Wczoraj dzwonił Pan od tego kocurka ,którego mu przywiozłam znad morza. Przypomniał mi,że właśnie wczoraj minął rok,jak Muruś jest z nimi. Chciał podziękować za kotka. Aż mi było głupio,że ja nie pamiętałam tak dokładnie dnia
Bardzo mi milo,jak dostaję takie telefony.Baaardzo mi się wówczas serce raduje. A tego kota ukochałam w Sobieszewie szczególnie.Biegł za mną zawsze jak tylko mnie zobaczył,przez cały cmentarz pod ośrodek. Serce mi pękało ,że muszę go przeganiać,żeby wracał na swoje podwórko,pod chmurkę.Tupać,prychać,by odszedł. Czasem brałam na rączki i wracałam z nim pod "jego blok",a potem uciekałam biegiem,by mnie nie znalazł. To była dla mnie tortura,jakich mało
.U siebie zaraz bym zabrała takiego kocia do ciepłego domu,a tam musiałam przeganiać.Dla jego dobra. I kombinować przed wyjazdem,by go ktoś zechciał mi zamknąć i przetrzymać w zimnej przybudówce przez noc,by go do Wwy zabrać. Bo inaczej mogło go nie być na czas i odjechałabym bez niego. Tyle zdrowia mnie to kosztowało,tyle nerwów.Do dziś mam traumę.
A teraz mija rok,jak kot ma dom. Najbardziej kocha go Pan.Mówi,że mu daje tyle radości i życia.Całe wakacje był z rodziną na działce. I choć ja umierałam z nerwów,że go tam puszczają,trzymał się domu. I hasał ,i był szczęśliwy. A teraz śpi w cieplutkim mieszkanku,nie pod zimnymi,betonowymi schodami hotelu i ma pełny brzuszek.
Jestem szczęśliwa