Mały Miś już drugi raz w przeciągu miesiąca ma katar. Kicha,oczy łzawią. Wcześniej pomógł Unidox. Teraz już nie wiem co. Chyba dziś polecę na Fosprenil.
I jeszcze smutek kolejny.
Ta ręka już nigdy nie pogłaszcze,nie da jedzonka. Odeszła Pani Mrusia[*] ,zabranego z Gdańska-Sobieszewa.
Długo chorowała na nowotwór. Jak Mrunio był adoptowany przez Pana,już wiedziałam,że może to być krótka przygoda.
Mrunio i Pan byli z Nią do końca,kiedy odchodziła w domu. Mrunio już "po" polizał Ją po główce i ułożył się obok,przy martwym już ciele. Razem czekali na lekarzy,na odbiór... Pan bardzo przeżywa. Wspomina,że Mrunio zachował się pięknie,że teraz Jej szuka...Że został mu tylko on,że jest wyjątkowy,że dzięki niemu ma dla kogo żyć.
Dzwoni i mówi do mnie,a ja nie wiem jak pocieszać
. Czuję ,że robi Mu dużą przyjemność ,gdy zwraca się do mnie po imieniu (choć wcześniej tego nie robił). Wypowiada moje imię z drżeniem w głosie,bo takie nosiła i Jego ukochana żona.
Wydawało mi się,że nie była zadowolona z nowego kota w domu,ale Pan bardzo go chciał i wiedział,że Ona szanowała zawsze Jego wybory. Że kota zaakceptuje. Choć przyznawała,że jest psotnik,że ma zbyt dużo energii.
Ostatni raz widziałyśmy się latem,wszyscy bardzo zmokliśmy,bo lał deszcz i było z tym kupę śmiechu. Przyjechali do mojej wetki na zachipowanie Mrusia. Pięknie wyglądała w chusteczce na głowie...Kto wiedział ,że już nigdy się nie spotkamy...