» Pon gru 11, 2017 14:32
Re: Kot o złej kondycji zostawiony w spadku z domem - Mruczk
Hej, hej, spokojnie. Teraz zdecydowanie czuję się atakowana i niesprawiedliwie oceniona.
Rozumiem wasze podejście względem dokocenia. Jak napisałam, powiedziałam już jakiś czas temu "a" czyli zgłosiłam się do fundacji o adopcję, jeszcze zanim trafiłam tutaj. Rozmowy są w trakcie, ale nie zdecydowałam się jeszcze na nic konkretnego.
To pierwsza sprawa.
Druga sprawa. Słuchajcie, naprawdę jest to ździebko niesprawiedliwe, co piszecie. Zacznijmy od najbardziej przyziemnej sprawy - pieniędzy. Gdyby mi nie zależało na Mruczce i chciałabym się jej pozbyć, tak jak tu mi sugerujecie, to przecież zamiast jeździć na drugi koniec miasta do weterynarzy którzy się znają na rzeczy, w dodatku ciągać rodzinę żeby ze mną jeździła, bo nie mam samochodu... to pojechałabym do jednego, dwóch weterynarzy, powiedziała że przybłąkała mi się pod dom, chuda, sika pod siebie, niech ją wezmą, czy cokolwiek takiego. Ostatnio jesteśmy dzień w dzień u weterynarza i wydaję moje pieniądze na leczenie starego kota, gdzie wszyscy mi się po głowie pukają, po co to robię. Więc doprawdy, sugestie tego typu są poniżej krytyki choćby już z tego prostego względu. A wybaczcie, ale dla mnie, samotnej matki na najniższej krajowej argument pieniędzy jest bardzo ważny.
Pomijając choćby ten "drobny" szczegół jakim są pieniądze, zmieniłam jej karmę. Gdyby mi nie zależało na niej, jej zdrowiu i życiu, dalej jadła by kitiketa, jakiego dawała moja matka. Kupowałam sama z siebie lepszą karmę, sklepową. Teraz dostaje jeszcze lepszą karmę, choć i tego przecież nie musiałabym robić, nie muszę tego robić.
I ciężko mi pokochać kota o którego nie prosiłam, którego nie ja zaniedbałam i nie ja powinnam ponosić jakiekolwiek koszty z tytułu jego leczenia, żywienia i czegokolwiek innego. To nie powinna być moja brocha. Gdyby mi tak zależało, jak uważacie że mi zależy, to powinnam była ją zabrać do mieszkania mojej matki i zostawić tam - i niech się dzieje co chce. Bo przecież wg was i tak mi nie zależy, prawda? Nic nie zrobiłam, żeby jej pomóc, nie liczę się z nią i jej potrzebami, nie przeżywam jej choroby, tego co się z nią dzieje, nie radzę się was co robić i tak dalej i tak dalej. Mam w nosie, biednego, starego kota. RZECZYWIŚCIE.
Rzeczywiście, biorąc pod uwagę co robię i zrobiłam, muszę mieć serce z kamienia. Nie wiem czemu w takim razie kot ciągle jest u mnie w domu i ciągle się nim zajmuję, czemu ją wyprowadzam cztery razy na dobę na dwór, jak psa, żeby się załatwiła. Kompletnie nie rozumiem.
Wybaczcie, ale chyba pora się zbierać do weta na kolejną kroplówkę z kotem, o którym marzę żeby go uśpić.
Nie wiem, co jeszcze wg was powinnam zrobić, żebym była dla niej wystarczająco dobra.
W sprawie Silvy napiszę jak sprawa się wyjaśni do końca, bo jest w toku, a wróciła na miejsce bytowania.