Witam wszystkich. Muszę podzielić się z wami historią choroby naszego małego Churchilla (brytyjczyk, 5 mies.), bo nie wiemy co się z nim dzieje, a dwóch weterynarzy chyba nie może sprostać sprawie.
Otóż przywieźliśmy kota w styczniu tego roku (miał wtedy 3 miesiące). W jego książeczce zdrowia odnotowane było: odrobaczenie, pierwsze szczepienie przeciw chorobom wirusowym, badanie Felv + Fiv
Pod naszą opieką (w ciągu 2 miesięcy) z ważniejszych zdrowotnych spraw to:
- miał robione kolejne szczepienie przeciw chorobom wirusowym i na tej samej wizycie podany środek douszny na świerzb (coś z antybiotykiem, nazwy nie znamy), ponieważ kot się drapał po uszach i miał czarny nalot.
- zgodnie z zaleceniem weterynarza przyszliśmy na kontrolę po paru dniach, w uszach wciąż był czarny nalot, kot się już nie drapał. Podano mu kolejną dawkę tego leku/preparatu. Na tej wizycie weterynarz zaproponował nam wykonanie zabiegu kastracji (akcja marcowa 2018)
- po jakimś czasie zjawiliśmy się na zabieg kastracji. Kotek dostał narkozę, po jakimś czasie drugą dawkę lub po prostu jeszcze kilka ml, ponieważ nie chciał usnąć. Dalej wszystko ok. Przy odbieraniu kota (jeszcze śpiącego, zaraz po zabiegu) weterynarz poinformował nas że jeszcze raz zaaplikował środek na uszy. W domu, po zabiegu kotek po 2-3 godz już poruszał się po domu. Staraliśmy się go upilnować aby nie wylizywał niebieskiego preparatu którym została wysmarowana rana, ale po nocy nie było już po nim śladu, zwymiotował po nim raz na niebiesko, ale większych komplikacji nie było.
Obecnie jesteśmy po 2 tygodniach od zabiegu kastracji. W tym czasie zauważyliśmy, że kotek stopniowo przestaje psocić i się bawić, więcej śpi. Myśleliśmy że już widać efekty kastracji, jednak z dnia na dzień kot był coraz bardziej leniwy. Gdy zauważyliśmy powiększony brzuch, po 10 dniach od kastracji (w niedziele) wykonaliśmy telefon do weterynarza, powiedział, że możemy przyjechać, bo właśnie na chwilę wpadł do gabinetu. Trochę nieodpowiednio się zachował mówiąc nam na dzień dobry z wyrzutem, że nie będzie wieczność na nas czekał (10 min)
Po wyciągnięciu kota z klatki stwierdził, że nie ma dobrych wieści, że to FIP, bo czuje płyn w brzuchu. Zmierzył mu jeszcze temp.: 40 stopni. Dał dwa zastrzyki po których kot powinien na chwilę się lepiej poczuć i powiedział, że mamy na następny dzień zjawić się u niego aby uśpić kota… Trochę wszyscy zamarli…
Dowiadując się dopiero w domu z Internetu co to za choroba, jednogłośnie stwierdziliśmy że ze zdecydowanie za szybko podał diagnozę…
Skonsultowaliśmy się więc z innym weterynarzem i zrobił mu USG (widział mało płynu), zbadał temp. (brak gorączki), pobrał kupę do badania i mocz. Po zbadaniu kupy stwierdził że ma nieprawidłową konsystencję i zapytał czy kot nie miał w ogrodzie albo w domu zwyczaju podgryzania roślin, bo znalazł włókna roślinne. Potwierdziliśmy, że często bawi się liśćmi... Oleandra… (trująca roślina…) No i tak jakby sprawa mu się trochę rozjaśniła… Kazał nam dać tego samego dania jednorazowo węgiel oraz codziennie Lakcid.
Po dzisiejszym telefonie od niego, że w moczu nic nie ma, kazał nam przez najbliższych 6 dni obserwować kota i podawać dalej Lakcid, ponieważ nie chce wystawiać diagnozy której nie jest pewny (FIP) i usypiać kota.
Dziwi mnie jednak, że nie wykonał badania krwi, ani nie chce pobrać płynu do zbadania i każe naszemu kotu tak długo się męczyć. Kot w tej chwili nie śpi już z nami w łóżku, tylko w norce pod drapakiem. Przez cały ten czas je w miarę normalnie (może minimalnie mniej) i pije też normalnie. Nie wymiotuje. Jedyne obecnie objawy to powiększony brzuszek, miękkie, śmierdzące kupy i apatia – ciągle leży, śpi, unika nas, nie da się pogłaskać i często pomiałkuje. Co dalej robić czekać te 6 dni? Myślimy, że kot może nie wytrzymać, bo na prawdę widać że jest w bardzo złym stanie...