No widzisz, Ty wyszłaś z założenia, że koty będą ze sobą walczyć. Że taki stres spowoduje konflikty. Ja odwrotnie - że koty są ze sobą zżyte, zgodne i że właśnie oddzielenie ich od siebie spowoduje olbrzymi stres. Bo może chory jest tylko ten jeden kocurek opisany w wątku. Być może nie ma nosicieli (sama sugerowałaś:
Blue pisze:w populacjach kotów wolnożyjących zazwyczaj około 5-10 % kotów jest nosicielami
a koty mieszkające w domu czyli teoretycznie z lepszą odpornością, zdrowsze, powinny mieć większe szanse na zwalczenie wirusa). Być może jemu potrzebne jest towarzystwo, a po izolacji się podda.
I tak dalej.
Pytasz, co ja bym zrobiła. Otóż po pierwsze nie wypuszczałabym kotów już na samym początku. Chyba że do woliery albo mając ogrodzenie uniemożliwiające wędrówki kotów. Jeśli mnie nie stać, nie puszczam zwierzaków. A autorka wątku ma Maine Coona, jak sama pisała, więc jeśli nie wzięła go z adopcji to na wolierę znalazłaby fundusze. No ale uprzedzając, że może trafiłam na znajdka, który całe życie wychodził, udzieliłam mu pomocy (no bo nie wiemy, w jakich okolicznościach autorka stała się opiekunką kotów) i teraz zwierzak domaga się wychodzenia. Jest zestresowany kiedy jest zamknięty, a mnie mimo wszystko nie stać na wolierę, dopiero na nią zbieram pieniądze. No to kot wychodzi w szelkach. Nie lata samopas. Bo jestem odpowiedzialna za to, że może spowodować wypadek samochodowy, w tym śmiertelny.
Ale gdybym z jakichkolwiek przyczyn zdecydowała się na puszczanie kota luzem MIMO WSZYSTKO, to tylko i wyłącznie po ciachaniu i z ujemnymi testami płytkowymi.
Już jest inaczej niż w wątku.
Ale idźmy dalej. Mam kilka kotów wychodzących, niestety wciąż bez woliery, wszystkie były wycięte, wszystkie miały testy płytkowe ujemne, a mimo to jeden z moich kotów zachorował. Co teraz robię? Po pierwsze chorych/nosicieli nie wypuszczam, bo uważam za mój obowiązek uchronienie innych kotów przed zachorowaniem. Bo jedno to potencjalny wypadek, który na słabo zamieszkałym terenie, wśród pól i łąk jest mało prawdopodobny i ze względu na dobro kotów zdecydowałam się podjąć ryzyko (to nie bardzo do mnie pasuje, ale dla potrzeb wątku załóżmy), ale drugie to dużo bardziej prawdopodobne przekazanie poważnej choroby między kotami. Jeśli muszą wychodzić, to biorę pożyczkę na wolierę. Tak to widzę. Chore/Nosiciele w szelkach albo do woliery, a nie puszczanie ich luzem w imię zasady: "na wolności też jakiś kot jest nosicielem, więc moje mogą sobie latać".
A wewnątrz domu to już zależy od tego, jak się między kotami układają stosunki i czy mam dostatecznie dużo pomieszczeń. Jeśli nie mam możliwości izolacji albo kotom to nie wyjdzie na dobre, to nie izoluję. Bo nie widzę w tym sensu. (Co jednak nie oznacza, że nie zachowuję pewnych zasad zmniejszających ryzyko przenoszenia choroby, czyli mam między innymi odrębne miski do jedzenia, pilnuję, żeby po tym jak się jeden kot napije drugi nie pił (moje koty po podlewaniu wodą mokrego żarcia na co dzień w ogóle nie piją, więc mam ten problem z głowy). Niektóre osoby z forum tak robią i koty się nie zarażają. Wtedy można rozważać robienie testów - kiedy ja wkładam pewien wysiłek pomimo braku izolacji.)
Albo wydaję do adopcji koty zdrowe i nie będące nosicielami. Gdyby to miało być najlepsze wyjście, to wtedy wprowadzam izolację (nawet problematyczną) do czasu adopcji.
Jest jeszcze kotka w ciąży. Jeśli taką znalazłam, to ją kastruję aborcyjnie. Chyba że jest w takim stanie, że narkoza grozi jej śmiercią, więc kotka musi urodzić. Ją izoluję jeśli jest FeLV-, z tym że ciężko to sprawdzić w razie nosicielstwa, bo trzeba by pobrać szpik pod narkozą, a założyliśmy, że narkozy podać nie można.
EDIT: Jeszcze raz to pokreślę, żeby nikt mnie źle nie zrozumiał. Nie jestem za tym, aby machnąć ręką i skoro jeden kot ma FeLV, to reszta w moim domu też może sobie mieć. Nie o to mi chodzi. Nie jest w porządku beztrosko zarażać między sobą koty. Nie tędy droga. Wszystko ma być sprowadzone do znalezienia jak najlepszego rozwiązania. Przy czym jeśli najlepszym wyjściem będzie trzymanie wszystkich kotów razem, to zmniejszam ryzyko przenoszenia choroby. Jeśli najlepsze będzie wydanie do adopcji kotów zdrowych, to zostają u mnie jedynie chore i nosiciele (no chyba że chory/nosiciel jest dosłownie jeden i akuratnie mam na horyzoncie doskonały domek z kotem FeLV+, który poszukuje kompana dla swojego pupila i mój by się świetnie nadał, wtedy można rozważyć taką opcję, wszakże adopcje kotów zdrowych właśnie stoją, więc wydanie wszystkich moich zdrowych na rzecz zachowania jednego chorego mogłoby się w ogóle nie udać). Jeśli najlepszym wyjściem będzie podział w domu kotów na zdrowe i chore/nosicieli, to izoluję i robię "strefy". Ale jeśli nie stać mnie na PCR a testy płytkowe wychodzą ujemne, to raczej zakładam, że moje koty są nosicielami i na pewno nie jestem wtedy DT, nie adoptuję kolejnych, nie powołuję do życia nowych istnień, nie wypuszczam żadnych na dwór. A bez PCR jak mam podzielić koty? Na chorego i na MOŻE zdrowe?
Tak, jest wiele dróg. Ale już samo puszczanie kotów bez nadzoru jest łamaniem prawa(!) i jest nie do końca odpowiedzialne. Nawet kotów zdrowych. A puszczanie chorych/nosicieli uważam za egoizm. Nie można narażać kotów dzikich tylko dlatego, że mój własny kot potrzebuje wychodzić a ja nie mam możliwości zbudowania woliery. Koty wolno żyjące nie są temu winne.