Rok temu przyplątał się do nas Kazik. Miał wtedy najwyżej kilka miesięcy, bo był mały i nawet nie było widać, że jest samcem. Sądzę więc, że teraz ma ok. 18 miesięcy. Przychodzi systematycznie, zazwyczaj rano i późnym wieczorem żeby zjeść. Czasem się nie pojawi, ale w okolicznych domach mieszka kilka wychodzących kotów, więc pewnie czasem podje z cudzej miski. Niestety nie chciał się dać oswoić, albo robiliśmy to nieumiejętnie. Daje się trochę głaskać tylko podczas jedzenia. Kilka razy ostrożnie wszedł do domu przez drzwi tarasowe, oczywiście do jedzenia. Na szczęście w największe mrozy siedział w specjalnej styropianowej budzie, którą mu zrobiliśmy i postawiliśmy na zadaszonym tarasie domu.
Chcielibyśmy mu pomóc, bo nam go szkoda. Mam na myśli głównie szczepienie i odrobaczenie. Wiązałoby się to niestety z koniecznością odłowienia go i zawiezienia do weterynarza. Myślę, że podchodzi na tyle blisko, że złapalibyśmy go bez problemów. Tylko czy to w ogóle ma sens? Zostawić go takiego jak jest i godzić się, że szybko zginie na jakąś chorobę (niestety ostatnio coś mu oczy lekko ropieją), czy uszczęśliwiać go na siłę. A jeżeli tak, to czy on kiedykolwiek potem zaufa po takiej akcji i przyjdzie jeszcze? I czy znajdzie się weterynarz, który takiego dzikiego kota opanuje jak mu go przywieziemy?
Nie znam się na kotach, ale może Wy coś podpowiecie. Z góry dziękuję.