Wczoraj moja sunia miała sanację jamy ustnej. Zabieg miała mieć w sobotę ale został przełożony z przyczyn losowych lekarza.
Pojechałam do lecznicy na ustaloną godzinę i lekarz osłuchując ją zapytał mnie czy ona ma coś z sercem bo ma szmery.
Miała zrobione badania usg dwoma aparatami i nic nie wykryto na szczęście. Dostała zastrzyk usypiający i trzymała się twardo nie chcąc zapaść w sen do zabiegu i musiała dostać dokładkę.
Lekarz zabrał ją na zbieg a ja miałam czekać na telefon do odbioru suni po wybudzeniu.
Przyjechałam do domu zajęłam się malutkim wnusiem bo córka przyjechała.
Dzwoni telefon i wyświetla się nazwisko lekarza gdzie odwiozłam Niunię. Nogi się pode mną ugięły, tętno przyśpieszyło a serce zaczęło łomotać jak oszalałe bo pomyślałam, że coś się wydarzyło niedobrego.
Byłam w błędzie, bo lekarz chciał mi tylko powiedzieć, że elektrownia wyłączyła prąd w trakcie zabiegu......i ze zrobi tylko to co uda mu się ręcznie zrobić. Następnie miałam czekać na kolejny telefon kiedy mogę jechać po sunię.
Potem gdy pojechałam do lecznicy okazało się, że pod koniec zabiegu włączyli prąd i praktycznie udało się wszystko zrobić co było zaplanowane.
Bidulka siedziała w inkubatorku i lekarz bał się nawet do niej podejść bo tak bardzo się trzęsła. Gdy ją wyjmowałam to sikała ze strachu pod siebie.
To bardzo wrażliwa psinka i najchętniej siedziałaby cały czas na kolanach.
Dostała zastrzyki i do domu Metacam i na kontrolę w środę. Serduszko do kontroli za 3-4 miesiące, no chyba, że coś wcześniej bym przyuważyła.