W sprawie testów u kotów KropkaXL.
tabo10 napisała pierwszego posta 10.07.2018 r. o godz. 10:34 na stronie 79-ej wątku.
Szalony Kot poparła sprawę testów 10.07.2018 r. o godz. 21:02 na stronie 80-ej wątku:
Szalony Kot pisze:Ogólnie jestem za tym, żeby koty miały testy - to nie jest mały wydatek, ale w mojej ocenie też niezbędny, zarówno dla przyszłej ewentualnej diagnostyki, jak i bezpieczeństwa rezydentów.
I tak, ponieważ jakoś trzeba to sfinansować, to jak najbardziej Fundusz od tego jest
(...)
Majencjo, w mojej ocenie posty o testach były neutralne, z troską o koty. Twoje posty są zwyczajnie niemiłe i naskakujące, nie widzę tu gównoburzy, a rzeczową dyskusję, mającej na celu dobro kotów, czyli to, co na miau najważniejsze. Nikt nie ocenia Kropki, nie znamy jej sytuacji finansowej ani przejść jej kotów. Proszę, zbastuj też trochę, bo wbrew pozorom wydaje mi się, że to raczej Ty nakręcasz negatywne emocje, a te nie są nikomu potrzebne
gpolomska pisze:Moja wet mi powiedziała, że pcr ze szpiku robi się raczej tylko przy decyzji o hodowli. Poza tym u kota DOROSŁEGO uznaje się, że jeśli PRAWIDŁOWO WYKONANY test elisa (czyt. przechowywany i przygotowany) dwa razy w odstępie 3-4 miesięcy da wynik ujemny uznaje się, że kot nie jest nosicielem.
gpolomska - cytujesz swoją weterynarz, którą niewątpliwie szanujesz, więc uznam, że kobieta jest rozsądna. Nie zmienia to jednak faktu że test ELISA nie wskazuje nosicielstwa. Nie i już. Nie do tego został stworzony. Wskazuje chorobę aktywną a nie zakażenie latentne. Twierdzenie inaczej to jak upieranie się, że w zwykłym badaniu kału kota można znaleźć lamblie, a skoro nie zostały wypatrzone pod mikroskopem, to kot ich nie ma.
gpolomska pisze:Tak samo jest z ludźmi - inaczej w sezonie grupy 190% w większych miastach byłoby chore. Po to jest układ odpornościowy: żeby nie dopuścić do zakażenia a jak już do niego dla idzie - zwalczyć. Dopiero jak coś z nim nie tak to mamy postać uśpioną lub aktywną.
Są różne wirusy o różnej zjadliwości i różnym sposobie inwazji. Aby porównanie było prawdziwe trzeba brać pod uwagę wirusy podobne. Na przykład wirus opryszczki u ludzi - herpes. I u ludzi i u kotów genom wirusa wbudowuje się w DNA gospodarza. Jeśli do tego dojdzie - a dzieje się to błyskawicznie - to koniec, po ptakach. Genom wirusa zostanie na zawsze w DNA, gotowy do replikacji w każdej chwili (w 2016 r. naukowcy podjęli pierwszą laboratoryjną próbę użycia bakterii ze zdolnością wycinania sekwencji wirusa zakończoną sukcesem. Ale do leków dla ludzi jeszcze bardzo długa droga, a dla kotów jeszcze dłuższa).
I teraz dalej: można się całować z osobą z wirusem opryszczki w momencie, w którym nie ma ona "krosty" na ustach. Czyli wirus się nie replikuje. Ucałowanie kogoś z "krostą" czy wypicie z kubka, z którego ta osoba piła, kończy się w bardzo wielu wypadkach nabyciem wirusa. W naprawdę bardzo wielu wypadkach.
Z kolei wirusem HIV prawie nie da się zarazić poprzez ślinę. Za to świetnie przenosi się z krwią. Ilu jest ludzi, których układ odpornościowy oparł się zakażeniu wirusem HIV poprzez krew?
Podałam przykłady dwóch zupełnie różnych wirusów, chociaż w zetknięciu z każdym z nich mało jest osób, których układ odpornościowy wygra i zwalczy infekcję. A jednak konsekwencje różne, sposób zarażania różny, nawet budowa wirusa różna.
gpolomska pisze:A dlaczego nie zaczniecie od PCR z krwi? Jest mniej inwazyjny a jak wyjdzie dodatni, to w pewnym sensie rozwiąże problem (tzn. już nie będzie "ryzyka", że jest zdrowy).
Trochę co innego pisałaś chwilę wcześniej:
gpolomska pisze: Miałam sporo rozmów z moją wet o tym pcr z krwi i wybiła mi go z głowy, bo bez sensu przy ujemnym elisa u starego kota
To w końcu popierasz PCR z krwi czy nie?
Czy mógłby mi ktoś wyjaśnić, jakim argumentem ma być ciągłe wracanie do tematu PCR ze szpiku u kotów w kawiarence? Co za różnica, czy one miały takie badania, czy nie. Jeśli nie pochodziły z miejsc, w których inne koty były chore lub jeśli nie miały wątpliwej kreseczki w teście, to co za różnica, czy miały PCR ze szpiku? Tu nie chodzi o testowanie KAŻDEGO napotkanego kota testem ze szpiku, tylko kotów z grupy z osobnikami chorymi tudzież dających wątpliwy wynik w teście ELISA. Tylko o to chodzi. Aha, i o to, aby samemu być w porządku. Bo średnio do mnie trafia podejście: "inni robią gorzej, to po co ja mam robić lepiej".
Podoba mi się natomiast przedstawienie wszystkiego właścicielce kawiarenki. Jeżeli ona uzna, że ELISA ujemny jej wystarczy u kota, który przebywał z chorymi, to jej wybór. Tylko ma podjąć decyzję świadomie i nie rościć później pretensji, o których pisała Szalony Kot. Żeby się nie okazało po pół roku, że ona nie wiedziała, źle zrozumiała czym to grozi, na czym polega nosicielstwo, a teraz ma wszystkie koty chore i żąda pieniędzy.
Czy miejsce u Kuby dla jednego z dwóch kotów nie odciążyłoby niewidomej pani? Chyba że boimy się stresu rozdzielenia Rubiego i Macho.
Dla podsumowania chciałabym powtórzyć: nie proponuję testów dla wszystkich kotów u pani. Proponowałam dla kota, który ma pójść do kawiarenki. Rozumiem, że nie spotyka się to z aprobatą, toteż więcej nie będę proponować. Jeśli przed adopcją druga strona (a więc już nie tylko pani z kawiarenki ale każdy chętny) będzie miała jasno powiedziane, że jej przyszły podopieczny może być nosicielem i zacząć zarażać drugiego kota/inne koty za jakiś czas i w pełni świadomie się na to zdecyduje, to nie mam nic do dodania. Niech adopcje idą na samych testach ELISA. Jednak rozważyłabym zapis w umowie adopcyjnej: że adoptujący zrzeka się wszelkich roszczeń, jeśli adoptowany kot, który może być nosicielem, zarazi białaczką jego kota. Bo już teraz jest do bani, a jeśli ktoś za kilka miesięcy nagle zawoła o pieniądze, to będzie całkiem do d...