Dopiero wróciłam do domu. Nie dam rady dziś już ogarnąć zdjęć. Po prostu padam na pysk.
Wizyta u weta nie do końca zgodna z założonym planem. Pojechał Norek (szczepienie i Fiprex) i Kokos ( Advocate)
Karol niestety się zbuntował i mimo kilku prób wsadzenia gościa do transportera nie udało się. Wkurzył się i obraził, więc zabrałam co było pod ręką - czytaj Kokos. Karol pojedzie na następną wizytę ( środa)
Noruś waży 4,5 kg a Kokos 5 kg. Ładnie wyglądają.
Nie udało się zabrać Karola, bo kiedyś pożyczyłam koleżance transporter, a ona zamiast odwieźć mi mój, oddała mi właśnie ten, bo tamtego akurat nie miała. Niestety drzwiczki z tego oddanego transportera beznadziejnie się zamykają i pod ciężarem kota jeden bolec od kratki wypada z dziurki. Teraz już wiem dlaczego dostałam ten niby lepszy. Super, czuję się bardzo szczęśliwa, aż mnie krew zalewa ze szczęścia.
Do tego dowiedziałam się właśnie w poczekalni (kolejny telefon) że chłopak, który adoptowała ode mnie 4 lata temu koteczkę Szelkę też chce ją oddać, bo współlokator i takie tam jakieś z doopy powody, a do tego ma drugą kotkę ( 3 letnią), którą przywiózł ze wsi, więc jest ich dwie.
To jakaś czarna seria ? Ja nie mam co z nimi zrobić, nie mam żadnych możliwości nigdzie ich tu ulokować.
Cały czas myślę o tych dwóch biedakach ( Macho i Rubim) Nie wyobrażam sobie odwieźć je teraz z powrotem do tego strasznego domu. Jak zareagują ? Jak zareagują inne koty? Pamiętają się jeszcze? A innych możliwości niż oddanie ich tam zupełnie nie mam
Już nigdy więcej nie oddam kota osobom, które nie mają ustabilizowanej sytuacji życiowo - mieszkaniowej. Nigdy !
To w mojej sytuacji zbyt duże ryzyko, jak nie mam co z kotami zrobić gdy zdarzy sie im wrócić (Szelka po 4 latach !!!)
I chociaż dziewczyna, która wzięła Macho i Rubiego to zupełnie inna bajka i sytuacja podbramkowa (nie ma w tym jej winy zupełnie) to jednak ktoś ustabilizowany materialnie, mieszkaniowo itp. nie niesie ze sobą aż takiego ryzyka.
A żeby już nie tak całkiem pesymistycznie to zakończę tylko, że miałam bardzo miły telefon w sprawie adopcji Tobiego. Jakieś 60 km za Warszawą w stronę Gdańska. Kolejny transport. Tego też już nie ogarniam. Już niczego nie ogarniam...ani swojego, ani kocich żyć. Pani nawet nic nie mówiłam o kocurkach, bo pewnie już by nie dała zabrać żadnego kota
Jutro zaraz z rana zabiorę się za zdjęcia i uzupełnię wątek, bo nawet ogłoszeń nie ma jak zrobić. Dziś nie dam już rady