dniach zaczął jeść, bawić się, myśleliśmy, że stał się cud. Kot ogólnie większość czasu siedział w domu, sporadycznie wypuszczałam go na podwórko ponieważ mieszkam w spokojnej okolicy. Okazało się też że parę dni wcześniej pogryzł go bezdomny kot, który panoszy się na moim ogrodzie. Nie było zupełnie widać żadnej rany, jedynie kot lekko kulał, ale zbagatelizowałam to. Okazało się że zrobił się ropień na barku. Weterynarz który zaczepił go felerną szczepionką (miał specjalizację w chirurgii) kazał tą ranę zamykać, zasklepiać. Moja mama, która jest pielęgniarką, załapała się za głowę wtedy, ponieważ takie rany trzeba otwierać i oczyszczać, aby nie doszło do sepsy. Tak też robiłyśmy, rana zagoiła się pięknie. Jednak po paru dniach nastąpiło ogromne pogorszenie związane z białaczką, kot miał już zapadnięte żyły - nie dało się nawet założyć wenflonu, męczył się, doszło do mocnej anemii. Musiałam go uśpić, nie było już szans...Żona tego weterynarza zaczęła wtedy kasować nas już na mniejsze kwoty, mimo że dawała nam masę leków.
Musiałam się trochę wyżalić Wam, bo jestem bardzo zawiedziona weterynarzami, a odwiedziłam ich już kilka, każdy diagnozował mi kota inaczej, aż doszło do tragedii.
Żaden z nich nie wpadł na pomysł żeby zrobić SCHRONISKOWEMU KOTU testu na białaczkę.
Jedna weterynarz twierdziła, że te problemy są z niedożywienia i złych warunków w schronisku i to minie.
Inna znów namawiała mnie na przetykanie kanalików nosowo-łzowych, wręcz mnie pospieszała że nie mogę z tym zwlekać! Po czym okazało się że ma je zupełnie drożne.
Kolejny weterynarz na oko stwierdził plazmocytarne zapalenie dziąseł
a ostatnią diagnozą była kaliciwiroza
Dla mnie to jest niepojęte, że weterynarz ze specjalizacją w chirurgii każe zamykać ranę - przetokę, od czego kot miał gorączkę. Na internecie piszą o nim same pochwały i uwielbienia, że jest stworzony do leczenia zwierząt, ja z kolei mam inne zdanie. Już nie chodzi o tą szczepionkę felerną, bo wiem że zawsze jest ryzyko. Chodzi o jego zachowanie i to że przyczynił się do śmierci mojego kota Teraz wiem, że trzeba samemu czytać, dokształcać się i wymagać, bo osobie która się tym nie interesuje wcisną każdy kit i będą tylko ciągnąć kase. Mimo to pieniądze nie są najważniejsze, ja bym oddała każdą sume żeby mój kot żył.