4 lata temu wyadoptowałam facetowi moją tymczaskę Szelkę. Cały ten czas byliśmy w kontakcie, nie raz bywałam tam w odwiedzinach. Jakiś miesiąc temu, może 2 telefon " czy dałabyś rady załatwić jakiś nowy dom dla dziewczyn"...
Okazało się, że ma zaległości czynszowe i koty nagle zaczęły przeszkadzać właścicielowi domu oraz współlokatorom. Że podobno nie może znaleźć mieszkania, do którego mógłby się wprowadzić z kotami, że bardzo jest do nich przywiązany, ale ....
2 dni temu znajoma zaoferowała mu pokój w swoim prywatnym domu (bezpłatnie) w zamian za pomoc w ogrodzie mógłby mieszkać ile chce, koty oczywiście też nie przeszkadzały, bo swoich ma o wiele większą gromadę. I wszystko byłoby OK, ale w międzyczasie okazało się, że to nie jest do końca tak, jak on to przedstawia. Nie będę opisywać szczegółów, bo nie o to chodzi. Już przywiózł do niej część swoich rzeczy, ale sytuacja jaka po drodze wynikła zaważyła na tym, że niestety nie pozwoliła mu się wprowadzić. Byliśmy cały czas w kontakcie, ale dowiedziałam się też, że kiedy już miał wszystko załatwione tylko się wprowadzić dzwonił do kociarni, czy przyjmą mu koty. Zrobił to oczywiście w tajemnicy przed nami i nawet o tym nie poinformował. Koleżanka z kociarni oczywiście odmówiła, bo nie jest to schronienie dla domowych kotów, nawet dla bezdomniaków miejsc brak.
Rezultat tej pomocy był taki, że uprzątniętym z gratów pokoju, w którym miał zamieszkać razem z kotami - zamieszkały same koty, które bez sentymentów przywiózł, zostawił, nawet się z nimi nie pożegnał, nawet nie popatrzył w ich stronę, a na odchodne powiedział, że jakby ich nie wzięła to i tak zostawiłby je na ulicu, bo jest ciepło i by sobie poradziły.
Nie pytajcie, co czułam przez ten czas i czuję do tej pory. Koty zostały u niej i są przerażone. Od wczoraj nie jadły nic. szelka trochę się otworzyła, ale Pestka ( o rok młodsza) chowa się między rzeczami i worami udając, że jej nie ma, że to nie dzieje się naprawdę. Kosztowało mnie to tyle nerwów, że długo pewnie nie dojdę do siebie.
I okazało się, że od samego początku wcale nie zależało mu na posiadaniu nadal kotów, że były tylko przeszkodą w jego nędznym życiu, że od początku chciał się tylko ich pozbyć, udając przed wszystkimi, że jest inaczej.
Dlatego NIGDY !!! Już NIGDY więcej nie pomogę żadnemu człowiekowi.
Jedyny plus tej sytuacji, że koty faktycznie nie trafiły na ulicę tylko zostały pod opieką, marną opieką ale jednak. W pustym pokoju, same, skazane tylko na siebie.
Buro-biała to Szelka adoptowana ode mnie 4 lata temu. Trickolorka to Pestka, o rok młodsza, przytargana z jakiejś wsi
Nie wiem kiedy te biedne koteczki psychicznie sie ogarną, zwłaszcza Pestka, bo z nią jest gorzej. Przyszłość w tym domu, w którym aktualnie są wcale nie maluje się różowo. Kotów jest za dużo i są inne problemy, opieka marna, ale lepsza taka niż żadna, niż ulica i póki co nie ma innego wyjścia, muszą tam jakoś żyć.