» Sob mar 03, 2018 22:54
Prośba o poradę
Słuchajcie, "u mnie" na parkingu podziemnym (taki co jest pod blokiem) od jakiegoś czasu, dokładnie nie mogę stwierdzić ale podejrzewam, że już parę ładnych tygodni koczuje kot. Z racji zawodu jaki wykonuję rzadko jestem w domu więc i rzadko osobówką jeżdżę, co za tym idzie - na parking nie schodzę. Widziałam tego kota kilka razy jak biegał między samochodami i na początku myślałam, że może komuś uciekł, może wlazł tam przypadkiem i nie wie jak wyjść, w sumie mrozy były to może chciał przekoczować i później sobie polezie. Tak jak mówię, nie było mnie na miejscu więc nie byłam na bieżąco.
Do rzeczy. Wyjeżdżałam wczoraj wieczorem, kot siedział za samochodem obok mojego i "śpi" - myślę sobie. Wracam dzisiaj, kot w tym samym miejscu - ludzie święci - obraz nędzy i rozpaczy. Siedzi mokry, zakatarzony, dyszy, rzęzi, w ogóle ledwo co oddycha. I kompletnie nie reaguje. Widać, że jest bardzo chory - agonia wręcz. No szkoda go strasznie.
I tu pytanie - jakie służby zajmują się takimi sprawami (bo jakieś chyba muszą?) Zadzwoniłam do straży miejskiej ale nie odbierali więc następny telefon na alarmowy i dowiedziałam się, że oni w tej sprawie nic nie zrobią bo od leczenia chorych zwierząt jest weterynarz (serio? nie wpadłabym na to) i ogólnie potraktowali mnie jak debilkę, nawet nie byli w stanie wskazać instytucji, która może coś z tym zrobić. Olsztyńskie schronisko ponoć też nie przyjeżdża i nie łapie kotów. No ale przecież jeżeli on tam zdechnie to co? Moim obowiązkiem jest osobiście go stamtąd zabrać i zutylizować? Serce mi pęka patrząc na coś takiego, tym bardziej, że sama mam kota w domu, i nie wyobrażam sobie nic z tym nie zrobić - tylko co?
Swoją drogą wkurza mnie niemiłosiernie i nie mogę zrozumieć takiej znieczulicy. Kilkadziesiąt osób parkuje tam samochody więc teoretycznie kilkadziesiąt osób dziennie "odwiedza" hale i nikt nie zareagował.