» Pt gru 08, 2017 12:42
Wścieklizna? Nowotwór? Zatorowość? // Jednak białaczka...
Witajcie, to mój pierwszy post, natomiast samo forum wertuję od kilku dni.
Mój problem jest następujący:
Mam dwa kocurki, oba nieszczepione i zdecydowanie wychodzące. U jednego z nich w poniedziałek zaobserwowałem niepokojące objawy, opiszę wszystko dzień po dniu.
Poniedziałek:
Po moim powrocie z pracy około godziny 20 zauważyłem, że kocur ma problemy z równowagą, prawie spadł ze schodów, następnie zauważyłem lekki wypływ śliny podczas spania i przyspieszony oddech. Kot jadł i pił od popołudnia przebywał w domu, miał niewielkie problemy ze wskakiwaniem i zeskakiwaniem z łóżka, czy też szafki.
Wtorek:
Znacząca poprawa sytuacji, kot nie ma problemów z poruszaniem się, je i pije. Brak lub bardzo nieznaczny ślinotok. Niestety miałem służbę 24h i wszystko wiem z opisu rodziców. Kot przez 2-3 godziny przebywał na podwórku, po czym sam wrócił do domu.
Środa:
Rano stan dobry, kot aktywny jak zwykle, około godziny 8 rano korzystając z dnia wolnego postanowiłem wybrać się do weterynarza. Pani doktor po zbadaniu i osłuchaniu kota stwierdziła przeziębienie z zaczerwienionym gardłem. Zaaplikowała jeden zastrzyk zawierający jakiś antybiotyk i coś jeszcze. Po powrocie do domu kot spał, ponownie nie było problemów z jedzeniem, czy piciem. Rano także na pewno się wysikał do kuwety, niestety nie mam pewności, czy wykonywał także drugą czynność wydalniczą. Kot nie wychodził z domu, było podobnie jak dzień wcześniej. Sporo spał i pił, jednak zrzuciłem to na antybiotyk i ewentualną gorączkę. Wieczorem zauważyłem, że ma on lekko otwarty pyszczek z którego bardzo delikatnie wystawał język.
Czeartek:
Niestety ponownie byłem w pracy do godziny 20. Z relacji mojego taty nie wynikały żadne problemy. Kot ponownie jadł i pił bez problemów, podbierał także jedzenie z miski drugiego kocura, tak jak miało to miejsce często w trakcie wspólnych posiłków. Po moim powrocie zauważyłem, że kot ma coraz bardziej wysunięty języczek, dodatkowo wydawał się bardziej otępiały, jakby smutny. Około godziny 20:45 zauważyłem że znów pojawiła się ślina z pyszczka w trakcie drzemki. Po przebudzeniu kotek ponownie zaczął mieć problemy z chodzeniem. Około godziny 21:15 gdy nic się nie zmieniło i kot nie potrafił ustać na nogach postanowiłem udać się do jedynego w okoliczy weterynarza, który miał nocny dyżur. Dotarłem tam około godziny 22. Doktor na początku stwierdził, że kot stracił wzrok, stąd problemy z poruszaniem. Następnie stwierdził, że to może być wszystko, począwszy od obustronnego zapalenia nerwu wzroku, przez padaczkę, zatorowość, a na wściekliżnie i nowotworze kończąc. Kotek dostał dwa astrzyki domieśniowe, po czym doktor przyjął innego kotka. Trwało to około 15 minut, kiedy ja trzymałem kotka na rękach (był wtedy spokojniejszy). Gdy doktor wrócił, kot ponownie miał bardzo, bardzo szybki oddech, tym razem jednak oddychał przez pyszczek. Zapytałem weterynarza, czy może to być ze stresu, na co lekarz stwierdził, że tak, jednak po chwili się zawachał i ponownie zaczął go badać. W tym momencie pojawiła się koncepcja, że może to być zatorowość. Kot dostał trzeci zastrzyk, prawdopodobnie uspokajający. Wcześniejprawdopodobnie coś przeciwzapalnego. Kot został na noc na obserwację. Oczywiście weterynarzowi powiedziałem o wszystkich wcześniejszych objawach.
Piątek:
Około godziny 11 dostałem telefon z lecznicy, że z kotkiem jest lepiej, objawy nieco się cofnęły, a moja kicia jest pod kroplówką. Czekamy na neurologa, który będzie około godziny 14, będą także przeprowadzone badania krwi, po czym jak (tym razem pani) doktor powiedziała, że kot będzie prawdopodobnie do odebrania.
Jestem prerażony wizją wścieklizny, której jak powiedziała pani doktor nie potwierdzą ani nie wykluczą po badaniach. Czy w takim przypadku powinni wydawać kota? Skoro sami stwierdzili, że może to być wścieklizna? Co ze mną i rodzicami, którzy mieliśmy ciągłą styczność z kotkiem? Nie powinniśmy się jak najszybciej szczepić? Nikt z nas nie został przez kota ugryziony, ale kontakt ze śliną, czy pazurami kota, które przebiły naskórek jak najbardziej. Lekarz mówił, że jak kotek ... ciężko mi to pisać ... umrze w ciągu dwóch tygodni od pierwszych objawów, to dopiero wtedy po sekcji stwierdzą, czy miał wściekliznę i wtedy ewentualne szczepienie. Czy to nie będzie za późno? Czy po takim czasie nie mogą się już pojawić objawy, po których będzie za późno? Czytałem że pierwsze objawy mogą w skrajnych przypadkach objawy pojawiają aie już po 10 dniach! Wtedy te dwa tygodnie plus badanie po śmierci, to wyrok dla nas. Czy jest możliwość samemu z własnej woli dostać takie szczepienia
Wiem, że jestem idiotą i powinienem szczepić zwierzaki, więc nikt nie musi mi tego przypominać, jednak nigdy so mnie nie dotarło jakie to może być niebezpieczne.
PS. Kotek nazywa się Piksel, ma dwa i pół roku, jest z nami od małego, od przełomu maja i czerwca 2015, podobnie jak drugi wspomniany na początku kocur.
PS2. Jestem z Siemianowic Śląskich, pierwsza wizyta miała miejsce właśnie w Siemianowicach, natomiast teraz kotek jest na obserwacji w przychodni w Katowicach na Giszowcu
Z góry dziękuję wszystkim za odpowiedź.
Ostatnio edytowano Śro sty 03, 2018 1:46 przez
dxx91, łącznie edytowano 1 raz